Goszczurny Stanisław – Wyrok śmierci 3. Zamach 52/2013

  • Autor: Goszczurny Stanisław
  • Tytuł: Wyrok śmierci 3. Zamach
  • Wydawnictwo: KAW
  • Rok wydania: 1978
  • Recenzent: Wiesław Kot

Wyklęci powstają

Penetracja makulatury zawsze niesie jakąś korzyść. Na pchlim targu w Augustowie wyłowiłem z obszarpanego kartonu książeczkę Stanisława Goszczurnego – tomik oznaczony trójką, były więc części wcześniejsze (może i późniejsze), ale do nich przystępu nie posiadam. Goszczurny to nazwisko przykre.

Uchodził za przysłowiowego grafomana, liżącego pupsko władzy ludowej, na każdym etapie. Ostatnie zatrudnienie – redakcja „Rzeczpospolitej” w latach 80-tych. Sami swoi. Pamiętało się go jako autora pólpornogarfii (sfilmowanej) „Mewy” o panienkach dla marynarzy. Koneserzy pamiętali mu jeszcze, że według jego powieści nakręcono całkiem niezły film „Prom” o tratwie, która na Zalewie Wiślanym, pełnym min, urwała się z holu.
Ale w „Wyroku śmierci III” Goszczurny pojechał w inną stronę i to ostro. Dał mianowicie fabularną rekonstrukcję wydarzeń z lat 1924-5, kiedy to za działania terrorystyczne osądzono i skazano na śmierć polskich komunistów. Żeby to zrobił po ludzku, ale gdzie tam! Komunistów opisał tak jak ksiądz Skarga świętych – jako postacie promienne, otoczone zgrają burżuazyjnych łajdaków. Rzecz obraca się wokół niejakiego Cechnowskiego, który na zlecenie policji wkręcił się w szeregi komunistów, a następnie ich zadenuncjował (KPP była nielegalna). Odpowiedzią partii był rozkaz zgładzenia „prowoka”. Ponieważ – i to się przewija przez całą powieść jak mantra – każdy kto zdradza partię powinien ponieść śmierć. Co ma służyć komunistom za usprawiedliwienie. Bo zasada dotyczy – tak Goszczurny sugeruje – każdej partii. Więc konsekwentnie – gdyby ktoś w tamtych czasach przeszedł – powiedzmy – z PPS-u do PSL-u, to też należałoby go zabić. Tylko o takich zabójstwach autor jakoś nie wspomina.  Wyciąga tylko komunistów-renegatów, którym partia wymierza wyroki.
Jak zawsze w tego typu publikacjach odzywa się schiza. Bo przez propagandowy obrazek prześwieca stan faktyczny. Ot, czytamy o zdemaskowanym prowokatorze niewinne zdanko: „Towarzysze zaczęli mu się przyglądać”. Iluż to towarzyszom się tak przyglądano i iluż to skutkiem takiego „przyglądania” nie wróciło z Kołymy… Czasem pojawi się ton ostrzejszy: „Prowokator, zdrajca, a wy go jeszcze traktujecie jak człowieka?” Tak, prowokator przestaje być człowiekiem, by łatwiej było go sprzątnąć. Człowiekiem nie bywał też później akowiec, bezet (były ziemianin), winowiec itp. Są też zdanka rozbrajające: „To ich (Związku Radzieckiego) żelazna zasada. Ratować towarzyszy”.
W powieści pojawiają się dwaj polscy oficerowie-komuniści. Skazani, ale przeznaczeni do wymiany za polskich szpiegów w Związku Radzieckim. Jednak tuż przed granicą jakiś polski superpatriota strzela do nich z rewolweru. I słusznie robi, bo wiadomo, co działo się z polskimi komunistami, którzy z tęsknoty do ojczyzny światowego proletariatu przekraczali rzeczkę Zbrucz. Pamięta ktoś Werę Kostrzewę?
I wreszcie pojawiają się komunistyczni święci: Hibner, Kniewski i Rutkowski. Postacie jak najbardziej autentyczne. Ostatecznie ich nazwiskami nazywano w PRL-u ulice. Sam lubiłem spacerować po Rutkowskiego (obecna Chmielna) w Warszawie. Wiktor Woroszylski, znany opozycjonista, kiedy jeszcze opozycjonistą nie był, poświęcił im pamiętny wiersz „Ci co zginęli”. To oni mieli wykonać wyrok na prowokatorze Cechnowskim. Jednak osaczeni przez tajniaków, usiłowali się wymknąć. W trakcie ucieczki – w realu – strzelali do kogo popadło. Zabili nawet matkę małego dziecka. W powieści Goszczurnego komuniści strzelają jednak wyłącznie w powietrze lub w asfalt, by nikomu, broń Boże, krzywda się nie stała. Schwytani stają przed sadem doraźnym, gdzie bronią się dumnie, jak na komunistów przystało. Oj, wielu ich towarzyszy chciałoby mieć taki proces, kiedy stawali przed sowieckimi trybunałami, sądzeni za takie czy inne odchylenie. Takiego Izaaka Babla, przykładowo, sądzono zaledwie kilka minut zanim dostał czapę. W każdym razie na stokach cytadeli umierają jak męczennicy z „Wyklęty powstań…” na ustach. A prowokatora Cechnowskiego i tak załatwił inny towarzysz, imieniem Naftali. Co nas wiedzie w stronę „żydokomuny”, ale to już całkiem inny temat.
Narracja Goszczurnego jest patetyczna, ponura i zasadniczo poprawna. Z małymi wyjątkami.  „Stanął tak blisko, że niemal dotykał go piersiami”. Moim zdaniem powinno być: „Stanął tak blisko, że niemal dotykał go biustem”. Ale co się będę kopał z koniem…