- Autor: Milicz Jerzy Romuald
- Tytuł: Pan z parasolem w: „Zerwane maski”
- Wydawnictwo: Iskry
- Rok wydania: 1976
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
O tak jednym co trzaskał sufity, a urobek pchał pod Grójec
Kapitan Ryszard Janota przewija się przez wszystkie fabularyzowane reportaże tomy „Zerwane maski”. Jak jednak zaznacza autor – Jerzy Romuald Milicz – nie chodzi tu o konkretną postać, a raczej o bohatera uosabiającego milicjanta w ogóle. Dzięki czemu czytelnik zapewne łatwiej utożsamia się z głównym bohaterem. To faktycznie bardzo pomaga w lekturze .
Jako czytelnik, a także jako obywatel możemy czuć się w pełni bezpiecznie, będąc zaopiekowani przez kapitana Janotę. Tym bardziej, że wszystkie osiem opowieści zawartych w książce odnosi się do konkretnych spraw, będących w zasięgu działań milicji w burzliwych latach 1945-1954. Co więcej mamy tu kilka opowiadań-reportaży na tyle emblematycznych dla gatunku milicyjnego, że wiodące wątki były później wykorzystywane zarówno w powieściach, jak również posłużyły za kanwę ekranizacji. I tak motywy zawarte w tekście „Kajakiem przez Bałtyk” umiejętnie przeobraziła w kryminał milicyjny, twórczo zaadaptowała, a nawet rozwinęła w swojej powieści „Akcja chirurg” sama Barbara Nawrocka-Dońska. Natomiast reportaż „Morderca także umiera” posłużył Krzysztofowi Szmagierowi za podstawę scenariusza do odcinka serialu „07 zgłoś” – „24 godziny śledztwa”. O tym pisał Klubowicz Robert Żebrowski. Ja tymczasem pochylę się nad tekstem „Pan z parasolem”. Otóż w późnych latach 40. na terenie Warszawy mieliśmy plagę włamań „na parasol”. Sprawcy dostawali się do wnętrza sklepu (najczęściej galanteryjnego) przez sufit. Wybijano otwór, następnie wsuwano przez nieco parasol, rozpościerano go i kolejne kawałki materiału odrywane z poszerzanej dziury w suficie lądowały we wnętrzu parasola. Jak tylko otwór nabierał odpowiedniej średnicy przeciskał się przez niego włamywacz i rozpoczynał plądrowanie.
Kapitan Janota, szukając sprawców tych zuchwałych czynów, rozpoczął od wertowania starych akt i w ten sposób postanowił sprawdzić szajkę, która działała w Warszawie jeszcze przed wojną. Przestępcy wywodzili się z warszawskiego Bródna (bliskie memu serce osiedle, na którym spędziłem me lata pacholęce i nieco późniejsze nawet, stąd sentyment. Bródno miało fatalną opinię, porównywalną tylko z tzw. Trójkątem Bermudzkim na Pradze Północ, ale opinia ta ciągnęła się od czasu powojennego, a może nawet i wcześniejszego, potem zaś pozostał mit ciążący niesłusznie nad blokowiskami powstającymi tu w szybkim tempie od końca lat 60.). Wróćmy do szajki Michała Gołębia oraz jego ludzi, czyli Mrowca, Pacały i Woreckiego. Janota od razu zwrócił uwagę, że panowie dziś pod sześćdziesiątkę raczej nie będą spuszczać się po linie z sufitów. Poza tym panowie byli już raczej degeneratami, dożywający swoich dni. Weźmy wspomnianego Pacałę, który gnieździł w norze na peryferiach Bródna: „Brud, smród i ubóstwo. Może udane? Chyba nie: tego człowieka zżera gruźlica i alkoholizm”. Dwaj kolejni z dawnej bandy rezydowali na Targowej próbując utrzymać się z cinkciarstwa. Janota szuka dalej i trafia na niejakiego Banasia Klemensa. Ten z kolei przerzucił się na doliniarstwo, czyli kradzieże kieszonkowe. Fach ten niewątpliwie jest wieczny. Kiedyś byłem świadkiem, jak jeden taki wyskoczył z tramwaju na Targowej, a zanim jak echo niósł się krzyk obywatelki, która straciła portfel. Jegomość jednak szybko zniknął w czeluściach Bazaru Różyckiego i tyle go widziano.
Janota uruchomił informatorów. Dało to jakieś efekty, ale połowiczne. Do czasu aż nie zgłosił się do kapitana milicjant podgrójeckich Porębowic, który zapodał, że jego dziewczyna Hania, pracująca na poczcie zaobserwowała dziwne zjawisko. Otóż do pewnej adresatki przychodzą zmasowane ilości paczek od różnych osób, adresowanych wciąż tym samym charakterem pisma. Czyż nie jest rzecz niezwykle podejrzana? A jakżeż. Malo tego, zawartość tych paczek pojawia się potem na targowisku w Grójcu. Przede wszystkim dużo pończoch, a także bielizna, swetry i rękawiczki. A wszystko jak spod igły. No to już Janota wyczul trop. A jak wyczuł, to i nie odpuścił.
Lektura to interesująca, mimo wyczuwalnego sprawozdawczego tonu. I gęsto od szczegółów, niczym w zawiesistym kapuśniaku. Zresztą cały tom Milicza jest taki. Materiały z rozmaitych śledztw pojawiły się w rozmaitych reportażach, by potem dryfować dalej w kierunku coraz to innych fabuł różnych autorów. Z podobnego rodzaju włamaniami mamy przecież do czynienia w jednym z komiksowych „Żbików” – „Czarny parasol”.