- Autor: Jaworowski Roman
- Tytuł: Trzy cięcia biczem
- Wydawnictwo: MON
- Seria: Labirynt
- Rok wydania: 1980
- Nakład: 120000
- Recenzent: Wiesław Kot
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
Ekspert jako taki
Robert to taki średni migacz – na garnuszku w przedsiębiorstwie, ale i nie od tego, żeby więcej zarobić przemytem. Wraca po szemranej robótce z Alp austriackich do własnej kawalerki, gdzie zastaje zamordowaną blondynkę.
Urody powyżej średniej krajowej. Problem w tym, że blondynkę widzi na oczy pierwszy raz. Ona, biedna, zadzieżgnięta, a on ma nieco do schowania, więc improwizuje. Wykona jeden numer maskujący, najwyżej dwa, ale nie pilnuje szczegółów. Pamiętają Państwo, jak się Kwinto z Duńczykiem ucieszyli na wieść, że śledztwo w sprawie napadu na bank Kramera prowadzi komisarz Przygoda? „Bardzo dobrze, szczególarz…” Nasz klient też trafia na szczególarza, kapitana Przedborskiego mianowicie. To taki „yes-man”. Wszystkiemu potakuje, ale w nic nie wierzy. Bo nic tu się nie sumuje, nic do siebie w tej historii nie przylega. A już na pewno od momentu, kiedy okazuje się, że Robert-migacz nie mógł swoją osobą załatwić blondynki. Zdradzę od razu – zabijcie mnie! –
Są tu aż trzy równoległe kawałki kryminalne, w tym jeden szpiegowski (ostatecznie seria „Labirynt” zobowiązuje). Palimpsest. W przedsięwzięciu szpiegowskim chodziło o prześledzenie niezwykle istotnych dla zachodnich wywiadowni kwestii przepływu wyrobów tkackich drogą kolejową w dolnośląskim mieście średniej wielkości. Teraz wszystko jasne. Jak oni się tam zajmowali podobnymi bzdetami, to mogli przeoczyć fakt, że Imperium Zła lada chwila się zawali. Z kolei afera gospodarcza polega na sprowadzaniu z Zachodu co pokupniejszych towarów i upłynnianiu ich na PRL-owskim rynku z odpowiednim przebiciem. A przecież tego w żadnej mierze tolerować nie sposób. I niech to sobie biegnie, my wkraczamy w materię.
Mamy koloryt. Robert wykręca zamiejscową: „Słychać było słabo, bo to przecież drugi kraniec Polski”. Jak by zadzwonił za granicę, to by nie pewnie było słychać wcale, bo to jeszcze dalej. Mamy sporo z zakresu estrady knajpianej. Zespół nazywa się „The Magnificent Four”, pewnie w związku ze słynnym westernem Johna Sturgesa. „Doskonała piosenkarka” kryje się pod scenicznym pseudo „Consuela” (pamiętamy piosenkę Czerwonych Gitar?) Najlepszy jest jednak „człowiek z biczem”, anonsowany jako „Al Cono”. Nic dziwnego, skoro w cywilu nazywa się Alojzy Konopałka. I smaczny dowcip konferansjera: „Każdy żongler jest obiektem westchnień wielu pań, ponieważ w każdej chwili wie, za co złapać…”.
Polszczyzna generalnie w natarciu. Gość sianowski: „Ten facet wyglądał na takiego, co to mu odstaje kieszeń z portfelem”. Milicyjny wywiadowca melduje składnią „encyklopedii kieszonkowej”. I jeszcze – nadjeżdża autobus berliet „ryczący jak młockarnia”. Znajdą się i okruchy poezji: „W umyśle Roberta znowu drgnęła struna wspomnień”. Bar „Teofil” to „wrzaskliwe gniazdo półświatka”. A na parkingu „różnokolorowe cielska autokarów”.
Z drobiazgów. To ma coś z Freudem. W każdym razie autora kręci wszystko co włochate albo co najmniej porośnięte. Ręcznik jest „mechaty”, pędzel go golenia (wilgotny!), używana szczoteczka do rzęs i jeszcze parę podobnych.
I świat rzeczy, którego nie rozumiem. Mamy tu kredens „wyszkowski”. Made in Wyszków? Może kto słyszał? Jest garnitur z „beżowego menczesteru”. Tu także staję bezradny. Koperta zaklejona bywa „przezroczystą taśma adhezyjną”. Figuruje „koncha umywalki” (raczej domyślam się, niż wiem).
Nikczemność postaci – co częste – ujawnia się wzrokiem. Przemytnik z Austrii „spojrzał jak wąż hipnotyzujący swą ofiarę”. Czasami dźwiękiem: „Jego głos przypominał pisk nienaoliwionych zawiasów”. To o gościu robiącym szemrane zakłady na wyścigach. Cwaniaka zaś można poznać po tym, że przedstawia się jako ekspert, z tym, że nie dodaje od czego. Zresztą i tak nikt nie pyta. Ekspert jako taki. Inna kanalia, żeby odwrócić uwagę kapitana milicji, porozumiewawczo mruga, że na kaca najlepszy jest sok z kiszonej kapusty. To prawda, ale skąd kapitan MO może wiedzieć takie rzeczy?