Juruś Bogdan – Byłem w ZOMO 261/2023

  • Autor: Juruś Bogdan
  • Tytuł: Byłem w ZOMO
  • Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza COMFORT
  • Rok wydania: 1991
  • Nakład: nieznany
  • Recenzent: Robert Żebrowski

Z Nowej Huty przez Golędzinów do Grodziska, czyli powieść milicyjna życiem w chmurach gazu pisana

Bogdan Juruś to zapewne pseudonim literacki, zastosowany w tej książce z oczywistych względów. Opowiadanie liczy 94 strony, a cena „naklejkowa” to 12 000 zł. Autorem ilustracji na okładce jest Zygmunt Zaradkiewicz, a sama ilustracja przedstawia się imponująco. Postać polskiego zomowca od razu skojarzyła mi się z amerykańskim sędzią Dreddem.

Czego się spodziewałem po tej książce? Z jednej strony jakiejś apoteozy i wybielania tej formacji, a z drugiej aktu ekspiacji. A okazało się …, ale po kolei.

ZOMO, czyli Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej powołane zostały w grudniu 1956 roku, po Poznańskim Czerwcu. Zomowcy vel Zomole używani byli do rozpraszania manifestacji, pacyfikacji strajków, tłumienia protestów i likwidacji zamieszek, a także zabezpieczania różnego typu imprez masowych i terenu katastrof oraz do walki ze skutkami klęsk żywiołowych. W oddziałach tych można było odbywać zastępczą służbę wojskową. ZOMO – zwane „Bijącym sercem partii” – rozwiązano we wrześniu 1989 roku, zastępując je Oddziałami Prewencji MO, przekształconymi w roku 1990 w Oddziały Prewencji Policji.

Inne formacje podobne do ZOMO z europejskich krajów socjalistycznych to: enerdowski Kasernierte Volkspolizei (Skoszarowane Oddziały Policji Ludowej) powstały w roku 1952, radziecki OMON (Oddział Mobilny Specjalnego Przeznaczenia) z roku 1979, czechosłowackie OZU (Oddział Specjalnego Przeznaczenia) z 1985 roku oraz rumuńskie Trupele di Securitate (Oddziały Bezpieczeństwa) z lat 80.

Głównym bohaterem książki jest jej autor. Akcja rozpoczyna się w dniu 13 grudnia 1981 roku, gdy uczył się on jeszcze w technikum górniczym. Po maturze, zdanej w roku 1982, Bogdan postanowił wstąpić do MO. Powód był taki, że jego dziewczyna była w ciąży, a on chciał mieć stałą, dobrze płatną pracę z perspektywą na otrzymanie służbowego mieszkania. W związku z tym, że pochodził z rejonu Krynicy Górskiej, zgłosił się do Wydziału Kadr Wojewódzkiej Komendy Milicji Obywatelskiej w Nowym Sączu. Początkowo miał odbyć zasadniczą służbę wojskową w oddziałach BCP (Bataliony Centralnego Podporzadkowania) z siedzibą w Krakowie przy ul. Mogilskiej. Kiedy stawił się tam 1 lipca 1982 roku, razem z innymi poborowymi, został przewieziony do innych koszar – w północnej części Krakowa, gdzie było kilka pojazdów opancerzonych i ciężarówek z jakimiś działkami. Od razu zaczęła się „unitarka”, a dopiero po jakimś czasie chłopak zorientował się, że nie jest w wojsku, ale w ZOMO. Z uwagi na prowadzone przez pierwszy miesiąc intensywne szkolenie polityczno-wychowawcze i wpływ otoczenia, z chłopaka nie mającego zielonego pojęcia o polityce i ugrupowaniach, a do tego katolika – stał się zagorzałym obrońcą ustroju socjalistycznego i PZPR przed wrogami narodu polskiego, czyli głównie przed „Solidarnością” i Kościołem Katolickim.

Autor szczegółowo opisał proces szkolenia (m.in. z uwypukleniem przewodniej roli w nim kaprali oraz z wykorzystaniem alarmu „888”). Następnie zrelacjonował swoją pierwszą akcję „bojową”, której razem z kolegami nie mogli się doczekać, a którą – z uwagi na możliwość postrzelania do ludzi z wyrzutni granatów łzawiących – traktowali jako urozmaicenie służby. Przy okazji opisu udziału w „zadymach” wyjaśnił, jakie było wyposażenie indywidualne zomowca, co to były PZ-y, UGŁ-y (i dlaczego enerdowskie były lepsze), „guldynki”, czym – poza służbowym – strzelano do demonstrantów, a także, czy faktycznie faszerowano ich środkami pobudzającymi. Przybliżył również taktykę działań.

Kolejny etapem jego służby była przeprowadzka do województwa warszawskiego, a dokładnie do Grodziska Mazowieckiego via słynny warszawski Golędzinów, w którym dowódca skoszarowanej tam także brygady antyterrorystycznej, podobno rozkazał, by do jego biura mieszczącego się na pierwszym piętrze, podwładni wchodzili po … linie. W Grodzisku zomowcy wychodzili w patrole piesze. Punktowano następujące wyniki w służbie: liczba sprawców przestępstw zatrzymanych na gorącym uczynku, sporządzonych wniosków do kolegiów, zatrzymanych osób poszukiwanych, zatrzymanych nietrzeźwych oraz legitymowanych osób.

W 1983 roku Bogdan wyjechał na parę dni do Katowic, by tam odbyć przeszkolenie z obsługi pięciolufowej wyrzutni granatów (szybkostrzelność 25 granatów w 3 sekundy) – zajęcia praktyczne odbywały się na Pustyni Błędowskiej. Wcześniej słuchacze musieli zwiedzić Izbę Pamięci z eksponatami, które stanowił sprzęt obronny górników z kopalni „Wujek”. Były wśród nich metalowe dzidy, maczety, bykowce, drewniane pałki, kawałki łańcuchów z dużymi ogniwami, metalowe kule.

Potem Bogdan brał udział w zabezpieczaniu pielgrzymki papieża-Polaka oraz w służbach na posterunkach „Radiokontrwywiadu” z długą bronią i ostrą amunicją (nie ujawniam, o co chodzi, dla mnie była to nowość). W 1984 roku został pomocnikiem dyżurnego grodziskiej komendy (przy tej okazji wspomniał, że jeden z tamtejszych dyżurnych miał wzrost około … 150 cm). Wreszcie 29 czerwca 1984 zakończył służbę w ZOMO – otrzymał awans na kaprala, Brązową Odznakę ZSMP i wrócił do domu. Tam podjął pracę w nieodległym komisariacie jako referent operacyjno-dochodzeniowy. Książka kończy się na przełomie lat 1990-1991, a więc, gdy autor był już policjantem.

W mojej ocenie pozycja ta jest bardzo ciekawa. Napisana jest dość realistycznie i nie ma podstaw do zarzucania autorowi fałszu. On sam nie wybiela się, nie gloryfikuje i przyznaje do błędów. Szczerze polecam tę książkę, choć trudno ją dostać, bo jest „białym krukiem” i temu się akurat nie dziwię.

Cytat: „Zarówno jedna, jak i druga strona były umiejętnie podkręcane”. I najdziwniejsze i najtrudniejsze w tym wszystkim: to, ze ten Polak i ten Polak, ten katoli i ten katolik, twen czuje ból i tamten czuje ból – i ta niepewność, która ze stron ma faktycznie rację, kto na tym korzysta, a kto traci”.