Michel Lebrun – Płaszcz z wielbłądziej wełny 437/2023

  • Autor: Michel Lebrun
  • Tytuł: Płaszcz z wielbłądziej wełny
  • Wydawnictwo: KAW
  • Seria: seria Czerwona Okładka
  • Przekład: Hanna Czarnocka
  • Rok wydania: 1976
  • Nakład: 100000
  • Recenzent: Mariusz Młyński

Francis Mallet, dyrektor artystyczny w Głównej Agencji Reklamy jest zazdrosny o swoją młodszą o piętnaście lat żonę, Juliette, modelkę w tejże agencji i sugeruje jej, by rzuciła pracę, by mogli zacząć wszystko od nowa; kobieta jednak trzeźwo zauważa, że zarabia więcej od męża i z jego pensji ciężko by im było się utrzymać. Mallet postanawia poprosić swojego szefa, Victora Chazela, o podwyżkę ale zamiast niej otrzymuje ultimatum – to właśnie przez niego agencja generuje straty, więc w ciągu trzech tygodni ma udowodnić swoją przydatność; inaczej zostanie zwolniony.

Po dwóch tygodniach pewnego wieczoru Mallet zamroczony alkoholem i podejrzewający, że Juliette zdradza go z szefem, ołowianą rurką rozbija głowę Chazelowi; wkrótce jednak stwierdza, że w rzeczywistości zabił nieznajomego człowieka w płaszczu z wielbłądziej wełny. Niedługo potem do Malleta przychodzą anonimowe przesyłki świadczące o tym, że ich nadawca wie o zamordowaniu nieznajomego.

Michel Lebrun to jeden z pseudonimów pod jakim pisał książki Michel Cade (1930 – 1996); „Płaszcz…” to jego jedyna powieść wydana w Polsce. Książka jest przewrotna, zwrotów akcji tu nie brakuje ale mnie osobiście nie przekonała. Mój główny zarzut dotyczy bohaterów – po prostu żaden nie wzbudza we mnie sympatii: Francis Mallet to mięczak bez kręgosłupa obwiniający cały świat za swoje niepowodzenia i najwyraźniej nie widzący, że biorą się one z jego alkoholizmu; jego żona jest zimna, wyrachowana i łasa na pieniądze, a Victor Chazel to prostak i cham. Lekko irytuje mnie pokrętny finał – prowadzący śledztwo inspektor Toussaint niemalże dopasowuje sobie wydarzenia do przyjętej teorii i zmienia rozwiązanie sprawy pod wpływem nie wiadomo czego; przyznam też, że nie podoba mi się takie relatywizowanie popełnionego przestępstwa – uważam, że rozbicie komuś głowy ołowianą rurką zawsze jest rozbiciem głowy, a nie jakimś wyrwaniem chwasta. Sam atak Malleta na rzekomego Chazela też jest jakiś dziwaczny – rozumiem, że alkohol i nienawiść mogły odebrać sprawcy zdolność logicznego myślenia ale tu wszystko jest jakieś impulsywne, poszarpane i emocjonalne. Ogólnie więc nie wzbudziła ta książka we mnie jakichś pozytywnych emocji i wątpię, żeby kogokolwiek mogła zainteresować – chyba tylko maniaków kryminalnych serii.