- Autor: Stefanowski Andrzej
- Tytuł: Zalakowana koperta
- Wydawnictwo: Wielki Sen
- Seria: Seria z Warszawą (tom nr 104)
- Rok wydania: 2018
- Nakład: nieznany
- Recenzent: Robert Żebrowski
Legenda o Margarecie, co – w odróżnieniu od Wandy – Niemca chciała
O autorze tej powieści niestety nic nie wiem. To pierwsze jej wydanie książkowe, a liczy ono 203 strony. W latach 1963-1964 drukowana była w odcinkach na łamach „Słowa Ludu”.
Akcja toczy się w Niemczech, na Dolny Śląsku – w Górznie (czyli Książu) i Bartągu (Wałbrzych), Warszawie i Poznaniu, w roku 1956 (łatwo to wyliczyć, bo siostra milicjanta – Zosia Zakrzewska ma 22 lata, a w czasie Powstania Warszawskiego miała lat 10).
Na rozkaz generała X (czyt. Gehlena), niecieszący się jego pełnym zaufaniem sturmbannfuehrer (major) „rezerwy” wojsk SS Aleksander von Hollstein jako inżynier Walter Braun – specjalista od maszyn górniczych – udał się z oficjalną wizytą do Polski, do kopalni w Bartągu – w oczach Niemców będącym, jak wszystkie miejscowości na Ziemiach Odzyskanych, „chwilowo pod polskim zarządem” – by stamtąd przeprowadzić operację, w odległym o 3 km Górznie, odzyskania ściśle tajnych i bardzo ważnych dla Rzeszy dokumentów znajdujących się w zalakowanej kopercie, którą pod koniec wojny, w pośpiechu – wycofując się przed radzieckimi tankami – ukrył w zmyślnie skonstruowanym sejfie w rodzinnym zamku Hochberg.
Na rozkaz tegoż samego generała, w ślad za von Hollsteinem ruszył jako „cień”, agent nr 47, czyli Schultze – dawny podwładny majora, który miał mu odebrać pakiet po wyciągnięciu go z zabezpieczonego materiałami wybuchowymi sejfu.
W rejon Górzna, w ramach akcji „Koperta” pułkownik Rolski – szef warszawskiej centrali służby informacyjnej kontrwywiadu – wysłał porucznika Błaszczyka, który in cognito miał podjąć obserwację działań obcych agentów, ustalić miejsce ukrycia dokumentów i odzyskać je.
Uniwersytet Warszawski skierował do zamku Hochberg, do pomocy w inwentaryzacji znajdujących się tam przedmiotów i dokumentów, młodego historyka sztuki – Janusza Kostrzewę.
Do Górzna przybyli członkowie komisji – składającej się z wojskowych i milicjantów – mający za zadanie przeprowadzić czynności śledcze w związku z odnalezionymi pod zamkiem szczątkami ciał kilkunastu ludzi ubranych w pasiaki, a także wyjaśnić sprawę ukrytych w piwnicach zamkniętych i opieczętowanych skrzyń, które – jak się okazało – zawierały zwykłe kamienie.
Opiekę nad opuszczonym i rozszabrowanym zamkiem pełnił stary Wardas, który pracował tam jeszcze za Niemca, a który mieszkał w nim wraz z córką – Margaretą.
Tak więc w Górznie zrobiło się tłoczno, a co z tego wynikło – przekonajcie się sami. Dodam tylko, że w książce pojawi się kilka trupów, a z „mundurowych” do działań włączą się kapitan Winiarski i major Łukasik z kontrwywiadu, a także kapitan Strzelczyk z MO.
Autor powieści – konspirując „tożsamość” zamku – przekazał kilka informacji na jego temat, umożliwiających identyfikację: najstarsza część wzniesiona została w XII wieku, posiadał 573 pokoje, garaż na dwieście samochodów, przyjęcia w nim organizowane były nawet na tysiąc osób, stosowany tam serwis miśnieńskiej porcelany przeznaczony był dla stu osób, biblioteka liczyła 30 tysięcy ponad stuletnich tomów, na ścianie były herby czterech panujących tam rodów: piastowski orzeł, lew czeski, węgierski kruk i trzygłowy orzeł austriacki, ale bez herbu ostatnich władców, pod samym zamkiem hitlerowcy wybudowali podziemny kompleks – schron i tunele. Aż wstyd przyznać, że jeszcze w Książu nie byłem, ale może uda się to już w przyszłym roku. Nieprawdą jest natomiast, jakoby na zamku miał znajdować się obraz „Madonny” Kranacha, de facto – „Madonna pod jodłami” z roku 1510, autorstwa Lucasa Cranacha Starszego, namalowany dla wrocławskiej katedry (to najcenniejszy z obrazów jakie udało się po wojnie Polsce odzyskać, a stało się to dopiero w 2012 roku – ze skradzionych w czasie wojny w naszym kraju dzieł sztuki cenniejszy był tylko obraz Rafaela „Portret młodzieńca”, który do tej pory nie został odnaleziony).
Ogólnie książka jest dość ciekawa, przede wszystkim z uwagi na lokalizację opisywanych w niej zdarzeń, i czyta się ją szybko. Choć nie ma w niej fajerwerków, choć czegoś można się domyślić, choć zakończenie nie jest zaskakujące, to jednak fabuła jest wciągająca i czytelnik nie powinien się nudzić
PRL-ogizmy: samochody – „Warszawa” i „Wartburg”, trzymiejscowy (?!) samolot „MIG”, hotel „Bazar” w Poznaniu, warszawski Dworzec Główny, gospoda ludowa, PGR i kablogram.
Na zakończenie chciałbym zwrócić uwagę na okładkę. W swojej prostocie jej fenomenalna i mimo niewielu elementów – konkretna w przekazie. Nie wszystko na obrazku zgadza się z informacjami zawartymi na kartach powieści, ale w tym przypadku nie ma to większego znaczenia. Jej autorem – tak jak i innych okładek w „Serii z Warszawą” oraz jej logo – jest Rafał Bartlet, o którym niewiele można się dowiedzieć z internetu. Myślę Prezesie, że warto byłoby przedstawić pana Rafała albo w „Opra(w)cowaniach” albo na klubowej stronie FB, a nawet zorganizować dla Klubowiczów spotkanie z nim. Rozmowa, możliwość obejrzenia innych jego prac, czy uzyskanie autografu na odwrocie okładki byłoby czymś naprawdę wartościowy. Fajnie byłoby też, gdyby ukazało się klubowe wydanie wszystkich jego okładek. Wiadomo, że są one dostępne do wglądu na stronie księgarni „Wielkiego Snu”, ale co papier to papier. A taki katalog klubowych „Warszaw” to byłaby super sprawa.