- Autor: Kowalczyk Teofil
- Tytuł: Sprawa R 1335/46
- Wydawnictwo: Śląsk
- Seria: Tukan
- Rok wydania: 1967
- Nakład: 30281
- Recenzent: Robert Żebrowski
Wypadki o charakterze antyrewolucyjnym wywoływane przez żywioły pogrobowców hitlerowskiego faszyzmu
O autorze książki wcześniej nic nie słyszałem. Poszukując w internecie Teofilów Kowalczyków znalazłem, urodzonego w roku 1910, sierżanta AK o ps. Teofil, walczącego w czasie Powstania Warszawskiego na Śródmieściu, autora książki „Tamtym dniom” wydanej w roku 1945.
Recenzowana pozycja liczy 155 stron, a jej cena okładkowa to 15 zł. Ukończona została przez autora w marcu 1964 roku. Książka wpisuje się w zbiór kryminałów o tytułach słowno-wielocyfrowych takich jak: „Walter 45771”, „Banderola No 77788”, „Tajemnica polisy 1111”, „Wagon pocztowy 38552” oraz „Kaliber 6-35”.
Akcja toczy się na Dolnym Śląsku – w Bolesławcu (niedawny Bunzlau) i okolicach; zaczyna w lipcu 1945 roku, a kończy rok później.
„Od Lwówka aż do Nysy Łużyckiej ciągnęły się ogromne lasy. Tymi lasami przedzierały się na zachód uzbrojone bandy maruderów hitlerowskiej armii, którym udało się ujść z oczyszczającej akcji prowadzonej przez wojska radzieckie i polskie. Bandy te, wpadając do wsi i osad, rozprawiały się z drobnymi grupkami żołnierzy polskich i radzieckich, mordowały milicjantów oraz sołtysów ustawianych tu i ówdzie przez władze polskie (…) Żywioły prohitlerowskie miały jeszcze możliwość działania przeciwko nowym władzom i oddziaływania na ludność niemiecką”.
W Zebrzydowej napadli na wieś, dokonali rabunku i usiłowali rozprawić się z tamtejszym sołtysem – Polakiem. W Modle z kolei zabili milicjanta z siedmiodniowym stażem oraz radzieckiego leutnanta Griszę. W niedługo potem banda pojawiła się tam z powrotem, i przez dwie godziny oblegała posterunek MO. Pojawiły się też akty sabotażu i dywersji: w Bolesławcu w czasie akademii ku czci Rewolucji Październikowej wywołano awarię światła, a następnego dnia uszkodzono wodociąg, w Zabłociu w kopalni glinki i kwarcytu zniszczono lokomotywę, a w Podbrodziu podłożono bombę zegarową w cementowni i pobito na śmierć członka partii – Sikorę (przed śmiercią ujawnił, że napadł go Niemiec ze szramą na twarzy). W końcu (w lutym 1946 roku) podpalono fabrykę dachówek w Czarnej, która spłonęła doszczętnie.
Szefem Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Bolesławcu był Czesław Florek, którego najbliższymi współpracownikami byli: porucznik Kazimierz Trznadel oraz sierżant Edward Straś. „Nie przechodzili żadnych studiów w dziedzinie metod prowadzenia śledztwa i stanowili najbardziej surowy materiał. Brak doświadczenia i techniki pracy oraz odpowiedniej wiedzy nadrabiali entuzjazmem, gorliwością i prawdziwym poświeceniem”. Żyli w spartańskich warunkach, w terenie poruszali się rowerami, a ich marzeniem było zimne, pieniste, z białą czapą nad kuflem piwo z niedawno uruchomionego w pobliskim Lwówku browaru. W bolesławickim starostwie urzędował pełnomocnik rządu – Karol Bieniaszek, a jego prawą ręką był miejscowy niemiecki inżynier Arthur Kuhne.
Ostoją niemieckości w mieście był ksiądz Paul Sauer. Pojawiał się u niego Kuhne i inni Niemcy, m.in. Ernst Bachman, który wrócił z sowieckiej niewoli, Herbert Munich – były lotnik Luftwaffe i Lisbeth Fiebig – przywódczyni dawnego miejscowego BDM (Bund Deutscher Madel – Związek Niemieckich Dziewcząt, od 1936 roku obowiązkowo należały do niego wszystkie dziewczęta w wieku od 10 do 18 lat). Schronienie u księdza znalazł też były esesman – Heinz Mirynek. Bardzo aktywnymi członkami nieformalnej grupy Niemców byli też nieletni, m.in. Haupt Gerhardt i Werner Schwese. Jak się okazało Kuhne prowadzony był przez amerykańskiego majora (pochodzenia niemieckiego) Knolla z rezydentury CIA w Berlinie.
Śledztwo w sprawie napadów, morderstw, dywersji i sabotaży szło prowadzącemu je Trznadlowi bardzo opornie. Mimo dużego zaangażowania i poświecenia nie mógł złapać żadnej nici prowadzącej do kłębka. Groziło mu zwolnienie ze służby. W tych trudnych dla niego chwilach dużo pomógł mu miejscowy Niemiec, ale o polskich korzeniach, Alfred Mucha, którego w czasie wojny, z powodu niefortunnej wypowiedzi, Mirynek umieścił w kacecie w Gross Rosen.
Na jednej z odpraw służbowych w Bolesławcu, w której uczestniczyli: sekretarz Komitetu Powiatowego PPR, starosta, szef UB, oficer informacji miejscowego garnizonu, dowódca odcinka WOP i komendant MO, porucznik Trznadel dowiedział się o tragicznym zdarzeniu, które miało miejsce w Bolesławcu. Tego było już za wiele. Sprawcy musieli być wykryci za wszelką cenę, i to niezwłocznie.
Ciekawe cytaty (wypowiedzi Niemców):
„Ja byłem gefreitrem. Wojsko to mądra rzecz. Wszystko jest tam logicznie pomyślane. Nie trzeba rozumować, tylko wykonywać rozkazy, wtedy masz czyste sumienie [sic!] i spokój. Prawdziwego Niemca poznaje się w wojsku”.
„Narodowy socjalizm włazi butami nawet w małżeńskie sypialnie”
„My, Prusacy, potrafimy kruszyć skały (…) Jesteśmy żelazną nacją”
Książka jest ciekawa, czyta się ją dość dobrze i można coś interesującego w niej znaleźć (dla mnie nowością był BDM). Autor „jedzie” po Niemcach (ale za takie „numery” to całkiem słusznie), a poza sukcesem UB ukazuje też jej nieporadność. I teraz najważniejsze: powieść jest fabularyzowanym dokumentem, a jej tytuł to sygnatura sprawy prowadzonej w Rejonowym Sądzie Wojskowym we Wrocławiu przeciwko organizatorom i przywódcom bolesławickiego Wehrwolfu (obecnie – Werwolfu). Myślę, że warto ją przeczytać.