Piecuch Henryk – Królestwo na Podhalu 371/2023

  • Autor: Piecuch Henryk
  • Tytuł: Królestwo na Podhalu. Złote szlaki
  • Wydawnictwo: KAW
  • Ekspres Reporterów
  • Rok wydania: 1986
  • Nakład: 100350
  • Recenzent: Robert Żebrowski

Bajka o złym królu

Przez 20 lat od czasu powstania Klubu Pasjonatów Polskiej Powieści Milicyjnej, książki Henryka Piecucha nie cieszyły się popularnością wśród recenzentów. Dość powiedzieć, że w tym okresie tylko jedna z nich została zrecenzowana. A szkoda, bo jest to pisarz charakterystyczny, tworzący w nurcie reportersko-szpiegowskim, a jego książki obfitują w peerelowskich funkcjonariuszy WOP, MO i UB/SB.

Może to za duże słowa, ale nie boję się powiedzieć, że w ostatnich dwóch latach (dokładnie to półtora roku) na naszym forum recenzenckim zapanowała swojego rodzaju moda na książki tego autora, choć na razie tylko u mnie i Klubowicza Mariusza M. Otóż w tym właśnie okresie, „wspólnymy siłamy” zrecenzowaliśmy aż sześć jego pozycji. Dziś dołącza do nich siódma (ile ich jeszcze zostanie – nie wiem, bo boję się liczyć).

„Królestwo na Podhalu” liczy 51 stron. Akcja toczy się tamże, na początku lat 80.

Reportaż zaczyna się naprawdę mocno: „Przemytnik to nie zawód. Przemytnik to charakter – twierdzą oficerowie śledczy z Wojsk Ochrony Pogranicza”. Później siła przekazu wcale nie słabnie. W eter poszła plotka, że gdzieś na Podhalu, w pobliżu granicy, słychać było strzały. Wopiści twierdzili, że nic o tym nie wiedzą, nie słyszeli ich i oni nie strzelali. Sygnały o tym dotarły do stolicy. Do strażnic wysłano stamtąd komisje „badaczy”, a Warszawa naciskała dowództwo WOP, by rychło wyjaśnili tę sprawę.

A sprawa była prosta. Z uwagi na to, że było to Podhale można by powiedzieć tak, jak w tytule jednej z części „Janosika”, że „pobili się dwaj górale”. Lecz nie byli to górale, tylko przemytnicy, nie dwaj – tylko kilku na jednego, i nie pobili, tylko postrzelali. Do wymiany ognia doszło w wyniku zasadzki zorganizowanej przez bandę „króla Podhala”, czyli Kazmierza J., na „treibera” z grupy Anny G. („Król Podhala” nie był taki, jak w powiedzeniu „Król się bawi, złotem płaci”, bardziej pasowałoby do niego nowe powiedzenie: „Król się bawi złotem, ale mało płaci”). „Szefowa” postanowiła się zemścić. A zemsta ta była wyrafinowana. Koła – jak w młynie – poszły w ruch, a kręciły się szybko, i co jakiś czas raz jedni, a raz drudzy byli raz nad wodą, a raz pod.

Przemytników „pogodził” kapitan Janiak z Warszawy, który z polecenia pułkownika (oczywiście bezimiennego), wraz z porucznik Wandą Brodkowską, podjęli działania „pod przykrywką”. W pewnej chwili doszło do tego, że rozgrywka równolegle była aż na trzech poziomach: banda „Króla” – banda „Szefowej”, przemytnicy – mundurowi, a także „Król” – jego podwładni.

Reportaż jest świetny. Czyta się go szybko i z dużym zainteresowaniem. Jak to u Piecucha, mamy w nim i „barwne” postacie, i trochę z historii przemytu, no i niezłą akcję. Finałowa rozgrywka między przemytnikami jest wprost pasjonująca.