- Autor: Majewska Danuta
- Tytuł: Śmierć o dwudziestej
- Wydawnictwo: MON
- Seria: seria Labirynt
- Rok wydania: 1968
- Nakład: 30000
- Recenzent: Mariusz Młyński
Tytułowa śmierć z ręki bardzo precyzyjnego nożownika dopada dwudziestoletnią Hannę Keller w miejscowości Kowalewo na Opolszczyźnie już na czwartej stronie tekstu. Sprawą początkowo zajmuje się milicja; ich pierwsze podejrzenia padają w stronę dwóch mężczyzn, którzy podkochiwali się w denatce.
Wkrótce jednak do sprawy przyłącza się Służba Bezpieczeństwa, gdyż na kartce należącej do ofiary odczytano słowa: „z obcym wywiadem”; poza tym w okolicznej miejscowości Zelwan znajduje się wojskowy obóz szkoleniowy, a narzeczonym Hanny Keller był podoficer z tego obozu – swoją drogą autorka raz o nim pisze plutonowy, a raz porucznik. Wkrótce okazuje się, że tenże podoficer przyjaźnił się kiedyś z bratem zamordowanej, który aktualnie przebywa w NRF; niedługo też babcia denatki informuje SB, że ojciec Hanny Keller był Niemcem i w czasie wojny był aktywnym nazistą, walczył z ruchem oporu i zginął w Jugosławii podczas walk z partyzantami Josipa Broz Tity. Niedługo potem zamordowana zostaje Wiktoria Keller, matka Hanny; milicjanci podczas rewizji w jej mieszkaniu znajdują materiały szpiegowskie oraz tabletki do sporządzania atramentu sympatycznego. Tymczasem z NRF przybywa na pogrzeb matki Bernard Keller; podczas powrotu wpada pod Zgorzelcem w poślizg i ginie. Kluczowym dla wyjaśnienia śledztwa okazuje się znalezienie w szczątkach samochodu kilku pocztówek dźwiękowych.
Ta książka to pozytywne zaskoczenie, co w serii „Labirynt” jest zjawiskiem bardzo rzadkim. Autorka, co prawda, oddała cesarzowi co cesarskie i kilka antyniemieckich elementów tutaj wplotła ale, na szczęście, nie ma ich zbyt wiele; mamy, na przykład, wypowiedź, że „nigdy tu żadnego reichu nie będzie, tylko Polska”. Książka ratuje się tym, że nie jest zbyt przewidywalna i nie jest ordynarnie propagandowa, a nawet kilka razy widzimy omylność milicjantów chwilami rywalizujących ze Służbą Bezpieczeństwa – najbardziej podoba mi się wypowiedź: „wy, Kowalski, najchętniej wszystkich wsadzalibyście do aresztu. Podejrzanych na wszelki wypadek, niewinnych profilaktycznie”. Generalnie jednak obserwujemy żmudną pracę organów ścigania, która wymaga poświęceń: gdy sierżant wzdycha, że miał iść do kina „ze starą na ››Popioły‹‹”, to słyszy, że „kto chce być w milicji, ten musi umieć zrezygnować z życiowych przyjemności” – w ogóle filmy są tu ważnym elementem intrygi, bo alibi jednego z podejrzanych to obecność w kinie „Sokół” na „Rudobrodym” Akiry Kurosawy. Ale jest też pewna niekonsekwencja: major Wrzosek, jedna z dyżurnych postaci w książkach Danuty Majewskiej, uważa, że w śledztwie najważniejsze jest „własne doświadczenie, a nie legendarna dedukcja czy intuicja genialnych detektywów” – a tymczasem sam wkrótce wykorzystuje pomysł Sherlocka Holmesa: po otrzymaniu anonimu z liter wyciętych z gazet przekopuje śmietniki i znajduje pociętą „Trybunę Ludu”; swoją drogą, ma duże szczęście, bo „śmieci nie były wywożone przynajmniej od miesiąca” – oczyma, a bardziej nosem wyobraźni zobaczyłem ten kontener… Mamy też dwa nawiązania do wcześniejszych o dwa lata „Złotych guzików” autorki ale nie mają one większego wpływu na odbiór „Śmierci o dwudziestej”. Całość wygląda więc naprawdę dobrze, napięcie stopniowane jest tutaj dość umiejętnie, dialogi nie są przesadnie drętwe, a zakończenie nie jest wcale takie oczywiste, jak się początkowo wydaje – i nawet okładka jest intrygująco oszczędna, a przez to ciekawa; książka więc „daje radę” i można ją przełknąć bez zgagi.