Goszczurny Stanisław – Długi prosi o karę śmierci 6/2021

  • Autor: Goszczurny Stanisław
  • Tytuł: Długi prosi o karę śmierci
  • Wydawnictwo: Wydawnictwo Morskie
  • Seria: seria z Konikiem morskim
  • Rok wydania: 1970, 1973
  • Recenzent: Wiesław Kot

Chłopcy z Grabówka, chłopcy z Oruni

Dwa patałachy w wieku poborowym zrobiły najpierw udany włam do mieszkania księgowej i nauczyciela w Gdyni. Potem jeszcze bardziej udany do chaty właścicielki komisu w Sopocie. Oczywiście nastąpił natychmiastowy zawrót głowy od sukcesów. Wlali w siebie sporo, poszli się dobić piwem na gdański dworzec główny, gdzie przypadkowej ludności pasażerskiej postanowili pokazać, z kim ludność ma do czynienia. Ale jak spod ziemi wyrósł funkcjonariusz z paskiem pod brodą, zabrał kolegów na komisariat, gdzie w trakcie przeszukanka wykryto u nich fanty. Prowodyra sędzia wycenił na 12 lat, pomagiera na 8 (obaj w warunkach recydywy). I to by było na tyle – jeżeli chodzi o intrygę.

Najciekawsze mieści się jak zwykle w szczelinach narracji. I pokazuje obyczaj powszedni Trójmiasta z końca lat 50. w warstwie proletariackiej, a już zwłaszcza lumpenproletariackiej. Pozwólmy więc przemówić tekstowi.

Oto Urząd Pracy, czyli „pośredniak”. Ustrój się od tamtych czasów zmienił, obyczaje raczej nie.: „… wchodzili tu krokiem pewnym, jakim stały bywalec wkracza do znajomej knajpy. Większość z nich nawet nie rzucała okiem na ogłoszenia. Siadali po prostu na krzesłach rozstawionych pod ścianami, zapalali papierosy. Było im tu ciepło i zacisznie. Można było posiedzieć, nie mając grosza, jak długo się chciało, bo dopóki urząd był czynny, nikt ich nie wypraszał. Na ogół zresztą nie czekali, aż urzędnicy opuszczą biurka i rada narodowa zamknie podwoje. Zbierali się grupkami, znali się doskonale między sobą, umawiali na dalszy ciąg dnia. Czasem robili po cichu składkę na butelkę…

Ta „butelka” to „powracająca melodyjka” całej powieści:
„Wystawał w sklepiku na rogu, gdzie można było na stojąco wypić piwo.”
„Rozpoczynały się gadki, zdarzało się wino, palili papierosy i tak jakoś czas mijał.”

Butelka cementuje też pożycie małżeńskie:
„Mężowi zapowiedziała, że sama z nim pójdzie do biura, żeby nie zdążył po drodze przepić tego, co zarobił. I właśnie dziś stary znów rozpoczął swoje kolejne pijaństwo. Z roboty przyszedł zaczerwieniony, z błyszczącymi oczami. Ale matka nic nie powiedziała. Była rada, że w ogóle wrócił po pracy”.

Przy butelce dokonywał się nawet awans społeczny na styku wieś-miasto, godny bardziej wytrawnego pióra (Redliński? Kawalec? Nowak?):
„- Rusz się, Burek, gości mamy. Andrzej przyszedł. – Przecież widzę – niechętnie odparł leżący. – Przyszedł do ciebie, mnie dupy nie zawracajcie – i podsunął sobie książkę pod nos. – On zawsze taki – roześmiał się Rysiek. – Nie przejmujcie się, ze wsi przyszedł, jeszcze nie zna towarzyskich obowiązków. Ale jak wyciągniecie pół litra, to wstanie, nawet zagrychy poszuka. – I po drugie poleci – rzucił Burek nie odrywając oczu od książki. – Nie mam dziś pół litra – oświadczył Andrzej. – Będzie innym razem, nawet litr.

Ekskluzywni konsumenci alkoholizują się jednak w miejscach zbiorowej konsumpcji, co też obrasta rytuałami:
„Kiedy już kelner komuś zbyt pijanemu nie chciał podać więcej alkoholu, przypominał sobie o zasadzie obowiązującej tu od dawna i mówił: – Nie podam samej wódki. Jedna wódka, jedno danie! – Dobra – odpowiadał nie speszony bywalec baru. – Daj pan dużą wódkę i małe piwo, to też zakąska, nie? – kelner szedł w stronę bufetu wykonać zamówienie, bo wiedział, że z tymi gośćmi lepiej nie zadzierać.”
„To co dać? – kelner stał wyczekująco. – Ćwiartkę – zarządził Andrzej i zaraz się poprawił – albo nie, daj pan pół litra, po co dwa razy chodzić.”
„… właśnie nadszedł kelner. Postawił butelkę, podsunął im talerzyki ze śledziami, od razu nalał do kieliszków. Kręcił się, choć już nic tu nie miał do roboty. Andrzej nie patrząc na niego powiedział: – Sobie też!”
„Kawiarnia była niewielka, mocno zadymiona i szczelnie nabita gośćmi. Przy okrągłych stolikach ze szklanymi blatami siedziały młode dziewczyny, przeważnie w towarzystwie mężczyzn stawiających im wino i wiśniówkę.”

Po obrzędach alkoholowych następowała koda. Najpierw fizjologiczna:
„Po wyjściu z baru skręcili do pobliskiej bramy i kiwając się na wszystkie strony długo załatwiali swą potrzebę fizjologiczną.”

Potem fizjologiczno-transportowa:
„Taksówka stała w pobliżu lokalu. Józek otworzył drzwiczki i nie zważając na dziewczęta zaczął się pakować do środka. Ale kierowca oświadczył: – Pijanych nie wiozę, proszę wysiąść! – Jakich pijanych, kto pijany? – Józek od razu się najeżył. – Nie wiozę – stanowczo powtórzył taksówkarz. – Nieraz miałem wóz zarzygany i nie miał kto posprzątać. – Panie! – groźnie zaczął Józek, unosząc się na siedzeniu, ale Andrzej siłą go posadził, a sam zwrócił się do kierowcy. – Dwie stówy do Gdańska – powiedział krótko. – A, to co innego – taksówkarz od razu zmienił ton i włączył silnik.”

Pobór alkoholu ma niejaki związek z etosem pracy:
„ – Robota lubi głupich, a my nie głupi. – Nic wam nie powiedzą, jak zobaczą, że jesteście po kielichu? – interesował się Andrzej. Teraz Burek się roześmiał. – Kto? Na nocnej zmianie? Wlezie się gdzieś w kąt i prześpi do rana. Albo wcale nie pójdziemy i też będzie dobrze!”

Pora na wnioski. Naczelnik Wydziału Kryminalnego poucza podległych sobie oficerów śledczych:
„ Myślę, że ciągle jeszcze nie doceniamy możliwości takich właśnie młodych ludzi zamieszanych w przestępstwa. Czasem uwierzyć trudno, na jakie wpadają pomysły i jak potrafią zagmatwać sprawę. Pamiętajcie, że to najpilniejsi czytelnicy literatury kryminalnej.”

Sam się zaliczam do „najpilniejszych czytelników literatury kryminalnej”. I tę recenzję piszę dla podobnych sobie. To co, koledzy, może jakiś włam na Wybrzeżu?