Zeydler–Zborowski Zygmunt – Śpiewający żółw 32/2014

  • Autor: Zeydler–Zborowski Zygmunt
  • Tytuł: Śpiewający żółw
  • Wydawnictwo: Wydawnictwo Wielki Sen
  • Seria:
  • Rok wydania: 2011
  • Nakład:
  • Recenzent: Wiesław Kot

LINK Recenzja Adama Sykuły

Jak to bywa z nalewkami

Metakryminał – powieść o pisaniu powieści. Więc rzadkość. Obawiałem się, czy ZZZ nie przeintelektualizował, ale Pan Bóg strzegł. Wszystko jak dotąd, ztym że z samym pisarzem w roli głównej.

Oto Zygmunt Zeydler-Zborowski piszę, że Zygmunt Zeydler-Zborowski pewnego dnia zostaje poproszony przez zupełnie nieznanego sobie kierowcę taksówki o pomoc w sprawie porwania żony tegoż. Zeydler nie bardzo się kwapi, kierowca rezygnuje. Sam pisarz wyjeżdża z małżonką na narty do Zakopanego i tam zostaje wciągnięty w zabójstwo turysty na dość odludnym szlaku. W sposób absurdalny, ale i konieczny zamordowanym okazuje się ów kierowca taksówki. I teraz pisarz nie ma już moralnego prawa umyć rąk od śledztwa, więc nie umywa. Zwłaszcza, że porywają mu żonę i dekują gdzieś w Trójmieście. Rusza więc tam, wpada w tarapaty (jak to śledczy-amator), ale major Downar oczywiście go wyciąga. A nawet pomaga odnaleźć zgubę-małżonkę. Pełna satysfakcja. Nas jednak fabuła ciekawi mniej niż temat wiodący – jak się żyje i tworzy autorowi kryminałów odcinkowych publikowanych w gazetach Polski Ludowej. Zeydler narzeka na swój los umiarkowanie: „- Chciałbym teraz napisać powieść opartą na faktach. – A Downar nie dostarcza ci materiałów? – Dostarcza, ale dla mnie to wszystko mało. – Taki jesteś płodny? – Muszę z czegoś żyć. Nie zapominaj, że mnie pensyjka na pierwszego nie leci. Jak nie zarobię, to nie mam na obiadek nie tylko w Grand Hotelu, ale nawet w barze mlecznym. Henryk poklepał mnie po ramieniu. – Nie narzekaj, nie narzekaj. Krzywda ci się nie dzieje. – Jakoś sobie radzę, ale także muszę się natyrać. Wszędzie jeżdżę z maszyną do pisania”. Zdradza nieco sekretów warsztatu: „Mam taki gruby brulion w kratkę, w którym notuję ludzkie typy napotkane na drodze życia. Potem coś się doda, coś się ujmie i gotowa postać powieściowa”. Daje też obraz chwilowej niemocy twórczej: „Najchętniej zabrałbym się do jakiejś roboty, ale maszyna była w Zakopanym a ja zupełnie odwykłem od posługiwania się ręką w celach twórczych”. Pytanie, w jakich celach Zeydler posługiwał się ręką, od kiedy został „słomianym wdowcem”? Samoocena. Krytyczna, ale i realistyczna: „Moje powieści określam jako lekturę kolejowo – grypową. Jestem zadowolony, jeśli ktoś, czytając moją książkę, zapomniał o katarze, albo niepostrzeżenie odbył podróż z Warszawy do Krakowa”. Nikt pisarza tak nie wesprze jak własna żona: „- Zamyślony? Ja? Nic podobnego. Wydaje ci się. – No przecież widzę. – Zacząłem pisać nową powieść. Może dlatego… – Nie bujaj, że myślisz o powieści. Przecież ty te swoje kryminały trzaskasz zupełnie bezmyślnie”. Pisarza doceni też przyjaciel. Downar: „- Nie wszystko jest takie proste, jak w twoich powieściach”. Zresztą jak ten Downar coś powie, to już powie: „- Sądzę, że w Polsce jest sporo kobiet, które mają na imię Anna – powiedział Downar”. Kolejnym tematem powieści – zaraz po rozważaniach literackich – jest alkohol. Pojawia się w niezliczonych kontekstach. Zeydler rozważa w samotności: „A może nie zawracać sobie głowy głupstwami, tylko skoczyć do Spatifu na jedną wódkę? Zawsze tam się kogoś spotka ze znajomych. Można będzie pogadać. Pomysł wydał mi się zupełnie niezły”. Zeydler i kumpel z czasów okupacji: „Po paru kieliszkach znakomitej żytniówki zaczęliśmy wspominać dawne czasy. Co chwila padało tradycyjne pytanie: >>A pamiętasz?