- Autor: Terence Piotr
- Tytuł: Pensjonat „Idylla”
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Seria z jamnikiem
- Rok wydania: 1984
- Nakład: 100320
- Recenzent: Robert Żebrowski
Czarno-biały arlekin obejmujący odzianą w różową sukienkę Colombinę
Szukając kolejnego „milicyjniaka” do zrecenzowania trafiłem na „jamnika” o wdzięcznym tytule „Pensjonat „Idylla””. Pierwsze, co powinno mnie zastanowić, to rysunek na okładce przedstawiający staromodnie ubranego dżentelmena. Jednak schemat: obraz – refleksja – wniosek, nie zadziałał u mnie prawidłowo i przeszedłem nad tym do porządku dziennego. Imię autora wskazywałoby na to, że jest on mężczyzną, ale to tylko pół prawdy, bo jak się okazało jest to pseudonim literacki duetu: Piotr Sopoćko i Teresa Markowska. Niestety nie znalazłem – na ich temat – żadnych informacji w internecie. Książka liczy 235 stron, a jej cena okładkowa to 110 zł. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego.
Akcja rozgrywa się na podlubelskiej wsi Malińce i w Lublinie. W tychże Malińcach mieścił się pensjonat, a raczej prywatny dom opieki, „Idylla”. Jednak życie w nim nie miało nic wspólnego z idyllą, sielanką, bukoliką, eklogą, skotopaską, czy pasterką (ale o tym później). Jeśli chodzi o czas akcji to jest to okres wczesnojesienny, ale którego roku? Pytanie to zajmowało mnie, nie mniej niż te, kto zabił. Podejrzeń nabrałem, gdy w książce pojawiło się wyrażenie „sędzia śledczy” i gdy kilka razy natrafiłem na słowa, których nie znałem (nie chciało mi zwlec z sofy, by sprawdzić co one znaczą). Była też mowa o autorze kryminałów – Marczyńskim. Dopiero na stronie 138 (druga połowa książki)– po wykonaniu krótkiego działania matematycznego – ustaliłem, że rok, w którym dzieje się akcja to … 1935, tak więc kryminał, który czytam to nie „milicyjniak”. No trudno, a to że książkę postanowiłem doczytać – to jasne, a że zrecenzować – to już nie takie oczywiste. Argumentem „za” było to, że jest to jednak kryminał, polskiego autoramentu, wydany w serii „Z jamnikiem”, a więc w PRL-u (w tym też okresie prawdopodobnie napisany). Uff, jakoś się wybroniłem, ale jestem pewien, że nie każdego Klubowicza taka argumentacja przekonana, szczególnie, gdy jest się radykalnym konserwatystą lub malkontentem. Ale do rzeczy…
Właścicielką „Idylli” była pani Jolanta Wieczorkowa, „kobieta około czterdziestki, pełna pretensji, obwieszona, gdzie się dało złotem podrzędnej próby”. W pensjonacie zatrudniała kucharkę – Pelagię, dwie pokojówki: fertyczną i bystrą Zuzię oraz ślamazarną Rózię, ogrodnika Eustachego Żelazkiewicza, pielęgniarkę – Danusię, a jako dochodzącego – doktora Wróblewskiego. Skład pensjonariuszy tworzyli: były leśnik Daniel Pierożyński, generałowa – wdowa Helena Kaczorowska, malarz – kabotyn Aleksander Olo Kucejko, eks-właścicielka znanego domu mód i krawcowa Amelia Krukowa, Gabriela Krzeczkowska, wdowa po słynnym filozofie – Jasia Kozicowa, aktorka (niewydarzona) Eliza Conti, słynna tancerka Natalia Bellówna. Towarzystwo to, to „istne panoptikum; w sumie pięć tysięcy lat”. Szkoda czasu na charakterystykę poszczególnych osób, ale ogólnie wpisywali się oni w literkę „zet”: złośliwi, zazdrośni, zawistni, zakłamani, zgorzkniali. Do tego grona dołączyła emerytowana profesorka fizyki Hortensja Wojtasik z Warszawy, która na ich tle była kimś wyjątkowym – spokojna, kulturalna, powściągliwa, opanowana, wyrozumiała.
„Sielankowy” nastrój w pensjonacie pogłębił tragiczny wypadek. Otóż pewnej nocy, na leśnej drodze, została śmiertelnie potrącona Natalia Bellówna. Sprawcą był kierujący „Tatrą” inżynier Jerzy Kalinowski z Lublina, który właśnie wracał z pracy. Niezwłocznie zgłosił się na posterunek policji w Malińcach, przywożąc ze sobą zwłoki, i powiadomił o zdarzeniu sierżanta (w jednym miejscu powieści nazwanego posterunkowym) Grzyba. Funkcjonariusz na miejsce zdarzenia wysłał plutonowego Kowalskiego, a sam telefonicznie powiadomił o wypadku Komendę Wojewódzką w Lublinie. Następnego dnia na posterunek zawitali: porucznik Antkowiak i sędzia śledczy – Sylwester Pińczykowski z Lublina, którzy przejęli dochodzenie w tej sprawie. Przesłuchiwany przez nich Kalinowski wyjaśnił, że kobietę na drodze dostrzegł w ostatniej chwili, próbował ją ominąć, ale nie udało mu się, bo zarzuciło mu samochód. Stwierdził, że kobieta była w towarzystwie innej osoby, która pchnęła ją pod samochód.
Ustalono, że ofiara zamieszkiwała w „Idylli” i od udania się tam rozpoczęli swą pracę słudzy Temidy. W trakcie przesłuchań nie udało im się jednak nic wartościowego ustalić; jedynie to, że wszyscy przebywający w pensjonacie mieli alibi. Wypadkiem zainteresowała się pani Hortensja, która w wyniku własnych ustaleń doszła do tego, że wszyscy przesłuchiwani kłamali i że faktycznie to nikt z nich nie miał alibi. Nie omieszkała powiadomić o tym śledczych. Tymczasem doszło do kolejnego zgonu – w wyniku zabójstwa, tym razem na terenie pensjonatu. Policjant z sędzią wzięli się ostro do pracy, a dzielnie im w tym pomagała pani Hortensja, jak nic przypominająca w swym działaniu pannę Marple. Ale i ona, by dotrzeć do prawdy, musiała skorzystać z pomocy swojego znajomego oraz własnej córki.
Książka jest dość ciekawa, a „zagadka” wypadku drogowego intrygująca, natomiast zachowanie
i wypowiedzi postaci z pensjonatu bardzo męczące. Niestety czytelnik w żaden sposób nie ma szans, by wydedukować, kto jest sprawcą.
Potrawy z restauracji „Europejska” w Lublinie: chateaubriand i fricadeau cielęce, a na deser gruszki w sosie waniliowo-migdałowym.
Najciekawszy cytat: „Będzie z kim pograć w inteligencję. Bo z nimi tu już nawet w durnia nie można”.