- Autor: Josef Škvorecký
- Tytuł: Powrót porucznika Borówki
- Wydawnictwo: Przedświt
- Rok wydania: 1992
- Recenzent: Iza Desperak
- Broń tej serii: Trzecia seta
zawiera także: Katarzyna Bzowska-Gudmundsson, „Kopciuszek, który zjadł wilka”, Prószyński i Spółka, Warszawa 1998
FIZJONOMIA PO KOSZCIE DRUKU OKŁADKI
Niektórzy twierdzą, że czasy ciężkie nastały, sądzę jednak, że problematyki lustracyjnej pomijać nam nie wolno – za chwilę i nas zapytają, co robiliśmy w piaskownicy. „Kiedy przyjdą podpalić dom to się nie zdziw” .
Nie można się dziś zgodzić na zakłamywanie historii literatury i pomijanie w od – twórczości klubu MORD zjawiska dotąd cenzurowanego i poddawanego swoistemu środowiskowemu tabu. Mam na myśli kryminał szpiegowsko – wywiadowczy, którego tematem jest działalność służb. Dla zobrazowania tegoż zjawiska nie zniżę się do analiz tak popularnych dzieł jak w „w szpiegowskim tyglu” lub „ w sieci wywiadów” (oba popełnione przez Henryka Piecucha – przyp. Prezesa). By zaprezentować skalę zjawiska, scharakteryzuję je od maksimum do minimum, czyli od szczytu kryminału szpiegowskiego do jego impotentnego dna.
Szczytem szczytów w dziedzinie kryminału szpiegowskiego jest oczywiście „Powrót porucznika Borówki” autorstwa jednego z najwybitniejszych pisarzy europejskich, Josefa Škvoreckiego. Autor „Lwiątka”, „Tchórzy” oraz „Batalionu czołgów” popełnił też inkryminowane dzieło, nie bez znaczenia, że na emigracji w Kanadzie. Temat trywialny i przaśny, odniesienia chandlerowskie proste jak strzelił. Zabito siostrzyczkę a braciszek w towarzystwie narzeczonej – detektywki rozwiązuje. Wybaczcie, że nie rozwinę tu wątków genderowych odwrócenia typowych ról płciowych w detektywistycznej grze. Na swoją obronę mam jednak argument, że jeśli chodzi o spożywanie chandlerowskich trunków z detektywistycznej szuflady, bo brat i detektywka idą łeb w łeb.
„Powrót…” posiadłam na skutek decyzji wydawcy czy też dystrybutora, który spuszczał go w sprzedaży wysyłkowej po cenie kosztów druku okładki. Z tego powodu dokonałam zakupu w hurcie i obdarzyłam owym niezaprzeczalnym arcydziełem parę osób. Jednak nie cena była powodem owej zmasowanej akcji propagandowej – ministrze Orzechowski obawiam się, że wśród obdarowanych byli ducha winni uczniowie! – lecz niewątpliwy artyzm. „Powrót…” czytać można wiele razy na wiele sposobów, od komedii do tragedii, lecz wnikliwsze analizy nie pozostawiają wątpliwości – to szczyt szczytów kryminału szpiegowskiego!
Fabuła jest dość skomplikowana, nawet uważny czytelnik w pierwszym czytaniu niekoniecznie skuma wszystkie komplikacje. W skrócie: siostrzyczkę zastrzelono, braciszek szlocha, ale postanawia znaleźć zabójcę. Z pomocą narzeczonej, oraz tajemniczego Borówki, byłego obywatela czeskiego, który w Kanadzie pracuje jako cieć na parkingu, a w przeszłości zajmował się podobno tropieniem kryminalistów…
No właśnie, podobno. Narratorowi, czyli braciszkowi, trudno zrozumieć owo bractwo imigrantów z Europy Wschodniej opowiadających niestworzone historie. A to detektyw, który ochraniał porwanie samolotu, a to tancereczka zakopana w podziemiach instytucji partyjnej, a to znów lekarz, co to nie mógł kupić mleka dla dziecka, a przecież w tym czasie nasi turyści bez problemów kupowali w Pradze whisky! Te niezborności czesko – kanadyjskie są creme de la creme tej ksiązki, ale wracajmy do naszej nieboszczki. A właściwie może nieboski niedoszłej, bo siostrzyczkę zastrzelono w mieszkaniu pewnej mieszkanki Kanady przybyłej z Czechosłowacji, i wszystko wskazuje, że to na tę drugą polowano. W dodatku śledztwo prowadzi do ogromnej ilości podejrzanych. To nie tylko podejrzani wielbiciele siostrzyczki. Ale i potencjalni wrogowie Czeszki, której tatę zabrało kiedyś tam gestapo, a mamusia zachowała odcisk palca zachowany na kryształowej szybie biblioteczki rewidującego mieszkanie gestapowca.
