Krótka historia rodzinnego dowcipu
(spisana przez Jerzynę Słomczyńską w Warszawie, w sierpniu 2015 roku)
W związku z nowym wydaniem książki Jocelyn i Kestera Brentów p.t. „Przeciw sobie samym” postanowiłam opowiedzieć, w jaki sposób wraz z moim mężem Kazimierzem M. Słomczyńskim – znaleźliśmy się w gronie autorów powieści kryminalnych, a w szczególności autorów używających brytyjskich pseudonimów. W minionej dekadzie pytanie, kto napisał „Przeciw sobie samym”, nurtowało sporą grupę wiernych czytelników. W internecie są jeszcze ślady dociekań „kto się kryje pod pseudonimami Jocelyn i Kester Brent”. Jest tam na przykład stwierdzenie, że „Przeciw sobie samym” „napisało niewiadomokto” i wreszcie jest także triumfalny wykrzyknik „Jocelyn i Kester Brent zdemaskowani!”.
Zdemaskowanie nastąpiło na podstawie odpowiedzi naszego krakowskiego kuzyna Wojciecha Słomczyńskiego na pytanie zadane mu przez pewną zainteresowaną tą kwestią czytelniczkę. Panią ową kierowała niewątpliwie słuszna intuicja, że odpowiedzi trzeba szukać w rodzinie Macieja Słomczyńskiego (1922-1998) – krakowskiego pisarza i tłumacza – najszerzej znanego polskim czytelnikom jako Joe Alex, gdyż pod tym literackim pseudonimem wydawał bardzo kiedyś popularne powieści kryminalne. Przeciw sobie samym faktycznie zawiera wyraźną wskazówkę, kto to napisał: książka jest dedykowana „Stryjowi”.
Mówiąc o genezie naszej kariery literackiej pod pisarskim pseudonimem Jocelyn i Kester Brent, trzeba sięgnąć do połowy lat 1960. Wówczas dobrze znany literat z Krakowa Maciej Słomczyński, młodszy brat Wojciecha – ojca Kazimierza M. – lubił nas odwiedzać w naszej sublokatorskiej siedzibie w Warszawie. Stryj przyjeżdżał do stolicy m.in. dlatego, że tu rodziły się pieniądze, które zarabiał jako Joe Alex. To tutaj, przy ulicy Wiejskiej, mieściło się słynne wydawnictwo „Czytelnik”, które wygenerowało powieściową Serię z Jamnikiem; tu wydawnictwo „Iskry” produkowało Serię Srebrnego Kluczyka. To w Warszawie znajdowały się krajowe siedziby Związku Literatów Polskich (ZLP), Związku Autorów i Kompozytorów Scenicznych (ZAiKS-u), Telewizji Polskiej – a w szczególności telewizyjnego Teatru Sensacji „Kobra” – i szereg innych instytucji, które stryj regularnie odwiedzał.
W rozmowach toczonych przy naszym stole stryj lubił popisywać się swoją niewątpliwą erudycją. Któregoś razu – po lekturze książki znanego amerykańskiego socjologa Davida Riesmana, Samotny tłum – stwierdził, że napisanie traktatu z socjologii musi być rzeczą dziecinnie prostą, a on sam na pewno potrafiłby tego dokonać, gdyby tylko zechciał i miał na to czas. Sprawa stała się lekko irytująca podczas kilku następnych odwiedzin stryja, gdyż temat ów powracał i był zaczepnie kierowany do Kazimierza M, który wówczas rozpoczynał karierę socjologiczną. Skończyło się na tym, że Kazimierz M powiedział: „Dla socjologa napisanie powieści kryminalnej jest pewno łatwiejsze niż dla pisarza – napisanie traktatu socjologicznego.” Temat, co jest łatwiejsze, a co trudniejsze odpłynął.
