- Autor: I. Cuculescu (Irena Szynik)
- Tytuł: Trucizna działa
- Wydawnictwo: CM
- Seria: Najlepsze Kryminały PRL
- Podseria: Lata 50.
- Rok wydania: 2019
- Nakład: nieznany
- Recenzent: Robert Żebrowski
Cuculescu znaczy kukułka
I .Cuculescu zawsze brzmiało dla mnie tajemniczo, choć miałem świadomość, że jest to na pewno brzmienie rumuńskie. Jedynym znanym mi obywatelem Rumunii o tym nazwisku oraz imieniu na „I” jest niedawno zmarły Ioan vel Ion (1936-2023) – matematyk, członek Rumuńskiej Akademii Nauk, autor m.in. podręczników do matematyki dla szkół podstawowych, a także książek z zakresu geometrii przestrzennej, analizy numerycznej oraz rachunku prawdopodobieństwa (np. o tzw. Procesach Markowa). Samo słowo „cuculescu” znaczy po prostu „kukułka”. Na karcie tytułowej powieści napisano, że I.Cuculescu to faktycznie Irena Szynik, o której niestety nic nie wiem. Czy pseudonim ten związany był z rumuńskim matematykiem – trudno powiedzieć. Czy napisała ona jakieś inne książki – nie znalazłem żadnej informacji, by tak było.
„Trucizna działa” najpierw ukazała się w odcinkach w dziennikach: „Kurierze Szczecińskim” (rok 1957) oraz „Gazecie Zielonogórskiej” (1957/58). W wersji książkowej po raz pierwszy wydano ją w „Wielkim Śnie” w roku 2016, jako tom nr 89 „Serii z Warszawą”, a trzy lata później w Wydawnictwie CM i to właśnie tym wydaniem dysponuję. Liczy ono 192 strony. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie, zamiennie w czasie teraźniejszym i przeszłym.
Akcja toczy się gdzieś w dużym mieście, ale nie w Warszawie, w roku 1956. Autorka unikała podania wprost roku wydarzeń pisząc „195…”, ale łatwo można go wyliczyć na podstawie podanego wieku i roku urodzin dwójki dzieci.
W jednym z pokoi w siedzibie biura projektowego znaleziono zwłoki inżyniera Władysława Sumińskiego. Drzwi były zamknięte od środka, z kluczem w zamku, okno również pozamykane. Cyjanek, którym otruto inżyniera, dostarczony został w czekoladce zapakowanej w cynfolie. Sumiński był specjalistą od włókien i tworzyw sztucznych. Przed wojną ukończył Politechnikę Warszawską, a w czasie wojny studia w Anglii. Ostatnio pracował nad tajnym projektem dla wojska, na zlecenie zakładów „Synteza”. Był bardzo zdolny, błyskotliwie inteligentny, nieprzeciętnie przystojny, filmowo urodziwy, dość bogaty, przebojowy i energiczny. Prywatnie zaś był draniem, łajdakiem, łotrem, kanalią, bydlakiem i potworem, notorycznie zdradzającym swoją głodującą i przewlekle chorą żonę, a do tego traktującym ją jak służącą, nie zajmującym się swoimi małymi dziećmi (w tym jednym całkowicie sparaliżowanym) i nie łożącym na ich wychowanie.
Sprawą z ramienia milicji zajął się kapitan Witold Piotrowski i plutonowy Józef Raszka z komendy MO, a z ramienia kontrwywiadu – major Jerzy Kamiński. Prywatne śledztwo w tej sprawie prowadził też Antek – … kilkunastoletni podopieczny kapitana, który będąc kawalerem adoptował go. Piotrowskiego dzielnie wspierała w działaniach panna w średnim wieku – Maria Jankowska, kierowniczka działu personalnego biura, marząca niegdyś o pracy w kontrwywiadzie, a będąca też w kręgu podejrzanych. A lista osób podejrzanych była dość długa: pożyczkobiorcy inżyniera, w tym sam dyrektor, kochanki Sumińskiego i ich mężowie, zdradzana żona, znajomy inżyniera z Wielkiej Brytanii, a także jacyś nieznani szpiedzy. Z czasem lista ta sprowadziła się tylko do trzech pozycji: X, Y i … B.
Recenzowana książka, mimo, że jest rasowym „milicyjniakiem”, to jednak jest jakaś inna. Poruszono w niej kwestie miłości, małżeństwa, adopcji dzieci, zdrad małżeńskich, aborcji i samobójstwa oraz ogólnie „świństewka, które nie podpadają wprawdzie pod kodeks, ale są niewątpliwie i szkodliwe i niemoralne”. Główny bohater – kapitan Piotrowski też jest „inny”. Poza tym, że jest milicjantem uczciwym, inteligentnym i profesjonalnym, bardzo zaangażowanym w prowadzoną sprawę, to do tego grzecznym, kulturalnym, z szacunkiem podchodzącym do ludzi, uczuciowym, szukającym żony – przyjaciela na całe życie, z którym można by porozmawiać o sprawach życiowych i problemach, troskliwym i łagodnym wobec swojego podopiecznego, charakteryzującym się empatią i altruizmem. Mimo, że książka powstała w latach 50., to znalazło się w nich kilka wstawek religijnych (katolickich), ot chociażby: „Za zakrętem korytarza minął się ze starszą siostrą, niosącą zapaloną świecę. Za nią szedł śpiesznie drobny, siwy ksiądz ze złożonym – na bursie z wiatykiem – rękawem. Piotrowski usunął się z szacunkiem pod ścianę”. Nie ma w niej natomiast tego, co „modne” w peerelowskich kryminałach, a biorące się z „mody” panującej w ówczesnym (współcześnie też) społeczeństwie (także tej jego części niewierzącej lub lapidarnie mówiąc „źle postępującej”) na „świechtanie” wyrażeniami związanymi z Bogiem: „o Boże”, „O Jezu”, „rany boskie”, „jak Boga kocham”, „Bóg mi świadkiem”, czy „niech mnie Bóg broni”.
PRL-ogizmy: restauracja „Orbis”, bar „Pod Jeleniem”, pióro „Parker”, kawa „neska” („Nescafe”), papierosy „Sporty” i „Chesterfieldy”, dorożki bagażowe, a także „krótka dziewiątka, „Baretta”, z 1955 roku” (oczywiście chodzi o pistolet „Beretta”, prawdopodobnie typ 951) [takich koszmarnych literówek jest w tej książce niestety sporo więcej, np. zamiast Maria jest … Merla].
Podsumowując, jest to dość porządny, a do tego „grzeczny”, kryminał. Mimo, że nie jest jakiś odkrywczy, to jednak widać, że autorka starała się go urozmaicić stosując „podwójny kamuflaż” i myląc tropy. Warto po niego sięgnąć.