- Autor: Noël Randon
- Tytuł: Donoszę ci, Luizo
- Wydawnictwo: Iskry, Wydawnictwo Literackie
- Seria: Klub Srebrnego Klucza
- Rok wydania: 1959, 1990
- Nakład: 100350 (II nakład)
- Recenzent: Marzena Pustułka
Kilka słów o tym, jak zgubne może być kolekcjonowanie starej biżuterii…
Rozmyślając o kolejnej recenzji dla Klubu zdecydowałam się na „Donoszę ci, Luizo…” Noela Randona (czyli Tadeusza Kwiatkowskiego), kolejny tytuł z serii moich „francuskich” kryminałów.
Musiałam oczywiście książkę na świeżo przeczytać, bo okazało się że niewiele z niej pamiętam, szczególnie z rozwiązania zagadki. Mnie samej wydało się to dziwne, bo „Dwie rurki z kremem”, które czytałam w tym samym czasie pamiętam doskonale. Książka ma wiele wspólnego z „ Dwoma rurkami z kremem”. Przede wszystkim akcja rozgrywa się również w małym, prowincjonalnym miasteczku w południowej Francji, umiera w tajemniczych okolicznościach znany i szanowany obywatel, jeden z bogatszych ludzi w miasteczku, śledztwo prowadzi znany nam inspektor Randot, zwany ( nie tylko z powodu niskiego wzrostu, ale przede wszystkim z zamiłowania do wojskowego drylu ) Napoleonem z Tulonu. Ścieżki jego śledztwa nierozerwalnie splatają się z drogami, którymi chadza amerykański reżyser Thorton MacKinsley, również nam dobrze znany , który w Catalouse kręci film, właśnie film pt.”Dwie rurki z kremem”, którego fabuła osnuta jest na wydarzeniach sprzed roku, gdy w Hauttes Murailles został zamordowany znany autor powieści kryminalnych ( trochę to pomieszane, bo „Dwie rurki…” zostały po raz pierwszy wydane rok po „Luzie” ). Niestety, na tym podobieństwa się kończą. Tytułowe „Donoszę ci, Luizo….’ to nic innego jak początek listów reżysera do Luizy Sejant, również znanej nam z poprzedniej książki. W ostatnim liście , zacytowanym w książce w całości Thorton MacKinsley opisuje krok po kroku prowadzone przez siebie śledztwo, działania inspektora Randot oraz podaje rozwiązanie zagadki. Ale my zacznijmy od początku.
Już pierwsze zdanie książki mnie zaintrygowało – „Pogrzeb zapowiadał się interesująco”. Hm, Hm…Słyszałam, że pogrzeb może być piękny ( „a ludzie płakali”), może być smutny, przygnębiający, ale interesujący? Okazuje się, że chodzi o pogrzeb miejscowego notabla, bogatego przedsiębiorcy pogrzebowego Michała Courbeta. Umarł podobno na serce, był otyły, jadł tłusto i pił za dużo ( wina, oczywiście ), a więc nikt nie podaje w wątpliwość przyczyny zgonu. Jednak do komendy policji w Tulonie przychodzi anonim, który wyraźnie mówi ( drukowanymi, wyciętymi z gazety literami – a jakże!), że Michał Courbet został otruty cyjankiem potasu przez niejakiego Garina, urzędnika w merostwie, niegdyś aktora, zaangażowanego obecnie do filmu przez firmę Thortona MacKinsleya. Sekcja to potwierdza, aresztowany Garin pada zemdlony, grozi mu zawał, na dodatek stracił chyba mowę, bo konsekwentnie milczy. No i zaczynają się schody. Do popełnienia zbrodni przyznają się bowiem jeszcze cztery (!) kolejne osoby. Inspektor Randot zaczyna prowadzić nietypowe dochodzenie – nietypowe, ponieważ zanim wskaże winnego , musi udowodnić niewinność paru innym osobom! Intryga jest interesująca, mamy tu piękną kolekcję starej biżuterii z chryzoprazami ( zbierał ją namiętnie zamordowany Michał Courbet) , mamy wątek miłosny ( a nawet dwa ), mamy ukryte przed policją domy publiczne, narkotyki, a także lokalnego wariata – filozofa. Zakończenie też jest sporym zaskoczeniem. Niby wszystko w porządku, ale….Książka jest zdecydowanie przegadana. Zamiast wartkiej akcji autor skupia się głównie na rozmowach inspektora z reżyserem czy tez podejrzanymi, lub jeden drugiemu coś opowiada. Brak bardziej szczegółowego opisu miasteczka, jego mieszkańców , z całym tym cudnym kolorytem południowej Francji. Czyli brak tego wszystkiego, co stanowiło o atrakcyjności „Dwóch rurek z kremem”. Dlatego tak mało pamiętałam z tej książki. „Dwie rurki … „ po prostu zapadają w pamięć, natomiast obok „Donoszę ci, Luizo” przechodzimy dość obojętnie. Czyta się wprawdzie z ciekawością (chociaż nieustające dialogi są dość nużące), ale też szybko zapomina. Nawet żadne celne cytaty nie wpadły mi w oko, no, chyba że ten o wyglądzie młodego reżysera , dający również pewne pojęcie o charakterze inspektora Randot – „ Inspektor spojrzał w odsłoniętą twarz Amerykanina i z pewna melancholią potwierdził swój sąd o doskonałości tej męskiej urody.”
Warto jednak przeczytać, chociażby po aby się dowiedzieć co to są chryzoprazy i jaka biżuteria była modna w czasach kardynała Mazarina.
P.S. Prezes uprzejmie wspomniał o mojej aktywności, chwała Mu za to. Wynika ona głownie z faktu, że chociaż od ponad trzydziestu lat czytam milicyjne kryminały to do tej pory nie miałam okazji z kimkolwiek na ten temat rozmawiać, podzielić się wrażeniami. Teraz korzystam z okazji i daję upust nagromadzonym od lat uczuciom. Muszę się po prostu wygadać, o tym co mnie w tych książkach bawi, a co irytuje.