Zeydler-Zborowski Zygmunt – Talizman wschodu 6/2014

  • Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
  • Tytuł: Talizman wschodu
  • Wydawnictwo: Wielki Sen
  • Seria: Seria z Warszawą
  • Rok wydania: 2013
  • Nakład:
  • Recenzent: Marzena Pustułka

Za dużo wyobraźni Mistrzu, za dużo…

Muszę przyznać otwarcie, że ze wszystkich awanturniczo-przygodowych książek Mistrza ZZZ, które zdążyłam przeczytać właśnie Talizman wschodu podobał mi się najbardziej.

Tajemnicze i egzotyczne Indie jako miejsce akcji, główny bohater- Polak Paweł Żętyca, bohater kampanii wrześniowej oraz tajemnicze organizacje hinduskie pragnące za wszelką cenę wyzwolić swój kraj spod panowania angielskiego. Bardzo interesujący początek. Autor nie wyjaśnia wprawdzie, skąd Żętyca wziął się w Indiach, ale to w końcu nie takie ważne – w tamtych, wojennych czasach wszystko było możliwe, każdy uciekał z okupowanego kraju gdzie mógł. Pamiętamy przecież Franka Dolasa, który niechcący zwiedził w tym czasie pół świata. Z przyjemnościa zagłębiłam się w lekturze. Pawła poznajemy podczas spotkania z hinduskim przyjacielem Masahają, który proponuje mu ni mniej ni więcej tylko współprace ze swoją (dość tajemniczą ) organizacją, walczącą z angielskimi kolonizatorami. Po krótkim wahaniu Polak daje się przekonać do tej idei i pomóc hinduskim przyjaciołom. Dostaje zatem polecenia wyjazdu do Kalkuty i nawiązania kontaktu z chińskim biznesmenem Han-Czu. Już po przyjeździe okazuje się, że nasz bohater ma być tylko oficjalnie wspólnikiem firmy eksportowo-importowej, prowadzonej przez Chińczyka, tak naprawdę ma bowiem nadzorować transporty broni, które, nie wiadomo skąd, przybywają do Kalkuty i muszą być szybko rozładowywane i odpowiednio ukryte. Acha, jeszcze w pociągu Paweł, bardzo przystojny mężczyzna poznaje tajemniczą Anitę Lamort, która okazuje się ….pogromczynią dzikich wężów. W porządku, jesteśmy przecież w Indiach, trudno podejrzewać, że w pociągu do Kalkuty Paweł pozna np. przekupkę z Bazaru Różyckiego ( to by dopiero była niespodzianka!!!).  Tak więc Paweł jeździ do firmy, wertuje nudne księgi przewozowe i czeka na swoje pierwsze poważne zadanie. W wolnych chwilach, wieczorami bawi w eleganckich lokalach i nawiązuje przyjazne, towarzyskie stosunki z miejscową elitą. Nawiązuje również przelotny romans z tą kobitką od wężów. Potem wszystko zaczyna się gmatwać, ale akcja toczy się wartko, mnożą się trupy, pojawia się w końcu ten talizman wschodu, czyli tajemniczy pantofel Mahometa,  więc dalej czytamy z niesłabnącym zainteresowaniem. Niestety tylko do czasu, a konkretnie do mniej więcej 170 strony. Wszystkich jest ponad 280, i doprawdy nie wiem po co aż tyle. Należało w pewnym momencie zgrabnie zakończyć intrygę i byłoby super. Ale nie, Autora poniosła wyobraźnia aż do granic absurdu. Jakieś tajemnicze wyspy na Oceanie Indyjskim, sekty dusicieli, tajemniczy kapłani, okrutni piraci, a jak nasz bohater dotarł do ruin prastarego miasta, pełnego skarbów i pilnowanego przez – uwaga – Amazonki, a które miało być ruinami Atlantydy, to myślałam że sama się uduszę…ze śmiechu. Doprawdy, znowu ZZZ przedobrzył, a to nigdy nie wychodzi na dobre. Wiadomo, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. A mogła być taka fajna książka…..tym bardziej, że w ferworze tworzenia tajemniczych sekt i band piratów Autor zupełnie zapomniał wyjaśnić nam, o co właściwe chodziło z tym pantoflem Mahometa. No nic, mówi się trudno.

Na zakończenie jeszcze jedna uwaga, coś, co mnie lekko zdziwiło. Dlaczego Autor umiejscawiając swojego bohatera w Indiach, gdzie kontaktuje się on z Hindusami, Chińczykami, Anglikami i jeszcze innymi nacjami daje mu takie dziwne i trudne nazwisko – Żętyca?  Nie mógł się nazywać Nowak albo Kowalski ? Jak Hindusi to wymawiali? Trudniejszy od Żętycy mógł być tylko Brzęczyszczykiewicz. Ale to tak na marginesie, bez znaczenia dla ogółu, po prostu moja ciekawość, której pewnie nigdy nie zaspokoję.