- Autor: Strugacki Arkadij, Strugacki Borys
- Tytuł: Sprawa zabójstwa (Otiel „U Pogibszego Alpinista”)
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Klub Srebrnego Klucza / Fantastyka – Przygoda
- Rok wydania: 1973
- Nakład: 70275
- Recenzent: Robert Żebrowski
Bardziej kryminalna fantastyka, niż fantastyczny kryminał
Bracia Arkadij i Borys Strugaccy to klasycy światowej literatury fantastycznej, którzy razem tworzyli w latach 1959-1990.
„Sprawa zabójstwa” to wydawniczy ewenement. Wydano ją z symbolami dwóch serii: „Fantastyka – Przygoda” i „Klub Srebrnego Klucza”. Całkiem słusznie, bo jest to kryminał z elementami fantastyki (raczej tak, niż odwrotnie). Książka liczy 226 stron. Cena okładkowa to 12 zł. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie czasu przeszłego, a pod sam koniec, w pierwszej osobie czasu teraźniejszego.
Akcja toczy się w Europie (pewnie gdzieś w Skandynawii, bo waluta, która jest w użyciu to korony), w jednym tylko miejscu, prawdopodobnie w czasach, gdy książka powstawała (pierwsze wydanie w ZSRR miało miejsce w 1970 roku). „Hotel był jednopiętrowy, żółtawozielony, a nad wejściem pięknie prezentował się szyld-nekrolog „Pod Poległym Alpinistą””. Usytuowany on był przy wjeździe do ślepo zakończonej Wilczej Gardzieli. Do tegoż hotelu, na dwa tygodnie wypoczynku, samotnie przybył Peter Glebsky, który był inspektorem policji o 20-letnim stażu pracy. Hotel prowadził Alec Cenevert, który do pomocy miał tylko jedną pracownicę – Kaisę. Poza Glebskym było jeszcze siedmiu gości, a wśród nich m.in. prestidigitator, femme fatal i multimilioner. Do 65 strony książki prawie nic się nie działo. Jakaś drobna kradzież, jakiś donos, jakieś pisemne groźby, czyjeś dowcipy. Aż do czasu, gdy w górach zeszła lawina, która odcięła hotel od świata zewnętrznego. W niedługo potem przybył do niego zaśnieżony i wyczerpany człowiek. Chciał się niezwłocznie spotkać z jednym z gości – Olafem Andvaraforsem, dlatego też Glebsky udał się do pokoju tamtego. „W nocy z drugiego na trzeciego marca, o godzinie zero dwadzieścia cztery minuty bieżącego roku, ja – inspektor Glebsky – (…) znalazłem zwłoki niejakiego Olafa Andvaraforsa. Zwłoki znajdowały się w numerze wyżej wymienionego Andvaraforsa, który to numer był zamknięty od wewnątrz na klucz, natomiast okno w pokoju było szeroko otwarte. Trup leżał na brzuchu, rozciągnięty na podłodze. Głowa zamordowanego była w bestialski i nienaturalny sposób wykręcona o sto osiemdziesiąt stopni (…) Ręce denata były wyciągnięte i niemal dotykały niewielkiej walizki, która to walizka była jedynym bagażem należącym do zmarłego”. „Wytłumaczcie mi, jak on to zrobił?! Jak? Okno otwarte, ale nie ma żadnych śladów na parapecie, żadnych śladów na śniegu, ani na gzymsie. Ani z dołu, ani z lewej, ani z prawej strony nie można dostać się do okna. Pozostaje ostatnia możliwość – od góry. Z dachu po linie. Ale wtedy byłyby ślady na brzegu dachu”. „W rezerwie zostały mi więc tylko dwie dość beznadziejne hipotezy. Pierwsza – różne tam ukryte włazy, potajemne drzwi i podwójne ściany. A druga – jakiś geniusz wynalazł urządzenie pozwalające przekręcać klucz z zewnątrz, nie pozostawiając na nim żadnych śladów”.
Kim był zamordowany, a kim przybysz? Co było w walizce? Jak dokonano zbrodni? Kto to zrobił i dlaczego?
Książka z początku jest nudnawa, ale od ok. 1/3 objętości nabiera przyspieszenia. Powieść ta to prawdziwy kryminał, do którego w dalszej jego części wkrada się – i przejmuje nad nim przewagę – science-fiction, a w samej końcówce – na chwilę – pojawia się sensacja. Pisana jest lekkim językiem, dzięki czemu szybko się ją czyta i raczej trudno się przy niej nudzić. Nie jest to jakaś wybitna powieść, ale nie jest też byle jaka, ot – takie sobie czytadełko.