- Autor: Kaweh Pur Rahnama
- Tytuł: Dziesięciu Irańczyków i trup w Warszawie
- Wydawnictwo: Wydawnictwo Akademickie DIALOG
- Rok wydania: 2006
- Recenzent: Leszek Paterek
Perski łącznik
Najbardziej cieszą nas te książki, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Nie pamiętam, kto i kiedy to powiedział, ale podpisuję się pod tym bon mottem obiema rękoma.
W naszym codziennym kryminalnym menu dominują zazwyczaj pozycje skrupulatnie uszeregowane w wydanym niedawno (2009) katalogu pt. „Serią po kryminałach”. Mamy więc z górą dwieście „jamników”, podobną liczbę „kluczyków”, dokładnie 146 zeszytów z serii „Ewa wzywa 07…” itd. Pełny katalog liczy bez mała tysiąc pozycji, lektur nam więc raczej nie zabraknie…
Sęk w tym, że nie samym kanonem człowiek żyje. Oprócz kolejnych różowych okładek, zaległych labiryntów, czytanych ponownie po latach kluczyków, warto od czasu do czasu dla okrasy przeczytać coś mniej kanonicznego, lekturę „nadobowiązkową”, jakby powiedziała Szymborska, najlepiej rzecz wydaną przez jakieś niszowe wydawnictwo, słowem: tytuł, na dźwięk którego nawet obdarzony w tym temacie encyklopedyczną wiedzą Prezes wzruszy jedynie ramionami.
Na powieść pt. „Dziesięciu Irańczyków i trup w Warszawie” trafiłem przypadkowo, przeglądając varsaviana w pewnej zacnej (dziś także internetowej) warszawskiej księgarni. Po intrygującym tytule oraz gustownej i estetycznej okładce, kolejną frapującą kwestią była osoba autora. Urodzony w 1937 r. w Teheranie Kaweh Pur Rahnama był przez wiele lat wykładowcą na warszawskiej orientalistyce. Oprócz podręczników do nauki języka perskiego napisał trzy powieści, ostatnią z nich jest właśnie „Dziesięciu Irańczyków” (2006).
Fabuła powieści przedstawia się naprawdę intrygująco. Mamy rok 1966. Za kilka dni z oficjalną wizytą przybędzie do Polski szach Iranu. Tymczasem w Warszawie zostaje zamordowany niejaki Zarrin, radca handlowy przy ambasadzie Iranu. Polskie władze za wszelką cenę chcą uniknąć skandalu, więc zadanie pilnego wykrycia sprawcy morderstwa powierzają kapitanowi Jerzemu Zielińskiemu (Łysemu), jednemu z najlepszych oficerów Wydziału Zabójstw Komendy Głównej MO. Łysy rozpoczyna śledztwo i dość szybko w jego ręce wpada tajemniczy dziennik pisany przez jednego z irańskich emigrantów. Już z pierwszych stron diariusza wynika, iż jego autor mógł być zamieszany w zbrodnię. Kapitan zleca przetłumaczenie dziennika. Od tej chwili akcja przebiegać będzie dwutorowo. Relację z prowadzonego przez Łysego dochodzenia przerywać będą świeżo przetłumaczone na polski kartki z dziennika irańskiego uchodźcy.
Przyznam otwarcie – oprócz ciekawej konstrukcji fabularnej najbardziej podobał mi się w „Dziesięciu Irańczykach” początek. Początek, dodajmy, mocny i hmm… nadzwyczaj realistyczny. Głównego bohatera zastajemy bowiem o świcie wymiotującego w łazience – przed chwilą obudził go telefon z Komendy Głównej. Dzień wcześniej kapitan miał urodziny, więc na stole królują puste butelki po wódce i niedopałki wciśnięte w talerzyki z resztkami jedzenia. Kac-gigant, ale co zrobić? Służba nie drużba. Z podpuchniętymi oczami, bluzgając („suka fałszywa!”), Łysy wtoczy się do podstawionej skody. Głód nikotyny sprawi, że zanim odwiedzi szefa, zatrzyma się jeszcze w hotelu MDM, aby kupić paczkę carmenów…
Jakże różni się kapitan Zieliński od takiego, dajmy na to, kapitana Holicza, który w analogicznej scenie – otrzymania nowego zadania – „pogrążony był w lekturze fascynującego artykułu o międzynarodowym kongresie astronautów”.
O ile część powieści będąca relacją z prowadzonego śledztwa jest naprawdę wciągająca, to już diariusz emigranta pozostawia mieszane uczucia. Większość zapisków irańskiego uchodźcy nie przybliża nas bowiem do rozwiązania zagadki morderstwa. Fakt, momentami zapiski te bywają niezwykle interesujące, np. we wstrząsających opisach tortur, jakimi poddawani byli irańscy dysydenci w czasach szacha Rezy Pahlawiego. Często jednak zwyczajnie nużą, jak choćby wtedy, kiedy przysłuchujemy się niekończącym się dysputom politycznym, prowadzonym przez irańskich uchodźców. Niestety, w miarę lektury, proporcje śledztwo/dziennik zmieniają się na korzyść tego drugiego. Ze szkodą dla intrygi. Być może problem wynika stąd, iż – jak przyznaje w posłowiu sam autor – powieść pisana była „na raty”?
W każdym razie, „Dziesięciu Irańczyków” to i tak dość udany mariaż powieści kryminalnej i zaangażowanego reportażu. Część dokumentalna – zapiski irańskiego uchodźcy politycznego – nawet jeśli nie przekonała mnie do końca, posiada jeden niezaprzeczalny atut: oparta jest bowiem w dużej mierze na doświadczeniach i osobistych przeżyciach autora. Część kryminalna przynosi natomiast świeże spojrzenie na działania operacyjne naszych organów ścigania w latach 60-tych ubiegłego wieku.
I tylko jednej rzeczy nie jestem ciągle pewien: na jakiej półce powinienem postawić „Dziesięciu Irańczyków i trupa w Warszawie”. W regale z kryminałami? Czy też wśród reportaży, najlepiej tuż obok „Szachinszacha” Ryszarda Kapuścińskiego?