Któregoś dnia Kazimierz M. powrócił z Łodzi – gdzie pracował na Wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym Uniwersytetu Łódzkiego – i powiedział mi, że w swoich starych papierach odnalazł schemat zagadki kryminalnej, który wymyślił i zapisał będąc nastolatkiem. Zreferował mi swoje odkrycie. Uznałam je za rewelacyjne.
Jakiś czas później leżałam z grypą, bardzo nieszczęśliwa, że „nikt” nie może mnie nawet pocieszyć – Kazimierz M. pojechał właśnie ze swymi studentami na letnie praktyki wakacyjne. Czułam się fatalnie, ale tylko do chwili, w której przypomniał mi się schemat zagadki kryminalnej. „Trzeba stryjowi napisać Alexa!” – pomyślałam i zaczęłam szkicować na kartkach życiorysy niezbędnych postaci dramatu. „Druk L-4”, czyli stwierdzenie o czasowej niezdolności do pracy wydane przez ubezpieczalnianego lekarza domowego, zalecał mi pozostać w łóżku jeszcze kilka dni. Przez ten czas rozpisałam życiorysy wszystkich bohaterów, a także naszkicowałam plan rozwoju akcji. Kiedy Kazimierz M. powrócił ze swych praktyk do Warszawy, zastał mnie w lekkiej euforii przy pisaniu rozdziału dziewiątego, od którego – jako najbardziej emocjonującego – rozpoczęłam pisanie samej powieści. Entuzjastyczna reakcja Kazimierza M. przyklepała decyzję o napisaniu stryjowi „jego własnego kryminału”. Teraz chodziło o to, aby powstającą powieść uczynić jak najbardziej „Alexową”.
Mając przygotowaną zagadkę kryminalną należało odnaleźć właściwe motto. W kryminałach Joe Alexa motto – i wynikający stąd tytuł powieści – częstokroć brało się z Szekspira. Pamiętam, że przeczytałam wtedy cały szereg królewskich tragedii, nim natrafiłam na idealny cytat w Królu Ryszardzie Trzecim. W polskim przekładzie Romana Brandstaettera cytat ten brzmiał jeszcze lepiej niż w brytyjskim oryginale:
„… Wy wszyscy, których wytępiła
Niesprawiedliwość podstępna i zła –
Jeśli wasz gniewny, obrażony duch
Przez chmury patrzy na obecną chwilę –
O, drwijcie mściwie z mojego upadku!…
… Życzyłem sobie, by właśnie ten dzień
Był dla mnie kresem ziemskiego żywota…
… I oto teraz wszechwidzący Bóg,
Z którego ongi sobie podrwiwałem,
Przeciw mnie zwrócił me obłudne prośby,
Dał mi naprawdę, o com żartem prosił!
Tak z woli Boga źli ludzie zwracają
Ostrze swych mieczów przeciw sobie samym.”
Cytat ten awansował do roli motta w naszej powieści. Z niego wziął się tytuł: „Przeciw sobie samym”. Ten tytuł dodał nam sił i zaufania, że w przewidywalnej przyszłości uda nam się doprowadzić naszego „Alexa” do końca.
Nie będę opisywać całej historii powstawania „Przeciw sobie samym”. Ważne jest, że w ciągu wielu miesięcy pracy „po godzinach”, dzieło pisarskie zostało doprowadzone do końca. W wersji rodzinnego dowcipu „autorami” powieści byli: Joe Alex oraz Jocelyn i Kester Alex – wszyscy troje, jako tzw. osoby fizyczne, nosiliśmy bowiem to samo nazwisko. Prześliczną okładkę namalował nam ojciec Kazimierza M., toteż na jej odwrocie figurowała informacja: „Okładkę projektował Adalbert Alex”. Pomiędzy tekturowymi kartami okładki znalazł się maszynopis.
