- Autor: Boss Bohdan
- Tytuł: Zatruty chleb
- Wydawnictwo: MON
- Seria: seria Labirynt
- Rok wydania: 1971
- Nakład: 60000
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
- Broń tej serii: Trzecia seta
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
SCHABOSZCZAK, SETKA CZYSTEJ I MOŻNA BRAĆ SIĘ DO LEKTURY
Podchodząc do regału, w którym dwie półki mam po brzegi wypełnione książkami z serii Labirynt zastanawiałem się dłuższą chwilę, którą z niemal 150 pozycji warto by teraz przeczytać.
Mój wybór padł na „Zatruty chleb” Bohdana Bossa. Wszystko wskazuje na to, że jest to autor jednej książki (choć może Klubowicz Kornaś zechce zweryfikować). To była pierwsza przesłanka mojej decyzji. Zakładałem bowiem, że może spotkam dzieło intrygujące literacko, jeżeli można się tak odnieść do dzieła gatunku milicyjnego. Jeżeli ktoś napisał tylko jedną książkę, to może włożył w nią cały swój potencjał i powstało coś odmiennego od rutynowej powieści szpiegowskiej. Myliłem się jednak.
Była także druga przesłanka, mianowicie tytuł – „Zatruty chleb”. Od razu przypomniała mi się sporo późniejsza EWA 136, czyli „Akcja mleczna”. Jak pamiętamy, tam ów produkt spożywczy był narzędziem przestępstwa. Czyżby tu podobnie? Myliłem się jednak po raz drugi. Tytuł „Zatruty chleb” ma wymiar raczej symboliczny, choć trudno bliżej określić, jaki. No, ale na tym koniec zaskoczeń. Prysły one wraz z początkiem lektury. Bogdan Boss popełnił bowiem rutynową powieść szpiegowską utrzymaną w schemacie „ślad prowadzi w przeszłość”, wariant okupacyjny. Zapewne autor miał świadomość, że pisze rzecz bardzo zbliżoną do dziesiątek istniejących już powieści w Labiryncie. Żeby się więc choć trochę odróżnić, pogrywa nieco formą. Oto akcja zaczyna się od ujęcia szpiega pod Warszawą, gdy usiłuje on skorzystać ze skrzynki kontaktowej na lokalnym cmentarzu. W ten sposób Król i Pułkownik stają oko w oko z własną przeszłością. Tak więc czytelnik już na pierwszej stronie zna rozwiązanie, a potem przez dalszych 190 jest do niego prowadzony. A zatem sensem lektury jest drobiazgowe poznawanie pracy kontrwywiadowczej, a nie jakakolwiek, choćby nawet markowana zagadka.
Wróćmy zatem do zagrywek formalnych. Otóż Boss wachluje czasem akcji wte i wewte z taką natarczywością, że łatwo się zniechęcić do lektury. Odnosi się wrażenie, ze powieść po chronologicznym napisaniu została poszatkowana na kilkanaście kawałków, które potem w sposób przypadkowy złożono do kupy. I tu się Boss nieco wyróżnia. Trochę to jednak mało w zestawieniu z faktem, że fabułę można streścić w trzech zdaniach: 1. Złapany przez Niemców członek podziemnej polskiej organizacji zostaje zmuszony do współpracy. 2. Po latach otrzymuje zadanie szpiegowskie w Polsce. 3. Tu wpada w ręce kontrwywiadu.
Rasowy badacz literatury milicyjnej nie przeraża się takimi kwestiami. Rasowy badacz literatury milicyjnej odkłada na bok, jeżeli trzeba, zarówno treść jak i formę, i szuka intrygujących szczegółów, smakowitych zdań, pasjonujących wtrętów. Czy je znajduje? Nie waham się powiedzieć wprost: tak. Z tego punktu widzenia „Zatruty chleb” jest powieścią zdecydowanie ciekawszą przy poddaniu analizie, zdecydowanie traci natomiast pojmowana holistycznie.
Na przykład mamy pochwałę Narodowych Sił Zbrojnych i krytyczne zdanie o Armii Krajowej. To oczywiście w wypowiedzi oficera niemieckiego kontrwywiadu (str. 41).
Po przerzuceniu z niemieckiego ośrodka szpiegowskiego do Polski agent udaje się do restauracji i główkuje, przypominając sobie fragmenty instrukcji, a leci to tak: „Pijany konsument w restauracji wygląda bardziej swojsko. Można go zamknąć za opilstwo, awantury, ale nikt nie zamyka takich ludzi pod zarzutem szpiegostwa” (str. 97).
Bogdan Boss nie zapomina o niezwykle wdzięcznych opisach przyrody. Serwuje je zwyczajowo na początkach rozdziałów. Najpiękniejszy odnalazłem na str. 62: „Było szaro i mglisto, wiatr przewalał stare mokre papiery po ulicach, zawodził wśród drzew i tłukł blaszaną rynną o ścianę domu. Kapitan Mrozowski wiedział, że tak samo jest i na sąsiednich ulicach”. Kluczowe w tym opisie jest oczywiście zdanie ostatnie, które nadaje charakterystyczny sznyt całej frazie. Mamy bowiem ścisły związek przyrody z kontrwywiadem, no i podkreślenie rangi tej mocnej służby.
A teraz dochodzimy do sedna, a mianowicie do tego, jakie to zadania wykonywali podwładni głównego szpiega, dowódcy siatki szpiegowskiej:
a. Schemat stacji przeładunkowej Adamkowo
b. Analiza odcinka granicznego w powiecie Jodłowa Góra
c. Plan i opis wytwórni lamp tranzystorowych w Sokółce
d. Wykaz numerów rejestracyjnych samochodów z pewnej jednostki wojskowej.
Ranga tych zadań nie powinna nas dziwić. Wszakże zupełnie niedawno zatrzymano w Polsce pod zarzutem szpiegostwa francuskiego turystę. Był to miłośnik turystyki industrialnej i robił zdjęcia gazowni. Nie znalazł zrozumienia w oczach kontrwywiadu.
Ze spraw pobocznych warto zwrócić uwagę na funkcję kobiet w powieści szpiegowskiej. Otóż zdaniem Bossa Bohdana, jeżeli ładna kobieta wyraża zainteresowanie zdecydowanie mało atrakcyjnym mężczyzną, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że mamy do czynienia ze szpiegostwem, a rzeczony mężczyzna jest zapewne zatrudniony w jakimś zakładzie interesującym dla szpiegów.
I wreszcie rzecz najważniejsza. Z lektury „Zatrutego chleba” wynika niezbicie, że życie szpiega i oficera kontrwywiadu są do siebie bliźniaczo podobne. Do tego stopnia, że moglibyśmy pomylić te życia.
Oto fragmenty z życia pułkownika: „Nie miał już siły porządnie powiesić ubrania. Snuł się po mieszkaniu rozrzucając rzeczy (…)”. „Po kąpieli prawie biegiem ruszył w kierunku tapczanu. Sen jednak nie przychodził. Długo przewracał się w pościeli. Później wstał i w biurku odnalazł fiolkę z elenium” (str. 157-158).
Oto fragmenty z życia szpiega: „Król był bardzo zmęczony. Patrzył z niechęcią na nieprzytulne mieszkanie. Powlókł się do kuchni i postawił czajnik na gazie” (str. 161).
Na koniec zagadka – czy ktoś słyszał o związku frazeologicznym ze strony 132: „Ostatnio był taki ni go w kij, ni go w oko”. Szczególnie pierwsza część wydaje się niepokojąco wieloznaczna.