- Autor: Henelt Paweł Borys
- Tytuł: Zaginiony milion
- Wydawnictwo: Wielki Sen
- Seria: Seria z Warszawą
- Rok wydania: 2014
- Nakład:
- Recenzent: Marzena Pustułka
O Michałku i Wiktorku na tropie
„Zaginiony milion” to dość krótkie, ale ( mogłoby być) dość interesujące kryminalne opowiadanie. Niestety, nic nie wiem o autorze, sprawdzałam w Google oraz w klubowej Mordopedii i nic – cisza. Szkoda.
Sprawa zaczyna się właściwie dość prosto – otóż z pewnego banku ginie, po prostu znika w tajemniczych okolicznościach okrągły milion złotych. Jest tak, że gdy kasjer opuszcza swoją separatkę , zdaje klucze i idzie do domu, to pieniądze w kasie są, a gdy następnego dnia wraca, otwiera kasę, to już miliona nie ma. Nie stwierdzono też żadnych śladów włamania lub innych prób zagarnięcia pieniędzy. Zaiste, bardzo tajemnicza sprawa. Z ramienia Milicji Obywatelskiej zajmuje się nią major Zaruba (Wiktorek) , pomaga mu kapitan Mielżyński ( Michałek ). Majora to bardzo energiczny człowiek i do śledztwa zabiera się też z wielką werwą. Przesłuchuje podejrzanych, a więc na pierwszy rzut idzie kasjer Wiśniewski , dyrektor banku Olszewski, dozorca, strażnik. I tu nasz major dowiaduje się już pewnych istotnych szczegółów, zeznania poszczególnych osób zaczynają by sprzeczne. Następnie major rozmawia z gospodynią mieszkania w którym pokój wynajmuje kasjer, i natychmiast , dzięki spostrzegawczości tej kobiety łapie pierwszy trop. Pierwszy i jedyny, więcej możliwości nie ma. Nikt nawet ich nie szuka , bo po co? Po nitce do kłębka major w szybki tempie rozwiązuje zagadkę zaginionego miliona. Rozwiązanie jest dość intrygujące , przebiegłość i zuchwałość przestępców mogłaby budzić podziw, a jednak brak mi w tej książce wielu rzeczy. Przede wszystkim, podobnie jak w „Romansie ze śmiercią” major, a właściwie autor, ukrywa przed nami wiele szczegółów, które mają dla śledztwa kluczowe znaczenie. Nie znamy na przykład pewnych faktów ujawnionych przez gospodynię ( np. o robionym przez nią poprzedniego dnia praniu ) , nie wiemy, że kasjer Wiśniewski miał narzeczoną , niejaką Mazurównę, że Wiśniewski kolegował z jej bratem, że ten brat był szefem jakiejśtam spółdzielni , że ….dość. Znowu magia. Druga rzecz to brak jakichkolwiek szczegółów społeczno-obyczajowych, których tak szukamy w starych kryminałach. Trudno nawet określić w jakich latach toczy się akcja opowiadania. Chociaż…czy ktoś mógłby mi wyjaśnić co to jest szklana pralka, która potłukła się naszej gospodyni i została po niej ( pralce , nie gospodyni ) drewniana rama? Opis na stronie 57 . Jak żyję, o czymś podobnym nie słyszałam, a szalenie mnie to zaintrygowało. Bardzo też podobał mi się opis pokoju dyrektora Olszewskiego: „ Gabinet dyrektora Olszewskiego nie różnił niczym od londyńskiej ulicy podczas mgły”. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że chodzi o opary dymu z papierosów, które autor dowcipnie porównał do słynnego londyńskiego smogu. Ha, ha. To byłoby na tyle. Chyba zacznę pisać recenzje z książek Agaty Christie , u niej można przynajmniej pogimnastykować umysł … i pióro.