Kaczorowska Zofia – Gość z Singapuru 31/2010

  • Autor: Kaczorowska Zofia
  • Tytuł: Gość z Singapuru
  • Wydawnictwo: „Jurysta „Spółka z o.o.
  • Rok wydania: 1989
  • Nakład: 120250
  • Recenzent: Marzena Pustułka

LINK Recenzja Grażyny Głogowskiej
LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego

Trzy przyjaciółki, czyli nigdy nie wierz bliźniemu.

Sympatyczny kryminałek (tylko127 stron małego formatu) Zofii Kaczorowskiej zaczyna się prawie jak film Hitchcocka  – na początku trzęsienie ziemi, a potem napięcie tylko rośnie.

W książce już na pierwszej stronie mamy trupa. Wprawdzie nieboszczka Maja Bożyniecka zeszła z tego padołu podobno śmiercią naturalną , ale my, wytrawni detektywi, nie wierzymy w to i z miejsca przeczuwamy grubsza aferę. Przecież takie osoby jak Maja – piękne, młode, bogate, przy tym inteligentne (tak, tak panowie bywaja takie kobiety i to częściej niż wam się wydaje!) nie umierają ot tak po prostu. One nie mają stresów,  nie miewają depresji, wrzodów, zawałów, udarów mózgu. A jednak. Odpowiednie władze stwierdziły zgon z przyczyn naturalnych. My tymczasem wiemy swoje i już na 12 stronie dowiadujemy się że mieliśmy rację! A informuje nas o tym nikt inny jak sama nieboszczka (!) uprzejmie i po przyjacielsku upominając śpiącą przyjaciółkę – „Wstawaj oślico i idź szukać mojego mordercy! Czyżbyś do tej pory nie zrozumiała, że zostałam zamordowana, zamordowana, zamordowana….To ostatnie słowo powtarzane jak na pękniętej płycie przemieniało się w szept. Zerwałam się zlana zimnym potem.” Szkoda nie powiedziała od razu kto ją zamordował, oszczędziłaby fatygi wielu osobom…
Przyjaciółka denatki to artystka – graficzka Sława Grzybowska (notabene, jak ładnie skomponowane imię i nazwisko prawda? Teraz to się rzadko spotyka), główna bohaterka i narratorka w jednej osobie.  Jest to kobieta po przejściach, pragnąca miłości i stabilizacji, lubiąca flirt – ale tylko z odpowiednim mężczyzną. Retrospektywnie opowiada nam o swojej długoletniej przyjaźni z Mają , wspólnych przeżyciach i wspólnych mężczyznach, miłościach, zdradach i kłótniach.  Wkrótce poznajemy także trzecią przyjaciółkę Renatę , która jednak w sposób rażący nie pasuje do swoich przystojnych i bystrych koleżanek. Stanowi jakby tło tego duetu  który przeżył, jego siłe wykonawczą, bo siłą napędową bez wątpienia jest Sława. Tło jest jednak niezbędne, Sława twierdzi, że niezwykła tępota przyjaciółki pobudza ją do myślenia. A myśli rzeczywiście dużo i konkretnie, więc intryga rozwija się w zawrotnym tempie. Bo to właśnie ten opisany przeze mnie duet prowadzi śledztwo – typuje podejrzanych, śledzi ich, odkrywa nowe fakty i nowych , potencjalnych członków zbrodniczej szajki. Głównym podejrzanym jest oczywiście tytułowy gość z Singapuru. Lojalne przyjaciółki podejrzewają wiele osób, nie przychodzi im jednak do głowy, że najważniejszą osobą w przemytniczym biznesie była właśnie Maja.
Nietypowe w tym kryminałku jest to, że właściwie nie występuje tutaj wcale milicja. Nie ma nudnych przesłuchań, inwigilacji, działań operacyjnych, żadnego typowego śledztwa  – przynajmniej my nic o nim nie wiemy. I to jest duży plus książki. Poznajemy fragmentarycznie tylko dwóch przedstawicieli władz – pułkownika Serwicza, starego przyjaciela Sławy o którym dowiadujemy się że: „mimo upływu wielu lat od naszego ostatniego spotkania nie zmienił się prawie wcale, poza tym, że z majora awansował na pułkownika i że skronie jego przyprószyła siwizna, czyniąc go interesującym, starszym panem” oraz kapitana Jaremiaka, który jednak występuje incognito i daje się rozpoznać dopiero pod koniec całej intrygi, ale za to wiemy, że rok temu się zaręczył i za dwa tygodnie bierze ślub.
Akcja opowiastki rozgrywa się w roku 1989 r., jest więc to już schyłkowy okres PRL–u. Mamy więc najnowocześniejszy sprzęt hi-fi, wieże stereo i wideo, oraz nocne lokale pełne arabskich „turystów” i ich „przewodniczek”. Mamy także kolejki i kartki na mięso oraz związane z tym wątpliwości – czy w 1989 r. były jeszcze kartki na mięso? Mnie się wydaje, że nie.
Rozwiązania oczywiście nie zdradzę, ale muszę się przyznać, że już na samym początku książki jedno nieopatrzne zdanie mordercy zwróciło moją uwagę i pozwoliło wytypować zbrodniarza. Trzymałam się tej wersji do samego końca i okazało się, że miałam rację.
W sumie czyta się szybko i z przyjemnością, warto poświęcić książce te dwie godzinki z życiorysu. Polecam.