- Autor: Podlaski Henryk
- Tytuł: Szyderczy uśmiech fortuny
- Wydawnictwo Lubelskie
- Rok wydania: 1978
- Nakład: 30.270 egz.
- Recenzent: Robert Żebrowski
Niefortunny los fortuny
Po książkę „Szyderczy uśmiech fortuny” sięgnąłem nieprzypadkowo. Zrobiłem tak, bo spodobała mi się inna książka jej autora – „Spółka z nieograniczoną odpowiedzialnością”, która dotyczyła milicyjnego śledztwa prowadzonego przez sierż. Stanisława Romanowskiego pod nadzorem majora Sawosia, w sprawie śmierci mężczyzny na terenie ośrodka wypoczynkowego usytuowanego na wyspie.
Cena okładkowa książki to 45 zł, a ja nabyłem ją za jedyne 6 zł, a że książka liczy tylko 184 strony to udało mi się przeczytać ją w domu w ciągu jednego dnia.
Jej tytuł jest jak najbardziej adekwatny do historii w niej opisanej. Jednocześnie są to ostatnie słowa jej tekstu. Okładka przedstawia mężczyznę, który jednocześnie jest cyklopem i wampirem, z wieloma liczbami i strzałkami na twarzy. Skąd cyklopie oko, tego nie udało mi się wyjaśnić. Natomiast wampirze zęby i liczby są elementem fabuły.
Henryk Podlaski, a właściwie Ryszard Kraśko, jak na regionalistę podlaskiego (stąd pseudonim) przystało, akcję książki osadził na białostocczyźnie. Rozpoczyna się ona w Zygmuntowie, którego nie ma na mapie, ale kiedyś faktycznie istniało (polecam w internecie artykuł Józefa Maroszka – Zaginione miasto Zygmuntowo). Bohaterami książki są ci sami milicjanci, którzy występowali w „Spółce …” – Romanowski (obecnie w stopniu porucznika) i Sawoś (teraz podpułkownik w stanie spoczynku). Akcja dzieje się, co najmniej 3 lata po wydarzeniach na wyspie. Romanowski (rocznik 1945) jest już żonaty – jego małżonką jest Elżbieta, która wspominana była w „Spółce…” jako jego sympatia.
Akcja książki zaczyna się szybko i płynie wartko. Narracja jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, choć zdarzyło się dwukrotnie, że przeszła w czas teraźniejszy. Już na wstępie stykamy się ze śmiercią młodej dziewczyny (maturzystki), a za chwilę ginie jej koleżanka z klasy, z którą wspólnie zamieszkiwała. Wstępne hipotezy są dwie: albo w szkole działa Klub Samobójcy albo w Zygmuntowie grasuje wampir. Sprawa się komplikuje, gdy wychodzi na jaw, że wcześniej w niedaleko położonej Rudawce dokonano zabójstwa młodego mężczyzny, co może mieć związek ze śmiercią dziewcząt. W tej sprawie zaś podejrzanych jest kilka osób. Czy zabójstwa dokonał mężczyzna, który ma niepodważalne alibi z uwagi na występ w telewizji, czy też jest nim sprawca napadu i kradzieży samochodu, a może jest nim osoba, która „wyszła z ram portretu”, a może jednak zupełnie ktoś inny?
Fabuła książki jest ciekawa, wątek rozwija się płynnie i nie ma przestojów. Czyta się ją lekko, łatwo i przyjemnie. Jest taka jak lubię, czyli bez zbędnych wątków pobocznych, romansów, nadmiernej brutalności i wulgaryzmów.
Bardzo szczegółowo opisany jest w niej Białystok, m.in. wymienione są usytuowane w nim knajpy: Cristal, Grodno, Astoria, Kolorowa, Turkus i Świtezianka. Główny bohater jeździ Syreną, którą nazywa Kozą, a poza tym pojawia się Fiat 125p i Wartburg. Spożywa się m.in. smorodinówkę, czyli nalewkę na czarnych porzeczkach, koniak Martell i wodę Augustowiankę.
Ciekawsze cytaty:
– „Głupi i pijani mają szczęście”
– „Aby znaleźć igłę w stogu siana trzeba mieć albo szczęście albo magnes”
– „Nie dostrzegliście numeru rejestracyjnego?” , „Nie, ale niewiele brakowało a obejrzałbym sobie numer podwozia”.
– „Żeby postarzyć obraz, trzeba go powiesić w oborze na kilka tygodni”
Serdecznie polecam tę książkę, także – z uwagi na styl pisania – młodzieży. Przede mną zaś kolejna część przygód Romanowskiego i Sawosia, czyli książka „Śmierć nie miewa urlopu”.