- Autor: Kapitan Żbik
- Tytuł: Człowiek za burtą
- Wydawnictwo: Wydawnictwo Sport i Turystyka
- Rok wydania: 1971
- Nakład: 100000
- Recenzent: Maciej Molczyk
CZŁOWIEK ZA BURTĄ
„Człowiek za burtą” to moim zdaniem początek apogeum twórczości komiksowej Grzegorz Rosińskiego. Od tego odcinka zaprezentował on swój specyficzny, rozpoznawalny styl rysunku. Styl już inny niż we wcześniejszych swego autorstwa odcinkach kpt. Żbika (np. Diadem Tamary, Tajemnica ikony, Zapalniczka z pozytywką i dalsze, oraz Czarna Nefretete).
To już w pełni dojrzały Rosiński jakiego znamy np. z komiksów o Thorgalu. Pozornie szybka, niestaranna kreska, ale jednocześnie to nieuchwytne „coś”. To „coś” to niezwykła umiejętność oddawania przelotnego wrażenia chwili. Rosiński nie grzęźnie w odzwierciedlaniu szczegółów (jak Polch), ich istnienie jedynie sygnalizuje szybkim szkicem, ale te twarze pełne uczuć – jak żywe i do tego mistrzowska kompozycja poszczególnych rysunków.
Czytając „Człowieka za burtą” mam wrażenie, że nie oglądam sekwencję kolejnych rysunków, lecz daję się porwać akcji obrazkowego kryminału niczym muzyce big-bitowej lat 60-tych (przypadkiem z okresu stworzenia tego komiksu) i płynę wraz z nią. Stosując analogię do malarstwa, twórczość Rosińskiego to tak jak twórczość XIX-wiecznych impresjonistów: oddawanie wrażenia chwili, unikanie fotograficznego realizmu, ledwie sygnalizowanie faktu istnienia szczegółów. Przy takim mistrzostwie rysownika, obroni się każdy scenariusz, nawet całkiem drętwy.
A scenariusz tego komiksu (autorstwa Władysława Krupki) przypomina klimatem powieści serii „Labirynt” – knowania imperialistów z NRF-u przeciwko naszej pokojowo nastawionej, ludowej ojczyźnie. Dla realizacji swoich niecnych zamiarów nie powstrzymają się nawet przed próbami zabójstwa. Doświadcza tego na sobie młody, świeżo mianowany kustosz zamku-muzeum w Waśnicach, który przejmuje schedę po poprzedniku, zabitym przez nieznanego sprawcę. Oczywiście – jak się później okaże – sprawcą jest przestępcza grupa charakterze zorganizowanym wywodząca się z imperialistycznych kół zachodnich. Na szczęście do akcji – pod koniec tego odcinka – wkracza kpt. Żbik i drżyjcie imperialiści! Co będzie potem dowiemy się z kolejnego odcinka pt. „Gotycka komnata”.
Tymczasem jesteśmy przy naszym „Człowieku za burtą”. Już sama okładka w czasach siermiężnej, gomułkowskiej rzeczywistości musiała porażać widzów zza szyb kiosków RUCH-u.
Klimat zupełnie jak w zachodnich komiksach, aż chce się sięgnąć i kartkować w napięciu kolejne strony. Jednak tytuł mógłby być bardziej sensacyjny. „Człowiek za burtą”. I co z tego? Czy to powieść marynistyczna? No nie, przecież sensacyjna lub kryminalna. Chyba lepiej byłoby np. „Zabójstwo kustosza”. No ale to już nie wina Rosińskiego.
Sama okładka to już zjawisko, prawdziwy „kosmos” w porównaniu z wcześniejszymi z tej serii, tworzonymi przez Zbigniewa Sobalę:
czy Jana Rockiego:
Okładka okładką, początek świetny, ale co widzimy dalej po jej otworzeniu? Otóż widzimy to co opisałem we wstępie, wysoką klasę rysownika. Pierwsze symptomy nowego stylu, jakże odmiennego od zaprezentowanego w „Diademie Tamary” ( i kolejnych kilku), Rosiński zaprezentował już w odcinku „Czarna Nefretete”, ale to jeszcze nie było to, co widzimy w „Człowieku za burtą”.
Co ciekawe, z założenia komiks (pardon, kolorowy zeszyt – zgodnie z ówczesną nomenklaturą, przecież nazwa komiks była symbolem zachodniej kultury) przeznaczony jest zdaje się dla młodych chłopaków w wieku jakieś 10-14 lat, ale z powodu nowego stylu rysownictwa wydaje się jednak „poważniejszy”, nie taki „dziecinny” jak wspomniany „Diadem Tamary” i kilka innych, wcześniejszych z tej serii.
W tym odcinku widzimy wspomniane już mistrzowsko oddane uczucia (zaskoczenie, przestrach) na twarzach bohaterów:
mamy też „pokazany” klimat narad zachodnich imperialistów:
czy skrytobójcze zamachy na życie polskich obywateli:
Ale są także momenty dla jakby starszych odbiorców:
Niby niewinna rozmowa, no ale ten kontekst…
Niewtajemniczonych informuję, że przystojny pan po prawej to nowy kustosz muzeum w Waśnicach, a sex bomba po lewej to obywatelka z zachodu wracająca z polski. Razem płyną polskim statkiem z Gdyni do Kopenhagi. Ponieważ komiks (znów ten komiks, miało być kolorowy zeszyt) przeznaczony jest dla młodych widzów, nie dojdzie do rozwoju znajomości, nie będzie żadnych dwuznacznych scen, niezgodnych z duchem socjalistycznego wychowania młodzieży. A tak się ciekawie zapowiadało:
Kustosz wkrótce zostanie skrytobójczo zamordowany i wyrzucony za burtę, stąd tytuł odcinka: „Człowiek za burtą”.
Kilka stron dalej na scenie wreszcie pojawia się długo oczekiwany kapitan Żbik. I to jak się pojawia! Prawdziwe „wejście smoka”. Od razu widać, jak wiele znaczy w Komendzie Głównej MO w Warszawie.
A znaczy tak wiele, że może sobie pozwolić na nonszalanckie podpieranie się na biurku przełożonego podczas rozmowy służbowej:
W tym momencie kapitan Żbik otrzymuje sprawę i odtąd samodzielnie, jak zwykle, z niebywałą kreatywnością poprowadzi śledztwo. Śledztwo to mało powiedziane, są to bardziej działania w stylu agenta służb specjalnych. Żbik nie traci czasu na żmudne przesłuchiwanie zza biurka osób związanych ze sprawą, nie grzęźnie w sprawozdawczości, pracuje przeważnie samodzielnie lub w małej grupie współpracowników (zawsze tych samych), a za efekty odpowiada jedynie przed pułkownikiem KG MO pułkownikiem Czeladką. I tak zapewne będzie i tym razem. W tym odcinku nie mamy okazji przekonać się o tym, bowiem dwa obrazki dalej, ledwo akcja się rozkręciła, następuje niestety: ciąg dalszy nastąpi…
Aż żal że komiks tak szybko się kończy, można by tak czytać i czytać bez końca, a tu zaledwie 32 strony. A następny odcinek „kolorowych zeszytów” mógł się ukazać za dwa, albo równie dobrze za np. siedem miesięcy. Takie były realia wydawnicze w PRL-u.