- Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
- Tytuł: Pasta do zębów
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Klub Srebrnego Klucza
- Rok wydania: 1979
- Nakład: 100000
- Recenzent: Wiesław Kot
LINK Recenzja Marka Ciasia
LINK Recenzja Ewy Helleńskiej
Śmierć z brakoróbstwa
Pewna zaprzysięgła materialistka decyduje się zwrócić o pomoc do medium, ponieważ jej córka jest przed bardzo poważną operacją. Co się przyda kawałek dalej. Bo tymczasem chodzi o coś zupełnie innego. Otóż młoda Angielka wpadła do polskiej kuzynki i podczas porannej toalety nadusiła tubkę pasty do zębów Colodent, rodzimej produkcji.
A pasta wylazła nie przodem, lecz z pęknięcia w końcu tubki. Z tym, że tam to już była zmieszana z cyjankiem. Stąd natychmiastowe zejście i śledztwo, które prowadzi pani porucznik, co to jej małżeństwo znalazło się na zakręcie, z powodu wiecznych nadgodzin. Teraz to i zakręt ostrzejszy i nadgodzin jeszcze więcej. A tu pewien naukowiec splagiatował pracę swego śp. pamięci szefa, co wyszło rykoszetem i też się targnął. A tu knuje ginekolog-kombinator. I to nie wiadomo co, w dodatku za granicą. Rozłazi się to, ale ku końcowi ma się zbieżnie. Pani porucznik tryumfalnie przyzwyczaja się do męża i odzwyczaja od palenia.
Rzecz mocno osadzona we wstępnym Gierku, co zapodajemy po symptomach:
Objawia się medium. Medium występuje pod nazwiskiem profesor Mortinber. Z czasem okaże się, że to rodzimy recydywista nazwiskiem Gołacki. To zagraniczne pseudonimowanie jest w tym fachu konieczne, co łatwo pojmujemy. Nikt nie poradzi się nawiedzonego, który nazywa się Witek Prytek.
Medium działa jak ten woźny, który przed egzaminami wstępnymi na medycynę przechadzał się wśród kandydatów i dawał zrozumienia, że ma dojścia. Ludzie sami wciskali mu łapówki. Jak się kandydat dostał, on taka łapówkę zatrzymywał, jak się nie dostał – zwracał. Oczywiście, żadnych znajomości nie posiadał. Jak kto wyzdrowiał, medium forsę zatrzymywało, jak nie, zwracał zadatek.
Niestety, w Polsce gierkowskiej panuje ciasny materializm: „Tutaj ludzie zbyt są ciągle pochłonięci sprawami materialnymi. Mieszkanie, telewizor, pralka, lodówka, samochód… Kto kiedy ma się zastanawiać nad sprawami ducha?”
Ale kawałek dalej odmienna diagnoza społeczna: „- Nie każdy leci na forsę. Są jeszcze u nas ludzie ceniące sobie bardziej inne wartości”. Niestety, jest ich mało i są bardzo niewyraźnie wskazani.
Warszawski taksówkarz pieprzy jak to taksówkarz: „- Cholery można dostać z taką wiosną. Dawniej tego nie było. Jak byłem młodym chłopakiem, to zima to była zima, a lato lato, a teraz… Diabli wiedzą, co z tego wszystkiego wyniknie… Ja myślę, proszę pani, że to przez te cholerne sputniki. Mieszają powietrze i przyroda się burzy”.
W małżeństwie pani porucznik i pana doktora ma być uroczystość, więc on się postawił: „- Kupiłem butelkę wina, zagrzałem parówki…”. Ciekawe jak smakują parówki do wina. I odwrotnie.
Kolacja się nie udaje, więc małżonek zaprasza po pewnym czasie swą ślubną do Grad Hotelu. Ona: „- Majątek wydamy i nie zjemy niczego przyzwoitego. Teraz tam takie porcyjki jak dla krasnoludków…”
W rezultacie zjedli w domu. Z trunków były w użyciu: śliwowica, dwa gatunki białego wina i koniak. Chciałoby się ich zobaczyć po tym zestawie następnego dnia rano…
Ważniejsze, że przy koniaku „słuchali sonaty Chopina na wiolonczelę”. No tak, jak się tak zmiesza alkohole, to można słuchać nawet sonaty Chopina na wiolonczelę.
Znawca rodzimej motoryzacji diagnozuje: „- Z tymi wozami to tak jak z telewizorami. Trafi na dobry egzemplarz – wszystko w porządku, a nie – nieustający remont w ramach gwarancji”.
Jakże miły obrazek z życia towarzyskiego: „Pani Aniela Jaworska wracała z imienin szwagra. Po paru kieliszkach była w szampańskim humorze. Podśpiewywała stary szlagier >>Już nigdy<< i szła tanecznym krokiem, co niezbyt licowało z jej wiekiem./…/ Drzwi otworzył jednak bez najmniejszego wysiłku. Wieloletnia rutyna przezwyciężyła śliwowicę…”
Zdziwienie budzi oszałamiająca zamożność stwierdzona w mieszkaniu pewnej salowej. „Dwa pokoje, meble na wysoki połysk, obrazy jak z muzeum. A i srebrne łyżeczki widziałem w kuchni”.