Aby móc nasz zamysł i dzieło doprowadzić do końca, potrzebowaliśmy dodatkowych funduszy. Ponieważ uprzednio kilka razy pożyczaliśmy stryjowi pieniądze, gdy nie wypłacono mu w Warszawie oczekiwanej należności za jego produkcję literacką, pomyśleliśmy, że będzie zabawnie uzyskać od niego „kasę” na finalizację dowcipu. Zwróciliśmy się doń o pożyczkę, której nam od ręki udzielił. Sekret, że właśnie mu robimy „dowcip” został wszakże utrzymany.
Pamiętam, że stryjowi coś się pomyliło w finansowych ustaleniach, gdyż „przed czasem” przysłał nam wierszowany monit, przekonany, że nie oddajemy długu w terminie. Żałuję bardzo, że w moich papierach nie zachował się ten wierszyk, gdyż istotnie był zabawny. Stryj alarmował, że w jego domu zapanował straszliwy głód i domownicy musieli zacząć zjadać się nawzajem. I tak to zjedzono – piszę z pamięci:
„Gosię, Gosposię, sznurowadła,
Renia własnego ojca zjadła.
Zniknął Profesor łykowaty,
popity łykiem złej herbaty…”
Tytułem wyjaśnienia: Renia – to żona Macieja będąca córką Konstantego Grzybowskiego, który był wieloletnim profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego; mieszkali razem w małym domku na peryferiach Krakowa, przy ul. Domeyki. Gosia zaś, to kuzynka Reni, która razem ze Słomczyńskimi wówczas gospodarowała i – o ile dobrze pamiętam – sekretarzowała też stryjowi w pracach literackich.
Tymczasem, wracając do Maciejowej fabuły katastrofalnego głodu, nadszedł od nas telegraficzny przekaz pieniężny likwidujący dług. Autor wiersza pisał więc dalej:
„Właśnie wrzuciłem w garnek żonę,
Gdy nagle u drzwi zabrzmiał dzwonek.
Wszedł pan listonosz szczerozłoty
I do stóp cisnął mi banknoty.”
Dalej następowały frazy o radosnym zaopatrzeniu się w żywność, a potem:
„Nawet Profesor wrócił z nieba
Na widok żarcia takiej kupy,
Lecz wy jesteście głupie d….,
Że znaku życia nie daliście…” – dalszego ciągu niestety nie pamiętam.
Działo się to już po naszej wycieczce do Krakowa (o której napiszę po przytoczeniu wymiany wierszyków), więc również wierszem (istotnie, troszkę „świętokrzyskim”) odpieraliśmy niesłuszne zarzuty:
„Kochany Maćku, łzą wzruszenia
Powitaliśmy wieść, że Renia
Już gotowała się na strawę
Dla biednych dzieci, które prawie –
Jak pelikanki – zjadły matkę.
Szczęściem, nim dałeś im sałatkę
O tak tragicznej zawartości,
Nie mogąc oprzeć się litości
Los listonosza zesłał, który
Przekazem skrócił byt ponury,
Jakiście do niedawna wiedli.
Myśmy tymczasem chlebek jedli
Nie wiedząc o tym, gdyż starannie –
W kalendarzyku marki NOT-u,
Zaznaczyliśmy datę zwrotu:
Pożyczki z marca dwunastego
Zwrot miał być kwietnia piętnastego!
W ubiegły czwartek więc, o świcie,
Kazik na poczcie, należycie,
By ani chwili z tym nie zwlekać,
Telegraficzny wysłał przekaz.”
NOT – to Naczelna Organizacja Techniczna, do której należałam jako dyplomowany inżynier-elektryk – wówczas po studiach magisterskich. Wysyłanie zaś pieniędzy przekazem telegraficznym było w tamtych czasach najszybszym i najpewniejszym sposobem ich przekazania określonemu adresatowi.
