- Autor: Wirski Wacław
- Tytuł: Samobójstwo w Hotelu Bristol
- Wydawnictwo: Wielki Sen
- Seria: Klasyka Polskiego Kryminału
- Tom 2
- Rok wydania: 2015
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
W pogoni za walizką z krokodylej skóry
Lektura „Samobójstwa w hotelu Bristol” Wacława Wirskiego daje możliwość zapoznania się w typowym kryminałem zeszytowym dwudziestolecia międzywojennego. Zaznaczmy bowiem, że powieść ta ukazała się pierwotnie w roku 1935 w ramach zeszytowej serii „Co Tydzień Powieść”. W roku 2014 została wznowiona przez Wielki Sen, w serii Klasyka Polskiego Kryminału.
Akcja jak u Hitchcocka, czyli zaczyna się od trzęsienia ziemi (tu tytułowe samobójstwo w warszawskim Hotelu „Bristol”), a potem napięcie rośnie. Początkowo nie wiadomo, kto jest trupem, ponieważ w pokoju 416, gdzie ujawniono denata nie ma żadnych dokumentów. Policja stwierdza, że tajemniczy mężczyzna zajął pokój i zanim zdążył się zameldować zastrzelił się i to w sposób dość nietypowy. Najpierw bowiem postrzelił się w skroń, ale rana nie okazała się śmiertelna, postanowił się oprawić i tym razem strzelił w serce. Tym razem z zamierzonym skutkiem. Już tu widzimy, że autor nie stawia na logiczny ciąg wydarzeń, tylko na szybką akcję, liczne zwroty i galerię intrygujących postaci. Śledztwo prowadzi agent Stefański, jednocześnie w sprawie węszy sprytny dziennikarz Adam Rychlicki. Tu warto nadmienić, że przedwojenna prasa bulwarowa lubowała się emocjonalnych i krzykliwych opisach różnych sensacyjnych wydarzeń, ze szczególnym uwzględnieniem morderstw, samobójstw, czy spektakularnych działań kasiarzy. Rychlicki jest tu właśnie przedstawicielem tego typu dziennikarstwa rodem z „Tajnego Detektywa”, czyli najmodniejszego w dwudziestoleciu pisma kryminalnego.
Szybko okazuje się, że powodem nagłej śmierci gościa z Bristolu może być tajemnicza walizka z krokodylowej skóry. Musiała zawierać jakieś bardzo ważne dokumenty, gdyż w Warszawie pojawiają się tajni agenci z Londynu, żywotnie zainteresowani sprawą. Całe szczęście nasze służby też nie zasypiają gruszek w popiele. Jakby tego było mało do akcji wkraczają nasze andrusy, czyli chłopaki z półświatka – Hipek Kopera – były kasiarz, oraz jego kumpel Antek. Ich przypadkowe spotkanie nie wróży nic dobrego. Ale zaczyna się od pójścia „na jednego”. Zajrzyjmy do typowej mordowni z epoki: „Senna, rozlana kelnerka, ubrana w biały niegdyś fartuch, który nie zakrywał jej kolan, odzianych w grube, bawełniane, mocno pocerowane i poplamione pończochy, podeszła leniwie do stolika, ścierając czarną szmatą rozlane na nim piwo i rozsypaną sól. – Panowie czego życzą? – A co panna dziś daje? – Jest bigos myśliwski, kiełbasa z kapusta, gulasz…”
Jak widzimy, tajemniczy Wacław Wirski dysponował niezłą frazą i powieść czyta się z pełnym zainteresowaniem. Oczywiście również ze świadomością, że jest to rodzaj zabawy literackiej łączącej kryminał z powieścią szpiegowską, awanturniczą i obyczajową. Bo i wątek miłosny, z postacią powabnej Anki, zdołał autor w tym nieobszernym utworze pomieścić. Czytelnik musi mieć całą paletę barw w jednym utworze, zdaje się mówić Wirski i puszcza do nas oko. Przedwojenny wdzięk pozostał.