<< >>Pamiętasz tę rozróbę w czterdziestym pierwszym?<< >>Nie, nie, to było na wiosnę czterdziestego drugiego<<”. Zeydler i małżonka: „- Oczywiście piłeś wódkę. – Odrobinkę. Z Heniem Narzyckim. – Wczoraj z Józiem, dzisiaj z Heniem, pojutrze ze Stasiem i tak leci”. Zeydler i Downar: „- Daruj, że nie proponuję ci nic mocniejszego, ale u mnie w domu posucha. Na to Stefan wyjął z kieszeni płaszcza butelkę radzieckiego koniaku. – Przyniosłem ci na pociechę – uśmiechnął się. – Niech to będzie zadatek na prezent imieninowy, bo chociaż do drugiego maja jeszcze daleko, ale twoje zdrowie wypić na zapas nie zawadzi”. Zeydler i zaprzyjaźniony oficer MO z Krakowa: „- Czekam na ciebie w Krakowie. Mam znakomitą nalewkę domowej roboty, na czarnych porzeczkach. Postaram się schować ją dla ciebie, ale się pośpiesz, bo wiesz, jak to bywa z nalewkami”. Rozmowa w Pałacu Mostowskich: Usadowiliśmy się, jak zwykle, w gabinecie Downara. Henio proponował „Rycerską”. Ale Stefan sprzeciwił się temu stanowczo. /…/ Wypiliśmy więc tylko po winiaku, a sympatyczna blondynka przyniosła nam kawy. Ale nie czepiajmy się Zeydlera. Przeciętny mieszkaniec PRL-u: „Dwudniowy, ciemny zarost nie dodawał mu uroku, a kartoflowaty nos o fioletowym odcieniu wskazywał na to, że jego właściciel pija nie tylko wodę mineralną”. Inny mieszkaniec PRL-u: „Średniego wzrostu, czarniawy, miał cygańską urodę i żywiołowy temperament, wzmocniony paroma kieliszkami żytniówki”. Jeszcze inny mieszkaniec PRL-u: „- Po kieliszku gorzały także by nie zawadziło – dodał po chwili.- Czuję niedopicie. Wiesz jak to jest, nie? – Wiem, wiem”. O całkiem innym obywatelu PRL-u: „- Często pan jeździ na tej taksówce? – Od czasu do czasu. Przeważnie kiedy wujo jest naoliwiony albo ma takiego kaca, że na oczy nie widzi”. Kolejny mieszkaniec PRL-u: „Był nieduży, pulchny, prawie zupełnie łysy. Fioletowe worki pod oczami świadczyły o nienajlepszym stanie wątroby”. I jeszcze: „Stary, warszawski taksówkarz z przedwojennym stażem. Nabrzmiała gąbczasta twarz wskazywała na to, że wątroba pracuje nie najlepiej”. Trójmiasto. Woń kolejki dojazdowej: „W kolejce był tłok. Niezbyt uprzejmi ludzie popychali mnie, klęli, deptali po odciskach. Powietrze przesycone było potem, tanim tytoniem i przetrawionym alkoholem.” I sentencja o marności żywota: „- I cóż jest warte życie człowieka? – powiedziała. – Kilka kropli jakiegoś paskudztwa i po wszystkim”. Poza tym jest parę wartych odnotowania obrazków z Polski bieżącej. Flirt z panią poznaną przygodnie w Zakopanem: „Opowiedziałem o filmach, które ostatnio widziałem, a potem zeszliśmy na tematy polityczne. Pani Elżbieta była lepiej ode mnie zorientowana, ponieważ miała dużo czasu na czytanie wszystkich gazet. Oglądała też regularnie dziennik telewizyjny”. Jak sobie wyobrazić rozmowę o polityce w wykonaniu państwa, którzy opierają się na prasie i Dzienniku Telewizyjnym? – Czy śledziła pani obrady