Pora przejść do meritum. Podróż do Krakowa zaplanowaliśmy na 10 kwietnia – urodziny Macieja. Pojechaliśmy do Krakowa poprzedniego wieczoru, zatrzymując się w wówczas eleganckim hotelu „Cracovia”. Nazajutrz około południa zamówiliśmy w kwiaciarni duży bukiet kwiatów (okazały się nimi żonkile – por. Przeciw sobie samym, Prolog) z prośbą o dostarczenie go pod wskazany adres wraz z brązową kopertą zawierającą maszynopis powieści.
Prosto z kwiaciarni udaliśmy się do domu Reni i Maćka, na ul. Domeyki. Pamiętam, że otworzyła nam Renia, która zatrzymała naszą taksówkę, aby nią pojechać i załatwić różne sprawy „w mieście”. Zostaliśmy sam na sam ze stryjem, który nas przyjął bardzo serdecznie. Jednak o 13-ej przyszedł posłaniec z kwiaciarni i nastąpiła konfrontacja bardzo popularnego autora z nienapisanym przez niego „dziełem” sygnowanym wszak jego pisarskim pseudonimem. Autorowi nie mogło się pomieścić w głowie, że komuś chciało się podłożyć mu zmyłkowego „Alexa” w postaci dwustustronicowego maszynopisu. Chłodna rozwaga Joe Alexa znana z jego kryminałów ustąpiła emocji.
Renia, wróciwszy taksówką do domu, powiedziała: „Przecież to oni napisali.” Na takie dictum nam z kolei zabrakło riposty i po prostu przyznaliśmy się do wszystkiego. Rodzinny dowcip skończył się, ale zostało Przeciw sobie samym.
Po zrealizowanym dowcipie przyszedł do nas polecony „ekspress ilustrowany” zawierający ocenę naszej powieści. W oczach Joe Alexa był to najgorszy kryminał, jaki w życiu czytał, a samą zagadkę określił „po wodzie pływa, kaczka się nazywa – co to jest?” Ilustracją była sympatyczna kaczka pływająca po zielonkawym stawie.
Poczuliśmy się nieswojo. Przeciw sobie samym mogło się stryjowi nie podobać – może nawet nasza powieść nie była na miarę „prawdziwych Aleksów”, ale nie wydawało się nam możliwe, aby była najgorszym kryminałem, jaki Joe Alex w swoim życiu przeczytał. Coś tu nie pasowało.
Znajomy Kazimierza M. poradził powieść przerobić i wysłać do wydawnictwa. Uznaliśmy więc, że skoro już powiedzieliśmy A (ładując w nasz dowcip tyle wysiłku), to powiemy teraz B: „odaleksujemy” trochę styl, zastąpimy Joe Alexa Jamesem Brentem i wystąpimy jako para autorska – Jocelyn i Kester Brent. Zrewidowaliśmy nasz tekst pilnie słuchając krytycznych uwag „kryminałoznawców” wśród naszych znajomych. Była to dość żmudna praca, ale z każdym dniem perspektywa zwycięstwa rysowała się wyraźniej. Wreszcie nadszedł dzień ostatecznej próby: Przeciw sobie samym posłaliśmy listem poleconym do Wydawnictwa „Czytelnik”.
Trudno teraz odtworzyć, jak to się stało, iż zanim otrzymaliśmy odpowiedź z „Czytelnika”, Przeciw sobie samym spotkało się z dobrym przyjęciem w innych mediach. Pierwszym był sukces radiowy. W Polskim Radio zdecydowano się odczytać „Przeciw sobie samym” w 30. odcinkach, w specjalnym programie przeznaczonym do codziennego czytania powieści sensacyjnych przez lektora. Ten fakt nadał naszej powieści „słyszalność”. Następnie do akcji weszły gazety, które również – dla przytrzymania codziennej armii swoich czytelników – w odcinkach rozpowszechniały powieści sensacyjne. Pamiętam, jak nas ucieszyło, iż „Przeciw sobie samym” zaczęła drukować katowicka „Trybuna Robotnicza” mająca wtedy chyba największy zasięg czytelniczy. Z kolei lubelski organ RSW „Prasy” zaczął drukować naszą powieść pod samowolnie zmienionym tytułem. W sumie nasz kryminał drukowało pięć gazet, co było wtedy uważane za niezłe osiągnięcie.
