- Autor: Kormik Anna
- Tytuł: Cicha śmierć
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Seria z Jamnikiem
- Rok wydania: 1980
- Nakład: 100320
- Recenzent: Wiesław Kot
LINK Recenzja Marzeny Pustułki
Żerowisko uczuć
Historia zbrodni, oczywiście, ale odmienna od standardów. Zapewne dlatego, że jest bardzo kobieca i to widać z punktu.
Mężczyzna relacjonujący sprawę prowadzi narrację od punktu A do Punktu B. To znaczy ustala fakty, ich następstwa, powiązania, umieszczenie w czasie i podobne. Rzeczowo i krótko. Kobietę natomiast pociąga atmosfera i relacje uczuciowe. I może o tym bez końca nie bacząc, że czytelnika (męskiego) to nuży, że już pisała o tym w poprzednim rozdziale pięć razy, że już przyjęliśmy to do wiadomości, że jak się nam raz powie, to pamiętamy itd. Oczywiście my jako wierni synowie gender wiemy doskonale, że „męską” relacje może prowadzić kobieta i odwrotnie. Płeć narracji jest, jak wiadomo, kwestią wyboru.
W każdym razie mamy stołeczną malarkę, nieźle sytuowaną i jej męża, architekta. Jemu nie bardzo chciało się zaharowywać w zespole i poprzestał na nauce kreślenia, z czego pieniądze starczają na opłacanie kortów, siłowni, basenu oraz benzynę. Związek utrzymuje żona. On sam bez reszty oddał się dbaniu o możliwie dobrą kondycję. Choć i jego dopada zawał (obszerne divertimento dramatyczne w łódce na jeziorze), a ona cierpi na silną nerwicę lękową. I na to wszystko jej najlepsza przyjaciółka popełnia samobójstwo, choć wcześniej skłonności nie przejawiała. Śledztwo prowadzi kapitan Kawecki, oficer o skłonnościach psychoanalityka, co znowu przekłada się na głębinowe rozmowy z otoczeniem zmarłej, w których nicuje się stany emocjonalne wszystkich po kolei. A potem zebranie najbliższego towarzystwa samobójczyni, w ramach którego rzeczona inteligencja znowu dogłębnie rozważa, czy samobójstwo jest etyczne. I dlaczego nie.
A śledztwo biegnie gdzieś tam obok i w ogóle o nim nie wiadomo, że jest. O jego przebiegu dowiadujemy się z sążnistych opowieści końcowych oficerów dochodzeniowych. I znowu –żadnej akcji, tylko słowa, słowa, słowa… Owszem, Poirot też często na finał opowiadał, jak doszedł do rezultatów, ale on z tego robił teatr jednego aktora, a tu mamy sprawozdanie spółdzielni produkcyjnej.
Tyle tej abstrakcji, że trudno zahaczyć o jakiś konkret. No, może jeden – zmarła przechowuje w domu butelki z „wodą Jana i Dąbrówki”. W monopolowym takiej nie widziałem.
Poza tym kulturalnie tu do mdłości. Autorka zaczyna z wysokiego „C”, bo od motta z Mazepy” Słowackiego. Słucha Mahlera, jeśli czyta kryminały, to Rossa MacDonalda. Z poważniejszych lektur „Schizofrenia” profesora Kępińskiego. Malarstwo? Oczywiście nic poniżej Hundertwassera (najwybitniejszy Austriak XX wieku). Pewna pani nawet na moment przed egzekucją stwierdza: „W uszach dźwięczały mi wszystkie akordy Beethovena”. Z jaką ulgą wśród tego pseudointeligenckiego popisywactwa czytamy nagle zdanko: „W Łomży zaczął siąpić deszczyk.”