- Autor: Wołowski Jacek
- Tytuł: Akcja „Jaśmin”
- Wydawnictwo: Wielki Sen
- Seria: Seria z Warszawą
- Rok wydania: 2013
- Recenzent: Robert Żebrowski
Jaśmin, jaśminiowiec, czy jaśminek?
Jacek Wołowski to pseudonim literacki Stanisława Sachnowskiego (dziennikarza, reportażysty, pisarza). „Akcję „Jaśmin”” po raz pierwszy wydrukowano (w odcinkach) w „Życiu Warszawy” w 1966 roku. Książka jest 44 tomem „Serii z Warszawą”. Liczy 115 stron. Tytuł jest kryptonimem akcji milicyjnej, a obrazek na okładce jest powiązany tematycznie z fabułą. Narracja – co jest chyba normą u Wołowskiego – prowadzona jest w trzeciej osobie czasu teraźniejszego. Ceny okładkowej brak, ale książkę można nabyć w Wydawnictwie za 25 zł.
Akcja toczy się w różnych miejscach w kraju (Warszawa, Zakopane, Kielce, Skierniewice), a rozpoczyna w jakimś niewielkim – nieznanym z nazwy – miasteczku. Mieści się w nim posterunek milicji, a komendantem jest sierżant. „Komendant zna swoje miasteczko, jak nikt inny. Wie, co kto robi, kto z czego żyje, gdzie kto pracuje. Wie, kto z lasu drzewo kradnie, kto przy budowie worek cementu końmi rozjedzie, żeby drugi cały na wóz po cichu sobie załadować, kto w karty w „Norce”, takim niby lokalu, grywa i oszukuje, wie kto łapówki bierze, kto się bogaci, kto dorabia, kto traci, kto ma znajomych w powiecie, kto w województwie, kto w samej stolicy. Wie to wszystko i będąc mądrym człowiekiem, nie dzieli się tą wiedzą z nikim (…) jeśli trzeba, działa sam, ale zawsze tak, żeby ludzi do sprawy niepotrzebnie nie plątać”. „Stan posterunku jest, co prawda jeden plus trzech, ale jeden z milicjantów jest w sanatorium, bo złapał reumatyzm i zupełnie go pokręciło, a jeden etat nie jest obsadzony. Ludzie wolą pracować w fabryce albo w biurze, niż za tę samą pensję służyć w milicji. Od pól roku cały posterunek to on i kapral Janek”. „Od piętnastu lat, to jest od czasu, gdy objął posterunek, komendant po raz pierwszy użył w tym spokojnym miasteczku siły i to w stosunku do człowieka, który – jak sam kapitan powiedział – nie jest o nic podejrzany. Czuje więc niesmak, że tak się zachował”. „Kapitan wpada w pasję (…): Myślicie [Komendancie], że ja za was przed prokuratorem będę świecił oczami? Zdegraduję do kaprala, usunę ze stanowiska, zamknę! Komendant stoi blady, pot mu wystąpił na czoło, milczy. Że też mu się to zdarzyło. Porządku pilnuje, ludzi nie krzywdzi, całe miasteczko może poświadczyć, a tu akurat takie nieszczęście. – Znam was – kapitan powoli się uspokaja – dać takiemu mundur, rewolwer, pałkę, a już mu się wydaje, że jest panem świata”.
Na terenie województwa, w którym leży miasteczko, doszło do kilku zdarzeń z udziałem osób zażywających narkotyki (morfinę). Komenda Główna poleciła Komendzie Wojewódzkiej stworzenie specjalnej grupy dochodzeniowej w celu wykrycia ognisk handlu narkotykami. Na czele grupy stanął kapitan Paczuła – kierownik wydziału dochodzeniowego KW. Sprawie został nadany kryptonim „Jaśmin”. Kierownik grupy operacyjnej – porucznik Wilczek nawiązał osobisty kontakt z człowiekiem pośredniczącym między „podhurtownikiem”, a detalicznymi sprzedawcami narkotyków. W niedługo potem Wilczek nagle zmarł – jak wykazała sekcja zwłok, został otruty rzadką i niesprzedawaną w kraju trucizną. Stanowisko po nim objął podporucznik Ziarenko, a jako prawdopodobną siedzibę „podhurtownika” wytypował to małe miasteczko. Tamże została skierowana – oczywiście „pod przykrywką” – podporucznik Ewa Bracka. Tuż po przyjeździe milicjantka zniknęła, a jej zwłoki odnaleziono dopiero po kilku dniach. Sekcja wykazała, że zginęła tak samo jak Wilczek. Kapitan Paczuła oraz podporucznik Ziarenko szybko wzięli się do pracy. Pomagać im będzie przysłany z Warszawy, z Komendy Głównej – major Szpakowaty. „Major jest w cywilnym, dobrze skrojonym garniturze i co tu ukrywać (!), w zwykłych domowych pantoflach. Ma kłopoty z nogami, więc za cichym pozwoleniem przełożonych, zaraz po przyjściu do komendy zdejmuje półbuciki i nakłada kapcie”. Do sprawy włączą się też inni milicjanci, m.in. kapitan Krzywy – szef sekcji zabójstw i porucznik Łakotka, a nad wszystkim będzie czuwać pułkownik – Komendant Wojewódzki.
Dalej nie streszczam fabuły, by nikomu nie zepsuć zabawy, a będzie ona przednia. Kombinacje operacyjne prowadzone przez milicję są naprawdę ciekawe. Jacek Wołowski podoba mi się co raz bardziej. W jego książkach muszą wystąpić następujące elementy: odprzymiotnikowe nazwiska milicjantów (tutaj: Szpakowaty, Krzywy), wiecznie niezadowolony komendant-pułkownik, milicjant posilający się kromką chleba z masłem, notorycznie niewyspani funkcjonariusze, no i typ narracji w czasie teraźniejszym, a czasami (jak w tej książce) na końcu podsumowanie, który z podejrzanych popełnił konkretne przestępstwo. Spośród 6 kryminałów tegoż autora, które czytałem, ten przebija resztę na głowę – dla mnie jest po prostu świetny. Szkoda tylko, że tak mało w nim PRL-ogizmów (warszawski sklep „Żona modna” i zakopiańska willa „Słowiczek”).