Jest też passus o wyższości Krakowa nad Warszawą: „Panowała tu zupełnie inna atmosfera aniżeli w Warszawie. Jakoś spokojniej, ciszej, chyba… dostojniej. I ludzie sympatyczniejsi, życzliwsi”.
Najkrótsza historia małżeństwa pewnego ginekologa: „Zaimponowała mu wzięta dziennikarka z Fiatem 125, ożenił się, a następnie rozbił wóz, spłodził dziecko i zwiał”.
Pani oficer śledcza raportuje panu oficerowi: „- Zamordowana Elżbieta Burns zostawiła to w przechowalni na Dworcu Głównym. Oczywiście przed zamordowaniem”.
W SAMie pewna pani waha się: kupić dżem z czerwonej porzeczki czy raczej „powidła specjalne”. Cóż, każdy by się wahał…
Polszczyzna autora niezła, dosmaczona:
Chirurg z powieści w towarzystwie pielęgniarek i salowych rzuca „wesołe żarciki”. Pewnie, mógłby rzucać smutne.
I dalej: „- Mówi pani jak stary, doświadczony wyga”. Pewnie, bo jest mnóstwo starych wyg, tyle że niedoświadczonych.
„Szkoda, żeśmy się nie stelefonowali”. Odkąd aparaty nie brzęczą, tylko robią „biiip”, nikt się już nie zdzwania.
„Napijemy się herbatki po angielsku”. Czyli jak? Cichcem? Tak jak „po angielsku” się na przykład wychodzi?
„… idziesz po najmniejszej linii oporu”. Można tak. A można i – „po linii najmniejszego oporu”.
O urodzie kobiecej: „Długa twarz, zakończona mocno zarysowaną dolną szczęką, czyniła ją podobną do emerytowanej angielskiej klaczy”. Wszystko to bardzo interesujące, bo gdyby miała „twarz zakończoną” górną szczęką…? A poza tym taki opis zakłada, iż czytelnik doskonale orientuje się, jak wygląda emerytowana angielska klacz.
O innej kobiecie czytamy: „Typ dorodnej Cyganki”. Wyobrażamy sobie „typ Cyganki”, ale żeby zaraz „dorodnej”..?
Ta chybotliwość w polszczyźnie przechodzi w chybotliwość we francuszczyźnie. Pewna arystokratka chce powiedzieć: – A fe! I używa francuszczyzny. U Zeydlera brzmi to: „Fic done”. A powinno: „Fi donc”. Ale – nie szalejmy – kto by się czepiał francuszczyzny w powieści milicyjnej!
I jakże nam bliski ciąg aforystyczny:
Oficer dochodzeniowy to nie materiał na żonę.
Człowiek w pogoni za ciągle nowymi zdobyczami techniki, zapomniał o tym, że ma duszę.
Telewizory, samochody, samoloty odrzutowe, wreszcie rakiety międzyplantarne, wszystko to zabiło w ludziach życie ducha.
Życie jest jednak czasami nader skomplikowane.
Bywają w życiu momenty, kiedy pozostaje tylko wiara w cud.
W pewnych sytuacjach człowiek nie chce zaniedbać absolutnie niczego.
Na zdenerwowanie nie ma jak mocna herbata.
Tak zupełnie bezpodstawnie ludzi się nie aresztuje.
Uczciwi ludzie na ogół nie dochodzą do dużych pieniędzy.
Nigdy nie jest za późno na naukę.
Kobiety zakochane są zdolne do różnych rzeczy.
Nigdy nie należy się spieszyć z wyciąganiem wniosków, choćby wydawały się one zupełnie oczywiste.
Ciągle jeszcze roi się w naszym kraju od różnych szarlatanów, magów, znachorów.
Pochłonęła nas bez reszty technika, o sprawach duchowych ludzie wiedzą coraz mniej.
Na wszelkie niespodzianki musimy być zawsze przygotowani.
Żądza sławy, żądza szybkiej, błyskotliwej kariery popycha niektórych ludzi do zupełnie absurdalnych czynów.
Nigdy nie należy rezygnować z żadnych poszlak, choćby nawet te poszlaki nie wytrzymywały ataku prawidłowego rozumowania.
Bardzo trudno żyć, nie wiedząc, w jakim momencie i skąd może pojawić się niebezpieczeństwo.
Należy panować nad nerwami.
Każdy młody mężczyzna ma jakieś tam przygody romantyczne.
W pierwszych stadiach rozwoju technika pomagała człowiekowi, dziś staje się jego wrogiem.
Każdy zawód wykonywany na co dzień po pewnym czasie staje się czymś nudnym.
Trzeba człowiekowi pomóc.
Ludzie są tacy głupi, że wszystko im można wmówić.
Wielkie sprawy wymagają, niestety, ofiar.
Do tego, która z tych bezcennych myśli okazała się światełkiem na dalsze życie, dochodziłem etapami.
Najpierw myślałem, że przyda się ta:
Nie zawsze człowiek może robić to, co wolno. Czasem tak wypadnie, że się robi i to, czego nie wolno.
Później byłem skłonny uznać, że ta:
Z wiekiem człowiek wyrabia się życiowo.
Wreszcie zdecydowałem się na myśl, która okazuje się bezcenna na każdym zakręcie:
Różnie w życiu bywa.