Zeydler-Zborowski Zygmunt – Szlafrok barona Boysta 97/2009

  • Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
  • Tytuł: Szlafrok barona Boysta
  • Wydawnictwo: LTW
  • Seria: Kryminał
  • Rok wydania: 2009
  • Nakład:
  • Recenzent: Monika Przygucka

LINK Recenzja Ewy Helleńskiej
LINK Recenzja Doroty Samborskiej

Szybkie kobiety w wiśniowym obłoku

Jakkolwiek wiem, że Klubowiczka Helleńska popełniła już recenzję „Szlafroka…” (która mnie dodatkowo zachęciła do czytania), nie mogłam sobie odmówić….
Odkrycie ! Eureka ! Myślałam, że już wszystkie „Zeydlery” wyczytane, opisane, przeanalizowane od przodu i od tyłu, na pamięć znane, a tu – dzięki Prezesowi  – taki smakowity kąsek!

Pierwsze wydanie książkowe „Szlafroka barona Boysta”!
Oczywiście czekałam na Downara i – prawie – się nie zawiodłam. Bo Downar jest, tyle, że poniekąd drugoplanowo i na razie w  charakterze porucznika i detektywistycznej paprotki, chociaż już się dobrze zapowiada. Bohaterem jest tym razem kapitan Stasiak, Jan Stasiak, też milicjant, co to w trzech językach płynnie gada, czwartego uczy się do biegłości w kilka tygodni, przystojny jest tak, że cały sopocki Grand Hotel (w damskiej części oczywiście) mdleje z zachwytu, a złotowłose dwudziestolatki pakują mu się do łóżka w celu wiadomym.
Osią fabuły jest wątek szpiegowski – mój ulubiony w kryminałach. Po raz pierwszy u Zeydlera, o ile dobrze kojarzę, w aferę zaplątane są solidnie nasze rodzime służby, choć Zborowski – nieco nieudolnie – w rozwiązaniu próbuje usprawiedliwiać i wybielać (wątpliwości u Stasiaka były, ale wyszedł na prostą, Borecki mataczył w śledztwie z powodu pięknej żony kolegi, ale się zreflektował, chociaż i tak mu to nie pomogło, itd..).
W powieściach milicyjnych zawsze interesowały mnie i wciągały dobrze zakreślone rysy postaci kobiet, bez względu na odegraną przez nich rolę. Stary dobry Zeydler i w tym nie zawodzi.  Mamy więc Annę, żonę majora, zagadkową i strasznie kombinującą piękność, mamy Ewelinę – wiśniową brunetkę za czarny charakter robiącą, mamy też Bertę vel Ruth, co Stasiaka na manowce wyprowadzić chciała, chociaż jak się jej z wiekiem figura zaokrągliła to się nawet zakochała – nie na długo niestety. No i nie brakuje pięknej cudzoziemki – Włoszki skośnookiej (sic!), co ze sztalugami latała z Sopotu do Jastrzębiej Góry a potem zniknęła jak sen złoty.
Panowie dostają amoku: nic to, że przyjaciel, że milicjant, etyka; zakochują się w żonach przyjaciół, uwodzą nawet, podrywają wiśniowe piękności dla celów śledztwa, nawet złote papierośnice z rubinami przyjmują od obcych agentek. No, co to kobieta może zrobić facetowi z mózgiem…
Roi się też od kolorów, ale poczciwy Zeydler miał chyba „fazę” na wiśniowy: suknia u pięknej Eweliny, tytułowy szlafrok, szalik jedwabny, eleganckie krawaty, nawet wartburg wiśniowy (potem przemalowany na granatowo). Chciałoby się powiedzieć: Wszystko Wiśniowe ! Swoją drogą, co ci faceci mają z kolorami, że im się popielaty dobrze komponuje z brązowymi butami i zielonymi klipsami. Kobieta może i ładna była, ale w takiej kolorystyce, to chyba raczej przypominała moją kamienicę przed położeniem nowych tynków niż atrakcyjną panią dziennikarkę – majorową, za którą cała komenda latała jak za cytrynami przed Bożym Narodzeniem w czasach naszego ukochanego PRL-u.
Fabuła sympatyczna: niedoceniony milicjant postanawia zagrać na własną rękę i „pokazać wszystkim”. W tym celu „ściemnia” kolegom, znika w śmierdzącej luksusem willi poza granicami naszego pięknego kraju, próbując rozpracować szajkę szpiegowską, a do tego ukrywa istotną rolę żony swego kolegi majora w całej aferze, co może ją doprowadzić tylko do jednego: zalegnięcia w kałuży wiśniowej, przepraszam, czerwonej krwi.
Przy rozdziale o wizycie Stasiaka u barona Boysta musiałam polecieć zrobić sobie kanapkę, bo mnie od tych opisanych wspaniałości na srebrnych paterach zassało w dołku. Jak należy, luksusowe trunki leją się strumieniami, perliczki na śniadanko, najlepsze wina, ale – dla równowagi kiełbasa z kartoflami i herbata z cytryną na kaca.  Żeby Stasiakowi nie było za dobrze, zdarza mu się także jeść mamałygę w oczekiwaniu na tzw. przerzut, tudzież śniadanie w barze mlecznym w miejscowości Żukowo.
Naiwne toto okropnie, ale tło obyczajowe śliczne. Serdecznie polecam. Przed przeczytaniem zalecam przygotować sobie co najmniej kanapki.