- Autor: Hebda Jarosław
- Tytuł: Zemsta zza grobu
- Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza KARAT
- Rok wydania: 1992
- Nakład: nieznany
- Recenzent: Robert Żebrowski
Typowy kryminał post peerelowski
Jarosław Hebda jest biegłym z zakresu użycia broni palnej, autorem książek dotyczących walki wręcz i broni strzeleckiej. W 1992 roku wydał również dwa kryminały: „Zemsta zza grobu” i „Na własny rachunek”, oba w Oficynie Wydawniczej KARAT, która w latach: 1992-1996 „wypuściła” tylko kilkanaście książek.
Recenzowana pozycja liczy 94 strony. Na okładce jest tekst: „pierwszy raz w Polsce”, który choć prawdziwy, bo jest to pierwsze wydanie, to jednak sugeruje wcześniejsze wydanie tej książki zagranicą, a w to trudno uwierzyć. Po prostu jest to „przyciągacz” uwagi potencjalnego nabywcy, jedna ze sztuczek, które w początkach lat 90. często były stosowane poprzez umieszczanie na przednich okładkach napisów wprowadzających w błąd lub obrazów (najczęściej roznegliżowanych pań), które z fabułą nic wspólnego nie miały.
Akcja toczy się w Wielkiej Brytanii: w Londynie i jego okolicach, na przełomie lat 80. i 90.
Głównym bohaterem jest John Blacket, były żołnierz SAS, obecnie oficjalnie bezrobotny, a nieoficjalnie pokerowy szuler. Za jedno ze swoich oszust omal nie został zamordowany, ale jego dawny przyjaciel – Fred Wilby, w ostatniej chwili uratował mu życie zabijając napastnika. Fred zaproponował Johnowi wspólną „robótkę”, zleconą mu przez niejakiego Ryszarda (Richard bardziej by pasowało) Mastersona. Miała ona polegać na uwolnieniu pewnej osoby z więzienia w RPA. Blacket z miejsca przyjął tę propozycję. Fred stwierdził, że przydałby się im jeszcze – jako pilot – Bill Freman, który akurat był aresztowany jako podejrzany o zgwałcenie. Chłopcy postanowili go uwolnić, a potem przystąpić do realizacji zlecenia.
W książce, mimo że jest krótka, sporo się działo, a niektóre zdarzenia były zaskakujące. Myślę, że jeśli chodzi o samą fabułę, to nie jest najgorzej. Tym natomiast, co razi są koszmarne błędy ortograficzne, a wśród nich: „spotrzynek”, „męszczyzna”, „zpowrotem”, „wogóle”, „dopuki”, „nietrafić”, „Johanesburg”, „malaje”. W powieści brak jest informacji odnośnie tego, czy i kto był korektorem.
Tym, co według autora miało uatrakcyjniać książkę, były łacińskie sentencje („finis coronat opus” oraz „audaces fortuna iuvat”), „ciekawostki” („bicze szkockie”, „rosyjska ruletka” i „kukułka” – do kompletu „gier” zabrakło „tygrysa”), no i broń palna.
W książce jest wymienionych więcej jednostek broni niż postaci w niej występujących. Są to: rewolwer Smith & Wesson kal. 38 Special, karabinek automatyczny Steyer AUG (dzięki zastosowaniu różnych luf może być także ręcznym karabinem maszynowym, karabinem szturmowym lub subkarabinkiem), pistolet Beretta 92 oraz 92F, Heckler und (raczej: &) Koch modele: 33 (pistolet), 35 (karabin), MP-5 (pistolet maszynowy), karabinek AK-74 Kałasznikow, karabin Colt Armalite model M-16 A-2, pistolet maszynowy UZI, rewolwer Colt Pyton 357, rewolwer Nagant, dwulufowy pistolet Derringer kal. 22 Long Rifle. Z uwagi na to – wg mnie – jest to najbardziej „strzelecki” kryminał, jaki czytałem.
Autor opisał też pewne aspekty związane z bronią palną – wykorzystanie, ładowanie i posługiwanie się nią. Poza strzelaniem z niej, jego główny bohater używał też granatów oraz specjalnej procy. Jasno widać, że strzelectwo jest „konikiem” Jarosława Hebdy.
Na tylnej okładce jest zapowiedź kolejnej powieści tegoż autora – „Na własny rachunek”, przedstawionej jako „pasjonująca, opisująca mroczny świat narkotykowej mafii”, ale nie mam zamiaru po nią sięgać.