ostatniego plenum KC? – Ależ tak! Szczególnie interesujący wydał mi się referat towarzysza Zdzisława Grudnia. Obrazek z dworca: „Na dworcu szybko załatwiłem sprawę, bo akurat trafiłem na moment, jak jakiś staruszek błagał o sypialne miejsce do Zakopanego. /…/ Uszczęśliwiony dziękował mi z wylewną serdecznością i zaczął mi opowiadać jakieś zdarzenie z pierwszej wojny światowej”. Znamy to. W Polsce roi się od ludzi, którzy całe życie opowiedzą ci między jednym i drugim przystankiem tramwajowym. Niespełniony artysta. Znamy takich. Jak nie z życia to z „Rejsu”: „… młody człowiek, który marzył o tym, żeby zostać reżyserem filmowym. Podobno skończył już nawet jakąś szkołę, ale to nie rzucało się zbytnio w oczy. Starał się wokół swojej osoby stwarzać tak zwaną atmosferę artystyczną i chętnie dawał do zrozumienia, że jest zapoznanym talentem, któremu >>klika<< nie pozwala się wybić. Gdyby tylko mógł zrobić choć jeden film to pokazałby co potrafi”. Powieść bogata jest też w niebanalne wątki hotelowe: „Nie miałem wprawdzie nadziei, żebym tak bez rezerwacji dostał numer, ale postanowiłem spróbować. Jakież było moje zdziwienie, gdy portier oświadczył mi z uprzejmym uśmiechem, iż chętnie służy mi pokojem. Pierwsze więc moje kroki na Wybrzeżu zostały uwieńczone sukcesem. Poczytałem to sobie za dobrą wróżbę i nawet odważyłem się poprosić o kąpiel”. No, ale z tą kąpielą to Zeydler stanowczo przesadził. „Jemu się wydaje, że jest na wywczasach w Zoppot”!” Nocleg w kurorcie to był całkiem niebłahy problem: „- Gdzie będziesz mieszkał w Zakopanem? W „Halamie”? – Niestety w ZAiKSie już nie dostałem pokoju. Za późno złożyłem podanie”. I jeszcze drobiazgi z różnych parafii. Kontemplowanie urody kobiecej: „Dopiero kiedy zdjęła kożuszek i futrzaną czapeczkę, zdałem sobie sprawę, że jest w niej coś bardzo interesującego. Przede wszystkim oczy”. Stary numer. Powraca niemal w każdej powieści. Wystarczy powiedzieć, że się jest z milicji, a ludzie natychmiast zaczynają się tłumaczyć: „Zdecydował się zagrać w otwarte karty i powiedział, że jest z milicji. Rybak trochę się spłoszył. – Ja nic takiego nie zrobiłem, proszę panów. Jak Boga kocham. A Bednarczyk kłamie. Te sieci są moje. Kupiłem je za ciężko zapracowane pieniądze. Mogę dowieść. Mam świadków. A jeżeli…” Żona Zeydlera o swym partnerze do tańca: „- Edzio jest znakomitym tancerzem. Koniecznie musisz się od niego nauczyć tego kroku w tangu. Wiesz o czym mówię? Chodzi mi o ten synkopowy rytm”. Na dancingu w Zakopanem nawet tango może być synkopowane. „Dla sympatycznej panny Krysi …” Kwestia semantyki i leksyki. Słowem bodaj najczęściej pojawiającym się u Zeydlera jest „teren”. Wyobrażam sobie całkiem solidną dysertację doktorską „Motyw terenu w pisarstwie Zeydlera-Zborowskiego w ujęciu semiologicznym”: „Henryk wraca zaraz do siebie i na terenie województwa krakowskiego próbuje dowiedzieć się czegoś…” „Stefan wprawdzie mógł ściągnąć faceta do komendy, ale wolał rozejrzeć się w terenie”. „W takiej tajemniczej sprawie mógł się do ciebie zwrócić tylko ktoś z naszego terenu…” „Doszedłem do wniosku, że skoro już tu przyjechałem, to powinienem rozejrzeć się po terenie”. „Wolałem na innym terenie przywyknąć do samotności”. „Najprawdopodobniej nigdy się już nie zobaczymy, bo ja