Na odpowiedź z „Czytelnika” czekaliśmy jednak z bijącym sercem. Dość liczne wtedy szeregi już wtajemniczonych krewnych i znajomych dopytywały się o wieści z ulicy Wiejskiej. Wreszcie… odezwała się ze słynnego wydawnictwa redaktor Matylda Wiśniewska, która powiadomiła nas, że książka została zaakceptowana i niedługo będziemy mogli podpisać umowę wydawniczą. Jak wiadomo ze stopki redakcyjnej czytelnikowskiego wydania, „Przeciw sobie samym” ukazało się po raz pierwszy (w Serii z Jamnikiem) w roku 1972 w nakładzie 80 tys. egzemplarzy. Czytelników nieraz spotykałam w komunikacji miejskiej zagłębionych w lekturze. Jak się później dowiedziałam, cały nakład został rozprzedany w ciągu kilku tygodni! Dzisiaj można tylko sobie pomarzyć o takich liczbach.
Za przychody uzyskane z naszej twórczości literackiej zdołaliśmy opłacić produkcję mebli (po okresie sublokatorskim mieliśmy trudno-ustawne M-3 – według PRL-owskiej normy dla młodych małżeństw) zaprojektowanych przez Kazimierza M. i zamówionych u prywatnych wykonawców. Do dziś stanowią one istotną część naszego umeblowania – w żoliborskim domku jednorodzinnym o znacznie większej niż M-3 powierzchni.
Czy w związku z rodzinnym dowcipem opłaciło nam się przeobrazić w Jocelyn i Kestera Brentów? Dzisiaj uważamy, że zdecydowanie tak. Przede wszystkim okazało się to pasjonującą przygodą. Była to również wspólna praca intelektualna, która przy naszych odmiennych zawodach nie wynikała w sposób naturalny z połączonych życiorysów.
Po „Przeciw sobie samym” napisaliśmy drugą powieść kryminalną – „Na oczach wszystkich” (również wydaną w czytelnikowskiej Serii z Jamnikiem) i wystawiliśmy sztukę telewizyjną „Maximatic” (w telewizyjnym teatrze Kobra). Mieszkając w Columbus, Ohio, napisaliśmy i wydaliśmy anglojęzyczny odpowiednik pierwszego kryminału – „Mock My Destruction”. W maju bieżącego roku ukazało się nowe wydanie „Przeciw sobie samym”. A może jeszcze coś napiszemy, kto wie?
1) Mowa o książce: Jocelyn i Kester Brent, „Przeciw sobie samym”, ss. 304, Pracownia Wydawnicza Andrzeja Zabrowarnego, Zalesie Górne k/Warszawy, 2015, będącej powieścią kryminalną opublikowaną pierwotnie przez Wydawnictwo „Czytelnik” w Warszawie w roku 1972. J. i K. Brent jest pseudonimem literackim Jerzyny i Kazimierza M. Słomczyńskich.
2) W pierwotnej wersji, w dalszych partiach tekstu o swym mężu pisałam po prostu Kazik. Ponieważ jest on znany w środowisku socjologicznym jako Kazimierz Maciej, a w publikacjach naukowych używa imienia Kazimierz M., w tym tekście konsekwentnie używam tego ostatniego imienia.
3) http://soc.culture.polish.narchive.com/H8Zpuyla/jocelyn-i-kester-brent-zdemaskowani (ostatnio: 2015.07.06)
4) David Riesman – pierwszy i najbardziej znany autor słynnej książki „The Lonely Crowd”, opublikowanej w USA w roku 1950, a w Polsce jako „Samotny tłum”, w roku 1971, w doskonałym tłumaczeniu Jana Strzeleckiego.