- Autor: Wiktorowski Wojciech
- Tytuł: Na skraju niżu
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 130
- Rok wydania: 1985
- Nakład: 150200
- Recenzent: Norbert Jeziolowicz
Wyjątkowo chłodny i ponury początek sierpnia
Po przeczytaniu książki Wojciecha Wiktorowskiego przez jakiś czas szukałem właściwego słowa, którym można by ją określić. I wydaje mi się, że najlepiej odczucia czytelnika oddawałoby określenie, że jest to powieść frapująca. Niezastąpiony redaktor Wydawnictwa Iskry czyli Wojciech Piotr Kwiatek może być naprawdę z niej dumny, ponieważ autorowi udało się stworzyć powieść milicyjną, która unika większości (jeśli nie wszystkich) schematów gatunku.
I zacznijmy od fabuły: wszakże wypada podać w recenzji ze dwa zdania opisu o czym traktuje książka. W przypadku „Na skraju niżu’ to jest właściwie niepotrzebne: ta prawdziwa akcja powieści zaczęła się na co najmniej rok przed wydarzeniami opisywanymi w książce i jest związana z morderstwem oraz aferą przemytniczą, o których się niewiele dowiadujemy. Głównego bohatera powieści, kapitana Andrzeja Zawadzkiego, inspektora Biura Kryminalnego KG MO, spotykamy w momencie, gdy już zrezygnowany i zirytowany przegląda po raz kolejny akta sprawy zabójstwa, którego nie udało się rozwiązać od wielu miesięcy. Właściwie sam już nie wierzy w rozwiązanie tej sprawy i chociaż wzywa nawet cyklicznie na przesłuchania podejrzanego, to i tak na zadawane rutynowe pytania otrzymuje zawsze takie same odpowiedzi. Zaczyna nawet studiować stare akta sprawy przemytniczej, z którą powiązana jest sprawa morderstwa.
Tak więc, poznajmy sprawę kryminalna niejako na jej ostatnim etapie, jakby finalnym odcinku długiego serialu telewizyjnego lub powieści publikowanej w gazecie. Czytelnik może nawet zazdrości kapitanowi Zawadzkiemu możliwości zapoznania się z aktami sprawy, w których wiele spraw musiało przecież zostać wyjaśnione i uzasdnione. Jednak nie ma czasu na analizy, ponieważ właśnie w ostatnim odcinku akcja przyspiesza do prędkości dźwięku: zamordowany zostaje jeden ze świadków, porwana zostaje żona kapitana, a na skutek anonimowego donosu zostaje on zawieszony w czynnościach służbowych. Jednak jak każdy prawdziwy śledczy kontynuuje on dochodzenia na własną rękę i to chyba nawet przy cichym przyzwoleniu zwierzchników. Jak widać akcja toczy się raczej warto i opisana jest także w sposób zachęcający do kontynuowania lektury.
Moim jednak zdaniem, najważniejsza zaleta powieści Wiktorowskiego i czynnik wyróżniający ją wśród setek innych powieści milicyjnych, to osoba głównego bohatera ksiązki i jego sposób postrzegania świata zewnętrznego. Otóż kapitan Zawadzi jest bohaterem zmęczonym i ma dosyć wszystkiego: sprawa morderstwa nie wróży sukcesu (a kiedyś był przecież gwiazdą swojego wydziału), z żoną także się nie układa (do domy wraca tylko po codzienną porcję wymówek i awantur), zmuszony był podejrzewać przyjaciół o udział w przemycie, a na dodatek ta frustracja przekłada się na relacje z kolegami-milicjantami czy nawet (o zgrozo !) na zaangażowanie w śledztwo. Kapitanowi po prostu obrzydli ludzie, niezależnie od tego czy chodzi o przestępców, czy też pracowników komendy. Jest on więc niemiły i opryskliwy dla wszystkich i z pewnością uchodzi raczej za gbura.
Takie podejście do życia prezentowane jest przez całą książkę i działa dość przygnębiająco. Myślę, że stan psychiczny Zawadzkiego określić można jako wypalenie zarówno na polu zawodowym, jak i prywatnym. Najbardziej uderzające jest jednak to, że kapitan nie odczuwa już właściwie żadnych emocji poza negatywnymi uczuciami i wściekłością na siebie oraz resztę świata. Pada nawet określenie „patologiczna podejrzliwość”, które opisywać ma punkt wyjścia do postrzegania zewnętrznego świata przez Zawadzkiego. Jego postępowanie napędzane jest właściwie wyłącznie wyższą koniecznością zakończenia śledztwa. Podobnie przedstawiony jest właściwie cały aparat milicyjny, który w równie pozbawiony uczuć czy nawet najprostszej empatii i jest gotów poświęcić wiele dla złapania przestępcy. Nawet jeśli miałoby to się odbyć ewentualnym kosztem zdrowia psychicznego czy życia funkcjonariusza resortu. Można i tak – komentuje to dwukrotnie kapitan Zawadzki na zakończenie powieści.
I nawet pomyślne zakończenie sprawy w aspekcie zawodowym i prywatnym nie przynosi nikomu ulgi. Wszystko skazuje na to, że życie będzie biegło jak do tej pory i nikomu nie będzie sprawiało przyjemności.
Ponury obraz świata pogłębiany jest poprzez pogodę, która pomimo początku sierpnia przypomina raczej uciążliwą jesień – prawie bez przerwy pada deszcz, nad Warszawą wiszą ciężkie ołowiane chmury i wieje mroźny wiatr. Nawet odloty samolotów opóźniają się ze względu na złe warunki atmosferyczne.
W powieści nie ma wiele szczegółów praktycznego życia Peerelu, ale kilka drobiazgów jednak się znalazło: kilkunastopiętrowe bloki na Kinowej w Warszawie, bułgarski gulasz z puszki, wódka z colą, a dla miłośników rusznikarstwa jest pistolet PW-33 kaliber 7,62.
Powieść Wojciech Wiktorowskiego to przykład nurtu bardziej artystycznego i poszukującego nowych środków artystycznego wyrazu w literaturze milicyjnej, jednak bez uszczerbku dla jej walorów rozrywkowych. Warto przeczytać.