- Autor: Gordon Barbara
- Tytuł: Ćmy
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Klub Srebrnego Klucza
- Rok wydania: 1976
- Nakład: 100275
- Recenzent: Robert Żebrowski
„Nocne motyle na świetle umierają”
Autorem powieści jest Barbara Gordon, czyli właściwie Larysa Zajączkowska – Mitzner, która ma na swoim koncie kilkanaście kryminałów.
Książka liczy 264 strony. Ukończona została w roku 1969, a wydana dopiero po 7 latach (swoją drogą ciekaw jestem, z czego wynikały takie opóźnienia). Tytuł i okładka w pełni wpisują się w fabułę, bo pojawiają się w niej zarówno zwykłe ćmy, jak też ludzkie „ćmy”. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie czasu przeszłego, ale można stwierdzić, że narratorzy zmieniają się, gdyż obficie przytaczane są relacje różnych osób. Cena okładkowa książki to 27 zł, a ja nabyłem ją za 6 zł.
Akcja toczy się w Warszawie (przede wszystkim na terenie KG MO), w fikcyjnej podwarszawskiej Dzieżmoli oraz w niewymienionej z nazwy miejscowości, w której jest zakład poprawczy. Rozpoczyna się tak jak w kawałach: „przychodzi baba do lekarza”, z tym, że w tym przypadku przyszła kobieta o imieniu Barbara, pisarka kryminałów, do kapitana milicji – Sebastiana Chmury, by prosić go o autentyczny materiał do stworzenia powieści. Miała jednak konkretne wymagania: „Chciałabym usłyszeć o takim wypadku, w którym tradycyjne metody śledztwa okazują się bezużyteczne, a jego wynik zaskakujący (…) Proszę pana o przypomnienie sobie zdarzenia, wobec którego były bezradne wszystkie wasze laboratoria, ekspertyzy i kartoteki”. Chmura spełnił jej życzenie: „Może zdziwi panią zawartość tej teczki. Stosunkowo niewiele znajdzie w niej pani oficjalnych dokumentów, protokołów, raportów i ekspertyz. Wypadek zdarzył się kilka lat temu. Po to, żeby wykryć mordercę, musiałem sięgnąć po zupełnie inne środki aniżeli mikroskop elektronowy i chemiczne analizy, chociaż z tego też nie zrezygnowaliśmy. Musiałem poznać dokładnie środowisko, w którym rozegrał się dramat, wniknąć w losy i charaktery jego uczestników. Zbierałem więc różne materiały, wszystko, cokolwiek mogło mi uzupełnić zarysy poszczególnych postaci. Robiłem notatki, nieoficjalne, nieurzędowe, po prostu prywatne, osobiste. (…) To one w rezultacie stały się podstawą do wyciągnięcia ostatecznych wniosków”. Chmura poszedł na odprawę, a Barbara zajęła się teczką. Poza notatkami kapitana, był w niej też reportaż dziennikarza „Świata Ekranu”, była pisemna relacja jednego z uczestników zdarzenia, no i były protokoły przesłuchań.
Z zebranych w sprawie materiałów wynikało, że podczas imprezy zorganizowanej w willi w Dzieżmoli doszło do tragicznego wypadku, w którym zginęła jedna z osób w niej uczestniczących. Świadomie nie piszę, która to była osoba, gdyż wyjawione jest to dopiero na stronie 107, więc nie chcę nikomu psuć przyjemności z własnego dochodzenia, kto był ofiarą. W imprezie tej brały udział osoby zatrudnione lub w jakiś sposób związane z warszawskim Zespołem Realizatorów Filmowych „Wir”. Gospodarzami byli: kierownik artystyczny Zespołu (kolekcjoner martwych ciem, czyli nocnych motyli) oraz jego żona – aktorka. Ofiara zmarła w wyniku zatrucia cyjankiem potasu. Podejrzewane są wszystkie pozostałe osoby, bo z każdym miała jakieś zatargi. W czasie zdarzenia na terenie posesji przebywało w sumie 11 osób i … kot „Yogi”. Ale były tam nie tylko martwe ćmy (Heterocera), ale też i ludzkie (Hetera), szczególnie w swej wersji larwalnej – bardzo żarłocznej, a przez to niszczycielskiej, były żmije i węże, były skorpiony, były też pijawki i pluskwy. Byli tam ludzie, w których króluje snobizm, pozerstwo, chciwość, próżność, egoizm, zakłamanie, obłuda i cynizm, a których postępowanie (rozwody i zdrady małżeńskie, „trójkąty”, a nawet „czworokąty”, oddanie niemowlaka do Domu Dziecka, a także przestępstwa – defraudacje, kradzież, oszustwo i morderstwo) zostało napiętnowane. „Nienawidzę w tej chwili ich wszystkich, zgromadzonych tam, w salono-jadalni. Nienawidzę za wszystko. Za to jakimi są” (opinia jednego z uczestników imprezy). Sporo musiał Chmura się natrudzić, by rozwikłać ten gordyjski węzeł relacji interpersonalnych i ustalić prawdę – prawdę, która okazała się dość zaskakująca i smutna …
W powieści jest dużo opisów, dużo kobiecej rozwlekłości w przedstawianiu wątków, dużo jest też przemyśleń. Jest to rasowy kryminał, ale z elementami psychologii i socjologii. Ciekawa jest jego kompozycja, szczególnie w tych częściach, w których przedstawiane są same dialogi – wprowadzają one czytelnika w klimat teatralnego spektaklu. Dobrym zabiegiem jest też retrospekcja w czasie teraźniejszym. W książce nie ma wulgaryzmów, erotyzmów i przemocy, choć jest dużo brudu moralnego, co jest przeciwwskazaniem do czytania jej przez zbyt młodych czytelników. Czytając tę powieść z początku irytowałem się jej rozwlekłością, ale uczucie to z czasem minęło, i spokojnie już dobrnąłem do jej końca.
Z PRL-ogizmów przytoczę menu z imprezy w Dzieżmoli: słone herbatniczki z pastą homarową i serowo-ziołową, faszerowane pieczarki, pieczone kabanosy podpalane na spirytusie, surówka z egzotycznych owoców, jałowcówka, żubrówka, dżin, whisky z sokiem cytrynowym, pomarańczowym albo wodą sodową i lodem, koniak, a także kawa parzona po turecku i herbata jaśminówka.