- Autor: Schiele Tadeusz
- Tytuł: Wynalazek profesora Brenka
- Wydawnictwo: Śląsk
- Seria: Złota Podkowa (pozycja nr 23)
- Rok wydania: 1958
- Nakład: 65253
- Recenzent: Robert Żebrowski
Od pijaństwa przez alkoholizm do trzeźwości
Tadeusz Schiele (1920-1986) w czasie II WŚ był pilotem w RAF (zajmuje 197 pozycję na liście Bajana), a po wojnie autorem kilku książek wspomnieniowych. Napisał tylko jeden kryminał, i to z wątkiem sf.
Recenzowana pozycja liczy 64 strony, a cena okładkowa to 3 zł. Jest to zbiór czterech opowiadań, ale ja zajmę się tylko tym kryminalnym (pozostałe to: „Dubeltowy oszust”, „Chiński bokser” i „Córka Facelli”). „Wynalazek profesora Brenka” liczy 38 stron. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie czasu przeszłego.
Akcja toczy się w Holandii i Anglii, ale trudno określić – choćby w dużym przybliżeniu – kiedy.
W willi na wsi wybuchł tajemniczy pożar, który strawił wszystko. Zginął w nim właściciel domu – profesor Brenk, zajmujący się elektroterapią oraz jego asystent elektro-fizyk – Norweg Olaf Larsen. Brenk był bardzo schorowany eksperymentami robionymi na sobie i leczył się w Anglii u znanego neurologa – doktora Lingtona, Larsen zaś wolny czas poświęcał spożywaniu alkoholu i córce Brenka – Marzenie, swojej kochance, wobec której regularnie stosował … przemoc (profesorowi taki przyszły zięć zupełnie nie odpowiadał). W willi znajdowało się laboratorium, w którym obaj naukowcy wspólnie prowadzili badania i eksperymenty. Z pożaru ocalała jedynie Marzena, a uratował ją ogrodnik. Dziewczyna jednak zupełnie zapadła na zdrowiu, a jej stan psychiczny był tragiczny.
Brat profesora – Robert Brenk zaprosił do swojej posiadłości przyjaciela – młodego lekarza psychiatrę, by stwierdził, czy Marzenę powinno się umieścić w sanatorium, czy też leczyć w domu, oraz by ewentualnie pomógł jej wyjść z depresji, stanów lękowych i myśli samobójczych.
Lekarz zajął się dziewczyną, ale stwierdził, że by móc jej skutecznie pomóc, należy ustalić, co tak naprawdę zdarzyło się w laboratorium. Marzena otworzyła się przed nim i ujawniła, że obaj naukowcy zbudowali wyświetlacz ludzkich snów. Maszyna, do której podłączano śpiącego człowieka, wyświetlała na ekranie jego sen. Dziewczyna zapamiętała, że tuż przed tym jak straciła przytomność w czasie pożaru widziała leżącego ojca i stojącego z pistoletem w ręku Norwega. Psychiatra nie poprzestał na tym, ale z umiejętnością rasowego detektywa „otworzył” opornego ogrodnika. To co ten mu powiedział, w powiązaniu w z pewną informacją, która ukazała się w prasie, zupełnie zmieniło stan „śledztwa”. Ale jak się okazało, nie była to jedyna wolta w tej sprawie …
Opowiadanie jest krótkie i ciekawe, a w czytaniu lekkie i przyjemne. Mimo wątku sf jest to normalny kryminał, a fantastyka nijak nie wpływa na wątek kryminalny. Myślę, że tę pozycję warto przeczytać i mimo wszystko pozostanie ona w pamięci.