Korkozowicz Kazimierz – Siedmioramienny świecznik 185/2022

    • Autor: Korkozowicz Kazimierz
    • Tytuł: Siedmioramienny świecznik
    • Wydawnictwo: KAW
    • Seria: Różowa okładka
    • Rok wydania: 1975
    • Nakład: 100260
    • Recenzent: Robert Żebrowski

LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego

Resistance i spółka

Kazimierz Korkozowicz jest w naszym Klubie znany, lubiany i rozpracowany. To co miałem o nim do napisania, napisałem we wcześniejszych recenzjach jego książek. „Siedmioramiennego świecznika” szukałem dość długo, bo choć nie jest drogi, to bardzo rzadko pojawia się w sprzedaży. Liczy w sumie 207 stron, cena okładkowa to 22 zł. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego.

Tytułowy świecznik ma duże znaczenie w powieści. Rysunek na okładce jednak nie przedstawia świecznika, ale świece, i to tylko sześć. Trochę historii i edukacji: siedmioramienny świecznik inaczej zwany jest menorą. Świecznik taki, wykonany ze szczerego złota, stał w Świątyni Jerozolimskiej, gdzie był codziennie zapalany. Jego kształt symbolicznie nawiązywał do rajskiego Drzewa Życia. Menora jest symbolem judaizmu. Pobożni Żydzi nie używali jej w domach, gdyż Talmud (komentarze do Tory) zakazał odtwarzania tego świątynnego sprzętu. Używano więc świeczników z pięcioma, sześcioma, ośmioma i dziewięcioma świecznikami (ta ostatnia to tzw. menora chanukowa). Menory siedmioramienne – z uwagi na zakaz – były rzadko wytwarzane, a więc i posiadane.

Akcja dzieje się we Francji, głównie w Paryżu, ale też w Neuilly oraz Pontoise, w kilkanaście lat po wojnie. Właśnie tam nasz rodak – Kamil Brańczyc przypadkowo spotkał monsieur Raoula Bonivarde’a, pułkownika francuskiego ruchu oporu „Resistance”, a swojego dowódcę w oddziale grupy wywiadowczej o krypt. Annabella. W czasie rozmowy poruszyli temat ich spalonej – w wyniku zdrady – akcji w Montfort, gdzie stracili pięciu swych towarzyszy broni, którzy zmarli w wyniku tortur. Szefem gestapo w Montfort był w tym czasie Alzatczyk, Walter Clestil. Pułkownik szukał go od tamtej pory, ale dopiero niedawno wpadł na jego ślad. Faszysta pod zmienionym nazwiskiem mieszkał w Paryżu. Bonivarde poprosił Brańczyca o pomoc w realizacji tej sprawy, na co ten chętnie się zgodził.

Żyjąca w przepychu Alicja Lavery (w tłumaczeniu: Pranie), żona Bena – prawnika, od dłuższego czasu była szantażowana przez nieznaną jej osobę, przez co straciła już fortunę. Swojemu zaborczemu mężowi nic o tym nie mówiła, gdyż szantaż dotyczył jej zdrady małżeńskiej. Sprawy tej domyślał się jednak jej lokaj Piotr Becher (Zlewka), nad wyraz wścibski typ.

Ewa Fontenay była sekretarką Monda (Świat) w jego agencji teatralnej. Starał się ją poderwać Filip Volbert przychodzący do jej szefa. Ewa mieszkała w Neuilly, wynajmując mieszkanie w domu emerytowanego profesora Tomasza Varese’a. Miał on zbiór książek następujących autorów: Rufus King, Simenon, Van Dine, Mac Donald, Gardner, Cheyney i Eberhardt (Polak, Konrad – ten od „Nazajutrz po wojnie”?) – same powieści kryminalne. Będąc w pracy, pod biurkiem Monda, sekretarka znalazła starą kopertę zaadresowaną: sturmfuhrer Clestil. Dzień wcześniej w gabinecie szefa odwiedzali go Varese, Piotr z aktami od Lavery’ego i Volbert.

Panna Wera Bellano, tancerka korzystająca z usług agencji Monda, jest ostatnią zdobyczą Volberta, bardzo zazdrosną o Ewę.

Ben Lavery zaprosił – do swojej posiadłości w Pontoise – gości. I właśnie tam doszło do zamachu na życie panny Fontenay. Kto był sprawcą zamachu? Kto będzie zabity i przez kogo? Kto był szefem gestapo? Kto mu doniósł o akcji Resistance? Kto szantażował panią Lavery? Wiele pytań, wiele odpowiedzi. Dodam tylko, że śledztwo w sprawie zdarzenia w Pontoise prowadził komisarz Allenbeck z Paryża i komisarz Fournier z miejscowego komisariatu.

Korkozowicz nieźle zakręcił ten kryminał. Podejrzany o coś jest prawie każdy. Prawie każdy też coś ukrywa. Tropy mylą się, przecinają, schodzą, rozchodzą; idą w tę i we w tę, do przodu i nazad, tam i z powrotem, w jedną i drugą stronę, a czasami dokoła. Niezły galimatias, prawdziwy węzeł gordyjski, a nawet puszka Pandory. A co z naszym rodakiem Brańczycem? O niego się nie martwcie, on nam wstydu nie przyniósł, a wręcz przeciwnie. To ktoś taki, jak ci najpozytywniejsi bohaterowie westernów Tadeusza Kosteckiego. I tak trzymać! I tego nam potrzeba! I takich bohaterów w kryminałach Wam i sobie życzę!