Kandydatów na morderców jest przynajmniej trzech, wszyscy charakteryzują się podobieństwem fizjonomii i wschodnio-europejską przeszłością. Bez byłego porucznika Borówki ani braciszek, ani jego detektywistyczna dziewczyna nie rozwikłaliby nie tylko zagadki, ale nawet ról, które tamci w innym świecie i innym życiu odegrali. No i bez odcisku palca, który najpierw znika wraz z torebką właścicielki w niezwykłej obrotowej restauracji w Toronto, potem pada ofiarą podmiany podczas tajemniczego napadu. Ale i to odkrył właśnie Borówka.
O szczycie już było, czas sięgnąć dna.
„Kopciuszek, który zjadł wilka” trafił do mnie także na skutek polityki cenowo – obniżkowej księgarni wysyłkowej. Utwór jest częścią serii zapoczątkowanej przecz „Bożą podszewkę”, a zatytułowanej „proza współczesna” i konia z rzędem temu, kto odkryje dlaczego. Autorka, Katarzyna Bzowska – Gudmundsson, mieszka(ła), jak głosi informacja na okładce, w Reykjaviku i początkowo stworzyła scenariusz, którego wersję książkową omawiam. Rzecz dzieje się na Islandii, bohaterami obok potomków Wikingów są przybysze z Polski, ich mieszane potomstwo, rodowici Islandczycy oraz trolle. Jest też siostrzyczka, która przybywa by poszukiwać śladów zaginionego na wyspie gejzerów brata, polskiego muzyka i reżysera teatralnego. Sztuka, którą reżyserował, została zjechana okrutnie przez Bjarniego, lokalnego dziennikarza. Czy to wystarczajmy powód by zniknąć? A może przyczyną są wyjątkowo nieprzyjemne zwyczaje imprezowe miejscowych, obejmujące wywiezienie łódką na bezludną wysepkę i pozostawienie tam rozebranego do naga delikwenta?
Początkowo trudno zaliczyć omawiane dzieło do jakiegokolwiek gatunku, co nieco wskazuje na powieść obyczajową, inne wątki sugerują fantastykę, a przynajmniej political fiction w rodzaju „Żony prezydenta” Chwina. Jednak nic nie ostrzega czytelnika przed finałem, który okazuje się szpiegowsko – agenturalny w każdym calu. Gdzieś tam na początku wspomniane są akta Stasi, ale co tam, nie takie akta u nas codziennie się przywołuje. Nawet podróż Bjarniego do Polski, gdzie odkrywa sam o tym nie wiedząc kompromitujące fakty z przeszłości obecnych gwiazd politycznego firmamentu, pozostawia czytelnika niepewności interpretacyjne. Nie zdradzę zbyt wiele ewentualnym zainteresowanym lekturą, jeśli ujawnię oprócz zaginionego do grona nieboszczyków dołącza tenże Bjarni, a kobieta bynajmniej nie jest siostrą zaginionego, a nawet nie posługuje się prawidłową polszczyzną. To tyle, dalej sobie doczytajcie.
Oczywiście, piszę o tych dwóch książkach nie tylko dlatego, że artystycznie to niebo i ziemia. Są siostrzyczki, agenci i przeszłość, która nie ma wyjść na jaw. Są cudzoziemcy, dla których akta Stasi czy opowieści politycznego uchodźcy to czeskie historie, czyli coś takiego jak czeski film albo nawet czeski błąd. W dodatku w gąszczu detektywistycznej zagadki, czy to wśród islandzkich gejzerów, czy w kanadyjskim upale, poradzi sobie tylko ktoś, kto na peerelowskiej, czechosłowackiej czy enerdowskiej rzeczywistości zęby zjadł. Na przykład wschodnioeuropejski czytelnik.