- Autor: Fedorowski Grzegorz, Trzaska Władysław
- Tytuł: Nim zapadnie wyrok
- Wydawnictwo: MON
- Seria: Labirynt
- Rok wydania: 1966
- Nakład: 30300
- Recenzent: Robert Żebrowski
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
Aparat MO w codziennej służbie
Władysław Trzaska to pułkownik MO, który publikował w czasopiśmie „Problemy Kryminalistyki”, a także był konsultantem filmowym w „Drodze” (1973) i „Nie ma mocnych” (1974). Grzegorz Fedorowski zaś to żołnierz AK, lekarz i pisarz książek o różnej tematyce.
„Nim zapadnie wyrok” to kolejna recenzowana przeze mnie książka dotycząca wspomnień milicjantów. Jest „złożona z dwudziestu czterech rozdziałów, z których każdy stanowi odrębną i zamkniętą całość, oparta została wyłącznie na materiale autentycznym. Ze zrozumiałych względów zmieniono w niej tylko – z nielicznymi wyjątkami – nazwiska osób, miejscowości, daty”. Narratorem jest oficer MO, a ideą przewodnią są słowa: „nie ma takiej zbrodni ani takiego przestępstwa, które by – przy obecnej sprawności aparatu MO i jego nowoczesnym wyposażeniu – prędzej czy później nie zostały wykryte”. Książka liczy 200 stron, a jej cena okładkowa to 12 zł.
Akcja rozgrywa się w latach 1945-1964, w różnych regionach Polski: od Białostocczyzny, poprzez Dolny Śląsk, aż po obszar działania Komendy Stołecznej MO. Możemy dokładnie prześledzić drogę kariery służbowej Władysława Trzaski – jego awanse w stopniach i stanowiskach. Zaczynał od walk z polskim podziemiem oraz pospolitymi bandami. „Byliśmy w akcjach nieraz bez wytchnienia przez szereg dni i nocy, często o głodzie. Nikt jednak nikogo nie pytał o ilość godzin nieprzerwanej służby ani o wynagrodzenie. Na odpoczynek było zazwyczaj niewiele czasu. Twarde deski wiejskiej podłogi zastępowały łóżko”. Po ukończeniu szkoły podoficerskiej, w stopniu kaprala, jako wywiadowca zaczął prowadzić „różne sprawy związane z wykrywaniem przestępców”. Milicjant opisał m.in. dwie próby uwiedzenia go przez kobiety, w celu umożliwienia „podziemiu” wykonania na nim wyroku Po trzech latach pracy – w 1948 roku – był już oficerem na stanowisku kierownika brygady śledczej w dolnośląskim miasteczku, a od 1949 roku milicjantem pełniącym służbę w Warszawie, który doszedł do stopnia majora (jego awans na stopień pułkownika nastąpił w latach późniejszych, niż te opisane w książce). Opisywane przez niego sprawy to przede wszystkim zabójstwa (niektóre makabryczne), ale też napady rabunkowe i kradzieże, a przy okazji też i inne przestępstwa (najczęściej nielegalne posiadanie broni). Opisy prowadzonych dochodzeń są zwięzłe, ale dość ciekawe, Dopiero teraz można sobie uświadomić, że w tamtych czasach nie tak łatwo było ustalić sprawców przestępstw. Dziś policjanci mają do dyspozycji bazy informatyczne PESEL, KSIP, CEPIK, SWD (zawierające m.in. dane personalne i adresowe mieszkańców kraju, ich zdjęcia, rysopisy, notowania, związki przestępcze, ewidencję kierowców i pojazdów, rejestr zdarzeń kryminalnych), Automatyczny System Identyfikacji Daktyloskopijnej AFIS, mogą ujawniać, zabezpieczać i badać ślady DNA, a przede wszystkim korzystać z wszechobecnego monitoringu. Kiedyś musieli się więcej nachodzić, nadzwonić, nasprawdzać ręcznie. Obecnie portret pamięciowy tworzy się komputerowo, a kiedyś by go stworzyć trzeba było przekładać dziesiątki, czy setki folii z różnymi rodzajami elementów twarzy. Inne czasy, inni ludzie, zupełnie inne możliwości.
Nie będę streszczać żadnego z opowiadań, bo trudno wybrać jakieś najbardziej reprezentatywne. Książka jest naprawdę ciekawa i bardzo szybko się ją czyta. Nie ma w niej wielu ideologizmów, a PRL-ogizmów jest tylko kilka: cywilny radiowóz Citroen, samochody: Warszawa i Fiat-600, warszawski „Cristal” i basen „Legii”. Zachęcam do sięgnięcia po nią. Milicjant opisał m.in. dwie próby uwiedzenia go przez kobiety, w celu umożliwienia „podziemiu” wykonania na nim wyroku.