- Autor: Ziemski Krystyn
- Tytuł: Rubinowy ślad
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 64
- Rok wydania: 1974
- Nakład: 100000
- Recenzent: Amudena Rutkowska
„Przyjemność krótkodystansowca”
Ostatnio, być może z racji mego niedawnego pasowania na muzealnika, plącze się za mną powieść pałacowo-zamkowa z kustoszami zamieszanymi w mniej lub bardziej brudne sprawki.
Tym razem, chcąc umilić sobie podróż PKS-em do pewnego miasteczka na wschód od Warszawy, spakowałam dopiero co wyrwany bukiniście z Chmielnej odcinek nr 64 serii „Ewa wzywa 07”. Zeszyt liczył co prawda tylko 43 strony, ale za to miał ładne ruiny zamku na okładce. W okolicach 10. kilometra za stołecznymi rogatkami, wiedziałam już, niestety, kto zabił.
Historia była krótka, niezbyt zawiła i, co tu dużo kryć, z przewidywalnym zakończeniem. Autorowi udało się jednak ukazać realia zamkniętej na „obcych” i posługującej się własnym kodem zbiorowości różnych ludzkich charakterów, którym przyszło żyć razem na niewielkiej przestrzeni.
„Rubinowy ślad” to studium tkwiącej w marazmie i zmowie lokalnej społeczności, której spokój przyjdzie zburzyć kapitanowi Andrzejowi Korczowi odesłanemu do pomorskiego Strzałkowa dla podratowania zdrowia po przebytym zawale i nieudanym małżeństwie. Przy okazji, po raz pierwszy kryminał milicyjny zaznajamia czytelnika z pewnym obcojęzycznym słowem: „Nagłe rozbicie rodziny spowodowało stress – jedną z przyczyn szpitalnego finału”. Ów spokój zburzony przez kapitana Korcza zbudowany był na następujących podstawach:
zasada nr 1: powtarzalność codziennych czynności;
zasada nr 2: ustalone miejsce każdego obywatela w hierarchii społecznej;
zasada nr 3: wszyscy wiedzą wszystko, ale nikt nic nie mówi, bo burzy to dwie wcześniejsze zasady.
Życie milicjanta nabiera tempa, w chwili gdy konserwator wojewódzki badając stan zamkowych murów odkrywa trupa w podziemiach dawnej siedziby Książąt Pomorskich. I to trupa świeżego. Mniej więcej dziesięcioletniego. Ślad wiedzie z zamku do miasteczka, a z miasteczka na cmentarz. Śledztwo staje się coraz bardziej dynamiczne i obfituje w niebezpieczeństwa typu: wpadanie do dziury w parku, która okazuje się starym lochem bez wyjścia, zjeżdżanie na sznurze do cmentarnej krypty, czatowanie w zimnej kaplicy. Wszystko wśród mętnych zeznań mieszkańców, z których nie sposób niczego wydusić. Nie są to zresztą bezbarwne, od niechcenia nakreślone postaci. Nieco schematyczne, jak często w tego typu literaturze, ale przecież właśnie w tym celu się ją czyta, żeby móc sobie ponarzekać na nieudolność tu i ówdzie. Czytelnik przeważnie znajdzie tu to, co już zna z innych kryminałów, jak chociażby: dozorcę Antczaka z żoną, przybyłych zza Buga (skąd przybywa, jak wiadomo, większość bohaterów); dentystę dr Wacława Kamińskiego z żoną Anną, z domu Zyzik – technikiem dentystycznym; Jana Wronę – sekretarza prezydium rady narodowej; Wandę Misiakównę – obecnie Wronę („Puszczała się z kim popadło. Koniecznie chciała złapać męża. Ale w Strzałkowie nie było chętnych”); Janinę Musiał – kierowniczkę apteki; Zarczukową – kierowniczkę sklepu; konserwatora Lesińskiego – dyrektora zamku (tu wyjątek – pierwszy raz spotykam się z takim stanowiskiem; na kartach literatury sensacyjnej tamtych lat pojawiali się, co prawda, różni dyrektorzy, głównie ośrodków wypoczynkowych, fabryk, instytutów naukowych, muzeów, biura podróży „Orbis”, ale nigdy zamku); nauczycielkę Wesołowską (znoszącą „słodycze panieńskiego macierzyństwa”); wiernego asystenta kapitana Korcza – sierżanta Wójcika („wywieziony w Koszalińskie na roboty w czasie okupacji poduczył się ślusarki”); oraz kilku nieobecnych na literę Z, o których często się mówi. Są to: Zemler Adam, Zarczuk Anatol, Zimny Aleksander, Zakrzewski Antoni i dwóch Zyzików.
Mimo PRL-owskiej otoczki, sceneria przypomina angielską prowincję z powieści Christie. Taka sama złudna senność i opanowanie, zza której prędzej czy później wychyną namiętności i ich skutki w postaci zbrodni, ta sama zamknięta (mniej lub bardziej) przestrzeń i krąg podejrzanych. Właściwie „Rubinowy ślad” mógłby z dużym powodzeniem zostać przerobiony na „Teatr Sensacji” czy „Kobrę” – poza cmentarzem akcja dzieje się wyłącznie w zamkniętych pomieszczeniach.
64. zeszyt „Ewy” da się czytać, choć polecam go jako towarzysza podróży na krótkie dystanse.
Raczej MZK niż PKS.