Lem Stanisław – Sknocony kryminał 54/2022

  • Autor: Lem Stanisław
  • Tytuł: Sknocony kryminał
  • Wydawnictwo: Agora
  • Seria: Dzieła Stanisława Lema (w ramach Biblioteki Gazety Wyborczej)
  • Rok wydania: 2009
  • Recenzent: Robert Żebrowski

Fantastyczny (choć nie fantastyczny) kryminał

Cieszę się, gdy mogę zrecenzować kryminał, który w Klubie recenzowany jeszcze nie był. Jeszcze bardziej się cieszę, gdy ten kryminał jest w jakimś sensie nietypowy (np. precedensowy, ewenement w twórczości autora, pierwsze miejsce w jakimś rankingu, niedokończony). Najbardziej zaś cieszę się, gdy taki kryminał jest nieznany szerszemu gronu. I taki właśnie jest „Sknocony kryminał” – niezrecenzowany, ewenement w twórczości pisarza, niedokończony i prawie nieznany.

Stanisława Lema (1921-2006), nawet tym, którzy nie lubią prozy sf, chyba nie trzeba przedstawiać. Debiutował w 1951 roku powieścią „Astronauci”. Na koncie ma dwie powieści typu crime fiction: „Śledztwo” i „Katar” (mnie one zupełnie nie przypadły do gustu i nie będę ich nikomu polecał – ani kryminałologom ani fantastom naukowym). Z ciekawostek literackich należy wymienić następujące jego pozycje: „Doskonała próżnia” (recenzje nieistniejących książek), „Wielkość urojona” (wstępy do nieistniejących książek) oraz esej „O powieści kryminalnej” (wydany w „Wejściu na orbitę”, w której jest też jego wywiad z samym sobą).

„Skonocony kryminał” po raz pierwszy został wydany w 2009 roku w 16 tomie dzieł wybranych pisarza w ramach „Biblioteki Gazety Wyborczej”. Książka zawiera tytułową powieść, jak również groteskowo-prześmiewczą sztukę „Korzenie. Drrama wieloaktowe” o czasach stalinizmu, a także „Dyktanda” – zbiór zabawnych dyktand pomocnych w nauce ortografii. Recenzowany kryminał ma ciekawą historię. Został napisany pod koniec lat 50., jednak autor nie dokończył go (z nieznanych bliżej powodów), przerwał pisanie w punkcie kulminacyjnym i sam nazwał go „sknoconym kryminałem”. Jego maszynopisu nie zniszczył tylko dla tego, że użył go jako przykrywki dla „Korzeni …” – sztuka ta była antystalinowska i nie mógł jej trzymać na wierzchu, by nie dostała się w niepowołane ręce. Położył na niej kryminał i tak przykrytą schował w teczce. W późniejszych latach Lem usiłował odnaleźć „Korzenie …”, ale zapomniał, gdzie i jak je ukrył. Oba teksty zostały odnalezione podczas przeglądania archiwum pisarza, już po jego śmierci. Odkrycia dokonał jego syn – Tomasz Lem, który „oczyścił” tekst maszynopisu z adnotacji autorskich i próbnych wstawek. „„Sknocony” maszynopis stał się więc Lemowską meta-zagadką godną rasowego kryminału. Śmierć autora dała książce suspens. Rozwiązanie napisało życie. Przypadek ?” (Marcel Woźniak).

Recenzowana powieść to czysty „amerykański” czarny (czy jest czarny – mam wątpliwości) kryminał detektywistyczny w stylu Hammetta, Chandlera, czy MacDonalda. Liczy on 127 stron. Jego cena okładkowa to 19,99 zł, a ja nabyłem ją za 44 zł (no cóż, w końcu to rarytas). Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie czasu przeszłego. Okładka, na której przedstawione są Szkielety Procytów, nie ma nic wspólnego z fabułą.

Akcja rozgrywa się w Nowym Jorku (a częściowo w okolicach Pimparduły), nie wcześniej niż w roku 1945, gdyż w książce jest mowa o ONZ. Głównym bohaterem jest Pat Robert Cavish – prywatny detektyw. Został on wynajęty przez Milforda Chrisa Washera w celu wyjaśnienia okoliczności śmierci jego serdecznego przyjaciela – Cyryla Maystersa. Zmarł on w prywatnej klinice doktora Johnsona, wcześniej zapisując prawie cały swój majątek w spadku Fundacji Hoppsztosshera (szkoda, że nie Hochsztaplera), w której jak się okazało swoje udziały miał Johnson. Cavish miał się widzieć z Washerem na cmentarzu, przy grobie Maystersa. Jednak detektyw nie spotkał go tam, natomiast w zaparkowanym przed nekropolią samochodzie, znalazł jego zwłoki. Przy denacie Cavish ujawnił list od Maystersa, w którym ten zwracał się do swego przyjaciela z prośbą, by pomścił jego śmierć. Mimo śmierci zleceniodawcy, detektyw postanowił wyjaśnić sprawę, a na poczet przyszłych kosztów, zabrał z portfela denata 500 dolarów, co później niesamowicie go męczyło. Najpierw odwiedził lecznicę Johnsona, gdzie udało mu się dokonać interesujących ustaleń. Potem spotkał się z córką zleceniodawcy – Zuzanną Washer, która z własnej inicjatywy przyszła do jego biura. Sprawa zaczęła się rozkręcać. W międzyczasie doszło do nieudanego zamachu na życie Cavisha, ktoś splądrował jego biuro, a wreszcie został wrobiony w zabójstwo jednej z osób zatrudnionych w klinice. Śledztwo w tej sprawie zaczyna prowadzić jego dawny kolega z pracy – porucznik Drummond…

W książce w wielu miejscach (w nawiasach kwadratowych) umieszczono alternatywne warianty rozwoju akcji, z których autor w końcu zrezygnował. „Żeby nie tracić czasu na zastanawianie się nad nieistotnymi detalami, Lem wymyślił wiele nazw tymczasowych, które zapewne poprawiłby na koniec, przepisując utwór na czysto. Nigdy tego nie zrobił, stąd mamy w tej powieści adresy takie, jak „Mirdyfirdy Avenue”, „Mumber Drumber”, „Amber Pamber 19” czy miasto „Pimparduła” (Wojciech Orliński). Jest teoria, że postać detektywa wzorowana była na Philipie Marlowe, ale ja się z tym zupełnie nie zgadzam – Cavish prawie nie pije alkoholu, z nikim nie flirtuje i nie doznaje od kogokolwiek żadnej przemocy. W mojej ocenie kryminał Stanisława Lema absolutnie nie jest sknocony (a wręcz przeciwnie), chyba, że sknoceniem nazwiemy przerwanie pisania go. Wielka szkoda, że nikt – choć może to zabrzmieć obrazoburczo – nie podjął się dokończenia tej powieści.