nie mam zamiaru pokazywać się na tutejszym terenie”. „Nigdy przedtem nie widziałem jej na tym terenie”. „Zażądałem od Komendy Wojewódzkiej informacji odnośnie Dareckiej, ale chętnie jeszcze sam rozejrzę się po terenie. „Jeżeli na przykład komuś robi się za ciasno na naszym terenie, to chętnie zmienia miejsce pobytu i pryska za granicę”. „Po namyśle doszedłem do wniosku, że na tamtym terenie Downar rozpocznie poszukiwania na swoją rękę”. „Chcieli mu dać zupełnie wolną rękę w poruszaniu się na naszym terenie”. I wreszcie to bezcenne: „Dlaczego z takim pośpiechem zlikwidował się z tego terenu?” Wreszcie rozrzucone po tekście zdania-drogowskazy: Ilość mężów nie jest określona żadną ustawą. Można mieć tylu ilu się chce. Zawsze człowiek w życiu ma jakieś kłopoty. Nie ma sensu przecież gadać do samego siebie. Jakżeż miło wydostać się chociaż na krótko poza obręb nowoczesnego umeblowania. Od tego jest mężczyzna, żeby załatwiał bilety. Albo się ma męża, albo się nie ma. Nigdy nie jest za późno na naukę. W małżeństwie trzeba iść na pewne ustępstwa, a poza tym nie można zawsze robić tego co się lubi. Człowiek powinien się przezwyciężać, powinien przełamywać swą naturę. Najlepiej to tak pół żartem, pół serio. Pozory czasem mogą mylić. Co będzie to będzie. Najlepiej klin klinem Kobieta nieraz bywa twardsza od mężczyzny, a na pewno bardziej zawzięta. Któż odgadnie co może strzelić do głowy samotnej kobiecie. Wielu mężów ginie, szczególnie jeżeli mają trudne we współżyciu żony. Różnie bywa. Bardzo wielu jest wariatów, którzy na pierwszy rzut oka wyglądają zupełnie normalnie. Od początku świata wszystkim zdradzonym mężom zdawało się, że ich żony są szczęśliwe. Co innego teoria, a co innego realna, przykra rzeczywistość. Nasze morze w sezonie zimowowiosennym jest groźne, nieprzyjazne. Nikomu nie sprawia przyjemności zwierzać się najlepszemu nawet przyjacielowi, że go żona rzuciła. Jednak życie to nie literatura. Mało jest amatorów zimowowiosennych sztormów. W ogóle to nie interes się żenić. Absolutnie nie opłaca się szukać żony. Najgorsze oprychy mają największe powodzenie u kobiet. Polska to spory kraj. Polska to nie puszcza brazylijska, w której można zniknąć bez śladu. Kobieta jak chce, to tak zatrze za sobą ślad, jak nie przymierzając lis. Babki z gachami bardzo chętnie nad morze pryskają, ale przeważnie letnią porą. W zimowych miesiącach ksiuty się na nartach odbywają. W kryminale można jednak znakomicie wypocząć. Co się stało, to się już nie odstanie i nie ma o czym gadać. Nie należy popadać w zwątpienie. Nie warto tracić czasu na bezowocne rozważania. Każdy ma jakieś zmartwienia Ludzie bardzo nie lubią kłopotów związanych ze sprawami sądowymi. Po śmierci człowiek się zmienia, a tym bardziej po gwałtownej śmierci. Jak dla mnie najcenniejszą i wielokrotnie potwierdzoną wartość ma zdanie: Kobiety miewają niekontrolowane odruchy, szczególnie kiedy są podniecone. Ten tomik Zeydlera jest autotematyczny, więc i ja pozwolę sobie na przywołanie autotematyczne: „Piszesz jakiś nowy kryminał? – Właśnie szukam tematu. Może mi coś podrzucisz? Narzycki skrzywił się. – E, prawdę mówiąc, to nic ciekawego ostatnio się nie dzieje. Była sprawa tego Kota… – Tak, wiem. To nie dla mnie”. I tak nie zostałem bohaterem kryminału.