Sekuła Helena – Orchidee z ulicy Szkarłatnej 35/2010

  • Autor: Sekuła Helena
  • Tytuł: Orchidee z ulicy Szkarłatnej
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Seria: Z jamnikiem
  • Rok wydania: 1971
  • Nakład: 70290
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Recenzja Jana Mola
LINK Recenzja Rafała Figla

Tęsknota za holenderskim kakao

Holenderscy hodowcy orchidei nie mają w Warszawie łatwego życia. Oto niejaki Arvid Van der Maneer zostaje napadnięty na ulicy Szkarłatnej w Warszawie. Wśród bandytów jest siedemnastoletnia dziewczyna służąca za przynętę. Sprawcy skradli z samochodu… 60 kg kakao w metalowych puszkach.

W  powyższych zdaniach znajduje się cała charakterystyczna poetyka wczesnych („Orchidee” to zasadniczo czwarty tytuł w dorobku autorki) powieści Heleny Sekuły. Mamy dziewczynę z półświatka, której grozi zejście na samo dno przestępczego życia i totalny upadek. Pojawia się element tajemnicy, starannie podtrzymywanej do końca książki czyli kakao z Holandii — niewątpliwe przedmiot pożądania w PRL (Klubowiczka Barbara Korta wspomniała mi, że w dzieciństwie nieraz marzyła o holenderskim kakao z charakterystycznym symbolem wiatraka na opakowaniu). Tu jednak czujemy, że przecież nie może chodzić wyłącznie o przemyt kakao z Holandii do Polski, nawet jeżeli był to wyrób wielce deficytowy. Za sprawą tajemniczego Holendra wchodzimy także w wielki świat (beżowy volvo obcokrajowca) przestępczych macek obejmujących niczym ośmiornica całą Europę. No, ale to w dalekim tle. Wreszcie milicyjny realizm magiczny, występujący często u Heleny Sekuły. Nie ma przecież w Warszawie ulicy Szkarłatnej, choć jest ul. Solec, ul. Czerniakowska i ślimak (często tędy przejeżdżam, gdyż pracuję a antykwariacie na ul. Dobrej 56/66), którym podążał Holender na mityczną Szkarłatną.
Rychło pojawia się także major Andrzej Korosz, główny śledczy, a sam napad na Holendra schodzi na dalszy plan. Ważniejszy w całej sprawie staje się trup żony (znaleziono jej zmasakrowane ciało, z pantoflem tkwiącym w ustach !!!) pewnego ogrodnika, do którego miało trafić podejrzane kakao. Ślad wiedzie do pasera z Brzeskiej, niejakiego Hilarczyka (twardy gość – „Trzęsie całą Pragą, Targówkiem i Zaciszem” (str. 218)  .  Skradzione kakao rozchodzi się bowiem po detalistach z Bazaru Różyckiego. Wspomniany zaś ogrodnik miał wykorzystywać kakao w charakterze kompostu dla orchidei. I tu dotykamy istotnej symboliki zawartej w książce. Cała rzecz bowiem idzie o los dziewczyny imieniem Magda, poznanej początku powieści. Oto z przestępczego podglebia ma szansę wyrosnąć piękny kwiat. Ale czy to możliwe? Skoro wokoło napady, kradzieże i morderstwa? Pytam retorycznie
Mamy także początki językowej ekwilibrystki, tak wyraźnej w późniejszych dziełach Sekuły: „Daję tylko majorowi przykład, że nawet takie pierdolamenty nie uchodzą mej uwadze” (str. 177). Mianem pierdolamentu określa się tu zapalniczkę firmy Ronson. A zatem „pierdolament” to nic innego jak drobiazg, duperel. Ale „pierdolament” może oznaczać kłopotliwy drobiazg, niosący zmartwienie, drobiazg  o szczególnym nacechowaniu emocjonalnym. Tak, Helena Sekuła nie ma sobie równych w takich neologizmach: ” – Ma mir u wszystkich worychów” (str.  218)- zapewne chodzi tu o synoim złodzieja, wzięty z języka royjskiego, gdzie złodziej to wor właśnie.
Powieść jest rozbudowana, wielowątkowa i czasem odnosimy wrażenie chaosu, ale autorka znakomicie panuje nad materią całości i wszystkie nitki prowadzą w końcu do właściwych kłębków, a czytelnik jest zadowolony, że przeczytał kolejny soczysty kryminał z bogatym tłem obyczajowym, na czym intryga broń boże nic nie traci.
Główne nici śledztwa trzyma Korosz, ale jego oficerem linowym jest porucznik Cieślik ze służby X czyli podręczny tajniak. O życiu prywatnym Korosza nic nie wiemy. Jeżeli nawet wyraża pewne zainteresowanie pojawiającymi się kobietami to jednak nie wykracza ono poza relacje szarmancko-służbowe, to Cieślik pozwala sobie na afekt wobec Magdy, która jest przez swoich określana per…Mata Hari z Czerniakowa.  I znów kobieta nie schodzi na złą drogę dzięki zbawiennemu zaangażowaniu Milicji Obywatelskiej. Przypomnijmy, że w „Dziewczynie znikąd”, to Korosz wyciągał z dna Zuzannę Herc. Teraz ma od tego swoich ludzi.
„Orchidee” czyta się bardzo dobrze. Polecam wszystkim lubiącym kryminały z podbudową obyczajową. Dowiecie się m.in. kto lubił „pieścić samochód jak kochankę”, czy chuligan mógł nosić spodnie w kolorze marengo, dlaczego walizkę wrzucono do Jeziorka Czerniakowskiego, czemu trzeba było sprawdzić osiemdziesiąt osób, o jakim posunięciu szachowym myślał mistrz Tartakower. Książka bowiem skrzy więc wielobarwnością szczegółów.