- Autor: Kraśko Jan
- Tytuł: Strażnicy północnej rafy
- Wydawnictwo: KAW
- Rok wydania: 1988
- Nakład: 30000
- Recenzent: Robert Żebrowski
Szczęki 5, czyli rekiny żarłacze, ludojady, ostronosy i młoty oraz barakudy, płaszczki i manta w akcji
Nadrabiając klubowe zaległości recenzyjne książek Jana Kraśki, chciałbym przedstawić jego powieść przygodowo-sensacyjno-kryminalną.
„Strażnicy północnej rafy” liczą 181 stron, cena okładkowa to 340 zł. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie czasu przeszłego.
Rok 1986, Kajmany (Los Tortugos, Wyspy Żółwie), miasto Georgetown. Jakiś mężczyzna dokonał włamania do domu Jamesa Mortona, skąd zabrał arkusz z połową mapy. Drugiej jej części nie znalazł. Gdy był jeszcze w środku, wrócił właściciel, a jego doberman rzucił się za uciekającym przestępcą. Złodziej miał ze sobą sztucer, z którego wymierzył do psa. Zabił go dopiero drugim strzałem – pierwszy zaś śmiertelnie ranił Mortona.
Rok 1988, to samo miejsce. Polak – Janek „Johnny” Wichrzycki (lat 16) przyjechał na Kajmany, aby przez dwa miesiące wakacji trenować nurkowanie. Jego ojciec pracował na Jamajce, w Kingston, jako ekspert UNESCO. Mentorem i przyjacielem chłopaka był Brian Hatcher, a łodzią pływał z nimi turysta z Anglii – pan Bernik. Na wyspie Janek poznał młodą dziewczynę – Andreę Gomez, która w klubie „Royal Frog” na Jamajce ćwiczyła pływanie i nurkowanie. Oboje bardzo się polubili. Zaprzyjaźnił się też z „Perełką” – ogromną mantą, która spośród ludzi akceptowała tylko jego.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie Rastafarianie – członkowie synkretycznego ruchu religijnego powstałego na Jamajce, a konkretnie jednooki Murzyn z przepaską na oku i szczerbaty Mulat. Śledzili oni chłopaka zarówno na lądzie, jak też na wodzie, a nawet pod nią. Wypytywali go też o jego instruktora. Jeden z nich czegoś szukał w domu Hatchera, ale Wichrzycki go spłoszył. Wszystko to było związane z ukrytym gdzieś na wyspie skarbem. W 1943 roku krążownik należący do Stanów Zjednoczonych przewoził zbiory muzealne z Jamajki na Kajmany. Kiedy Amerykanie zorientowali się, że w tym rejonie działa japońska łódź podwodna, postanowili szybko ukryć zbiory. Miejsce ich ukrycia było zaznaczone na mapie, która została rozdzielona na dwie części. Janek i Brian zgłosili się na Policję, zawiadamiając o działaniu Rastafarianów, ale policjanci z obu komisariatów (portowego i miejskiego) – w tym sierżant Pertille – jakoś dziwnie ociągali się z ustaleniem sprawców.
Któregoś dnia, podczas nurkowania w okolicach północnej rafy, Wichrzycki znalazł – ukrytą w grocie – zasypaną piachem skrzynię, w której była złota rzeźba. Od tej pory akcja ruszyła z kopyta, a dramatycznych zdarzeń, także z udziałem zwierząt wymienionych w tytule, nie zabrakło.
Czytając książkę wydaje się, że fabuła jest nieskomplikowana, a opisywane zdarzenia naiwne. Tak się wydaje, ale tylko do pewnego czasu, kiedy to główne tajemnice wyjdą na jaw. Powieść na pewno spodoba się młodym adeptom nurkowania i sympatykom podwodnej fauny. To, co mnie w niej męczyło to często wtrącane zdania i wyrażenia w języku angielskim i hiszpańskim, które choć tłumaczone były w przypisach, to jednak naruszały płynność czytania.
Na końcu książki jest zapowiedź: „Z bohaterem powieści, Jankiem Wichrzyckim, Czytelnik będzie miał okazję spotkać się nad jeziorem Loch Ness w nowej książce Jana Kraśki – Diamentowa Nessie”. Niestety z tym bohaterem, ani w „Diamentowej Nessie”, ani w innej książce już się nie spotkaliśmy. Pytania, czy książka została w ogóle napisana, czy autor ma jeszcze jej rękopis oraz dlaczego nie została wydana, są dla mnie tak samo istotne, jak te, kto zabił Mortona, gdzie była druga część mapy oraz co się stało ze skarbami.
Z PRL-ogizmów jest tylko jeden: aparat do nurkowania „MORS”.
Ciekawostka: na pierwszej stronie jest dedykacja – „Mojemu Synkowi – w pierwszym tygodniu jego życia”.