Wotowski Stanisław – Salon baronowej Wiery 151/2023

  • Autor: Wotowski Stanisław
  • Tytuł: Salon baronowej Wiery
  • Wydawnictwo: Białowieża
  • Seria: Romans
  • Rok wydania: 1991
  • Nakład: 30350
  • Recenzent: Robert Żebrowski

Detektyw Pelagia Kiełbasa na salonach i w lokalach

Do „wielkiej trójki” polskich przedwojennych pisarzy powieści należą: Adam Nasielski, Antoni Marczyński i Marek Romański. Tuż za podium plasuje się Stanisław Wotowski (1895-1939?), który był nie tylko pisarzem, ale też dziennikarzem, policjantem i prywatnym detektywem.

Na swoim koncie ma m.in. 18 książek kryminalno-detektywistyczno-sensacyjno-szpiegowskich, które wydane były w latach: 1928-1938. Dopiero od roku 2012 wydawnictwo CM zaczęło wznawiać jego kryminały w ramach serii „Kryminały przedwojennej Warszawy”, wydawnictwo „Wielki Sen” w ramach: „Polski Kryminał Retro” i „Klasyka Polskiego Kryminału”, a dołączyło do tego również wydawnictwo „Heraclon International”.

Jedynym chyba wyjątkiem w nieukazywaniu się kryminałów Wotowskiego w latach: 1939-2011 była powieść „Salon baronowej Wiery”, która wydana została w roku 1991 w wydawnictwie „Białowieża” (wydało ono łącznie kilkanaście książek, w tym dziewięć „Tarzanów”) w serii „Romans”. W książce tej jest zapowiedź i fragment kolejnej pozycji w tej serii, tego samego autora pt. „Niebezpieczna kochanka”. Jednak na zapowiedzi się zakończyło i seria pozostała „jednopozycjowa”. „Salon …” po raz pierwszy ukazał się w roku 1932 wydany przez „Prasę Współczesną”. Recenzowany egzemplarz liczy 163 strony, ceny okładkowej nie ma. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego.

Chwilę jeszcze zatrzymam się na okładce. W Polsce od początku lat 90. wiele kryminałów i książek sensacyjnych drukowanych było z okładkami z – jak to się mówiło – „gołymi babami”. Postacie kobiet na nich albo faktycznie były częściowo obnażone, albo ubrane jedynie w bieliznę, albo też ubrane całkowicie, ale w niedwuznacznych pozach. I często te obrazki nie miały dosłownie nic wspólnego z fabułą. Miały niatomiast działać na wyobraźnię i przyciągać potencjalnych nabywców, którzy od zwykłego kryminału woleliby te, w których byłyby też „momenty”. Jaka była skuteczność tych zabiegów nie wiem, ale myślę, że niemała. Podobnie jest i w przypadku „Salonu …” Na okładce widać rysunek fragmentu kobiecego ciała z obnażoną piersią (odbijającego się w obiektywie aparatu fotograficznego), co choć jest jakoś związane z fabułą, to jednak mimo wszystko wprowadza w błąd. Na okładce jest także nazwa serii („Romans”) i to w serduszku, co również wprowadza w błąd, bo choć zgodnie z definicją słowa „romans” jako gatunku literackiego, w recenzowanym kryminale jest taki wątek, to jednak nie ma on nic wspólnego z erotyką, z którą słowo „romans” kojarzy się najbardziej. Łącząc tytuł książki, nazwę serii i obrazek na okładce, czytelnik może się spodziewać (nie)wiadomo czego.

Akcja toczy się w Warszawie w latach 20.

Lilia Ordecka nie musiała pracować. Jej mąż – Aleksander Ordecki był wicedyrektorem „Akcyjnego Towarzystwa Budowlanego”, czyli „Autobudu”. Dyrektorem „ATB” był Antoni Grąż – hochsztapler, który doprowadził firmę na skraj upadłości. Miał on żonę Małgorzatę (nie chciała by nazywać ją Margo), córkę Renę i syna Jerzego nazywanego Dżordżo. Antoni zlecił Tomowi, bratu swojej dawnej kochanki – Marleny Velasco, uwiedzenie żony Ordeckiego. Dzięki temu można by ją szantażować i wpływać na jej męża przy robionych przez dyrektora przekrętach.

Tymczasem Lili Ordecka – i to na oczach swojego męża – popełniła samobójstwo wyskakując z okna. Zostawiła list pożegnalny o treści: „Kochany Olku! Nie wiń nikogo o moją śmierć, ja jedna tylko za nią odpowiedzialność ponoszę! Są rzeczy straszne, o których nawet w takich chwilach pisać nie chcę! Niedobrze jest, gdy zbyt wiele swobody posiada młoda kobieta! Zapracowany w biurze, chcąc mi stworzyć jak największy dobrobyt, pozostawiłeś mnie samą, przyczyniając się niechcący do mojej zguby … Choć może i tak znalazłabym się w tych ohydnych szponach, w jakich się znalazłam … W szponach szajki! Nie, właściwie tylko jednego człowieka, potwora … (…)”.

Śledztwo w tej sprawie prowadził komisarz Dymski z warszawskiego Urzędu Śledczego. Do pomocy w realizacji sprawy zaprosił męża denatki. Tropy prowadziły do salonów baronowej Wiery von Wenden i jej znajomego – hrabiego Eryka O’Briena. Czyżby mieścił się tam utajniony lokal rozrywkowy, dom gry, miejsce schadzek, lunapar, stowarzyszenie zboczeńców lub samobójców, miejsce praktyk okultystycznych lub spirytualistycznych albo handlu kokainą, heroiną, morfiną i opium, a może coś jeszcze innego?

W niedługo potem do Polski przyjechał z Ameryki kuzyn Małgorzaty Grąż – Jan Kolbas (noszący przed emigracją nazwisko Kiełbasa) wraz z córką Pelagią (zwaną Peggy). A że byli bardzo, bardzo bogaci, Grążowie – ojciec i syn, postanowili doprowadzić do małżeństwa Dżordża z Peggy, by mieć udział w jej posagu i poprawić swoje finanse, zarówno zawodowe, jak też prywatne. Wkrótce jednak najpierw Rena, a potem Peggy znalazły się w podobnej sytuacji, co Lili …

„Salon …” to tzw. kryminał salonowy, czyli dziejący się w wyższych sferach towarzyskich, a być może także tzw. kryminał z kluczem, czyli pisany na podstawie niedawnych wydarzeń, w którym zmieniono – być może nawet nieznacznie – nazwiska bohaterów. Jest w nim też wątek romantycznego romansu. Książkę – mimo, że napisana była ponad 90 lat temu – czyta się szybko i płynnie (jedyne słowo, którego nie znałem to subretka). Jej fabuła jest dość ciekawa i czytelnik nie powinien się nią nudzić.