- Autor: Kostecki Tadeusz
- Tytuł: Nocny desant
- Wydawnictwo: MON
- Seria: Biblioteczka Przygód Żołnierskich
- Rok wydania: 1955
- Nakład: 10000
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
LINK Recenzja Roberta Leśniewskiego
Czy ma pan do sprzedania bukowe kloce
Powieść Tadeusza Kosteckiego „Nocny desant” ukazała się w roku 1955 w serii Biblioteczka Przygód Żołnierskich. Te dwa podstawowe fakty z diabelską precyzją zakreślają ramy fabularne, w których musiał się zmieścić autor. Powieść można streścić w trzech zdaniach:. 1. Zrzuceni przez zachodnich mocodawców spadochroniarze chcą wysadzić w powietrze zakłady w Jelni. 2. Czy wysadzą? 3. Nie, nie wysadzą.
Niemal wszystkie dzieła ze wspomnianej serii ukazywały żołnierski wysiłek w obronie kraju przed wszelką szpiegowska nawałą. Tu warto przypomnieć, że w tej samej serii Kostecki wydał rok wcześniej krótką powieść „W ostatniej chwili”. Tam opiewane były zmagania wopistów. „Nocny desant” zaś to już pełnowymiarowa powieść (195 str. druku) ukazująca ogromną sprawność autora w budowaniu napięcia i atmosfery, mimo zabójczych ram socrealistycznego schematu. Widać tu kwintesencję charakterystycznego dla Kosteckiego stylu. Jest to wirtuozerski wręcz popis formy. Cechy te znalazły potem wybitne rozwinięcie w późniejszych książkach o doktorze Kostrzewie. Tymczasem jednak jesteśmy w lasach pod Jelnią, gdzie batalion KBW, oddziały ORMO, chłopaki z ZMP oraz wszyscy (nie licząc wichrzycieli w rodzaju szynkarza oraz opłacanego dolarami rezydenta wrażych mocodawców) rzucają się w leśną głuszę, by unieszkodliwić dywersantów. „Nocny desant” to w czystej postaci powieść akcji. Wszystko bowiem rozgrywa się w ciągu zaledwie kilku godzin. Narracja zaś przenosi nas co kilka minut od oddziału do oddziału, by w symultanicznej gonitwie ukazać piętrzące się wydarzenia, niemal minuta po minucie. Po bliższe szczegóły odsyłam do znakomitej recenzji Klubowicza Roberta Leśniewskiego.
Ja chciałbym natomiast zwrócić uwagę na sposób budowy napięcia. Nie brak emocjonalnych zdań w rodzaju: „- Marychna, wyciągnij nogi, ile możesz, wiesz kto to był. Desanciarze. (str.43), „Stać! Wycelował broń – Kabewu” (str. 46). „Banach spazmatycznie łykał powietrze (str.50), „Błysnął język ognia. Basowo zabrzmiał huk strzału.(str. 93). „Niemożliwe do określenia strzępy szybowały w powietrzu” (str. 172) Takie oto pełne napięcia frazy tworzą wewnętrzny nerw powieści.
Lasem przemykają się ciemne sylwetki. Nie wiadomo czy to nasi czy obcy. W każdej chwili może paść strzał i nierzadko pada. Śmierć czyha nie tylko za każdym pniem drwa, wykrotem, parowem. Równie niebezpiecznie może być za pierwszym z brzegu bukowym klocem, leżącym w obejściu. I to wcale nie dlatego, że bukowym klocem można śmiertelnie przyłożyć. Recz idzie oto, że zdanie: „_ Czy ma pan do sprzedania bukowe kloce” stanowi hasło, którego mają użyć desanciarze do nawiązania kontaktu z rezydentem w leśniczówce. Ot, co.
W opisach strzelanin istotne są dźwiękonaśladowcze określania nadające akcji zmienność rytmu. I tak, można przejechać serią ponad głowami, ale równie dobrze karabiny mogą strzaskać, gdakać, wreszcie grzechotać.
Po przeczytaniu „Nocnego desantu” można być pewnym, że żadni desanciarze się nie prześlizgną, nie umkną, że są bez szans już na samym wstępie, tylko jeszcze o tym nie wiedzą. „Nocny desant” zaopatrzony został w pełen prostoty rysunek na okładce, gdzie widzimy dwóch desanciarzy, niemal zlewających się z tłem, ale od tegoż tła odróżnialnych. Widać nawet zieleń czaszy jednego ze spadochronów. Okładka jest dziełem B. Arciszewskiej. Z kolei J. Rocki opatrzył powieść urokliwymi ilustracjami opowiadającymi w skrócie akcję (scenka w samolocie, scena z samochodem, patrolem Kabewu, scenka z psem i desanciarze). Dzięki takiemu ubogaceniu „Nocny desant” to niemal baśń. Przeczytać koniecznie. Szkoda tylko, że powieść ta jest dziś bardzo trudno osiągalna. Własnego egzemplarza dorobiłem się dopiero po kilku latach antykwarycznych peregrynacji, w pewnym kartonie, między dziełami Dobraczyńskiego, Żukrowskiego i Morcinka. „Nocny desant” był nie mniej starannie ukryty, niż szpiedzy zdesantowani w podjeleńskich lasach. Ale warto było. Bo to co najlepsze czyli styl, w powieściach Tadeusza Kosteckiego widać tu jak w soczewce.