Zeydler-Zborowski Zygmunt – Nieudany urlop majora Downara 66/2009

  • Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
  • Tytuł: Nieudany urlop majora Downara
  • Wydawnictwo: Dziennik Łódzki, Wielki Sen
  • Seria: Seria z Warszawą
  • Rok wydania: 1969, 2009
  • Recenzent: Anna Lewandowska

 okładka z wydania klubowego – 2009

Niedokończona melodia

Publikowany w lutym 1969 roku w „Dzienniku Łódzkim” kryminał Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego pt. „Nieudany urlop majora Downara” przede wszystkim zachwyca swoją typowością. Jest tak, jak być powinno w porządnym „milicyjniaku”: dzielny major Downar spędza urlop w eleganckim sopockim pensjonacie, pewnego dnia w jednym z pokojów zostają znalezione zwłoki młodej kobiety, śledztwo prowadzi miejscowy milicjant, niejaki kapitan Sarnecki, który – obarczony kompleksem prowincji – prosi kolegę z Komendy Głównej o pomoc.

Downar narzeka na zmarnowany urlop, ale ponieważ ma jakieś koleżeńskie zobowiązania wobec Sarneckiego, angażuje się w śledztwo, które po pewnym czasie zaczyna go wciągać. Mówi nawet: „Jesteśmy trochę jak nałogowi gracze. Dopóki nie zaczniemy, to wszystko w porządku, ale z chwilą kiedy bezpośrednio stykamy się z zagadką kryminalną… To jednak pasjonuje, tak jak hazard.”
Tak więc dwaj hazardziści prowadzą śledztwo, które polega głównie na przesłuchiwaniu podejrzanych, a jest ich sporo. Nie może więc dziwić, że powieść składa się głównie z dialogów, a opisy ograniczają się właściwie do didaskaliów. No bo co tu właściwie opisywać? Pogodę, wygląd poszczególnych osób czy wystrój wnętrz? Nawet jedna z bohaterek, którą major zainteresował się bardziej, niż wypada się interesować podejrzaną, opisana jest bardzo oszczędnie: ktoś tam napomyka, że taka piękna, ale porządnej charakterystyki postaci nie ma.
Zresztą nie ma się co dziwić, w końcu Downar twierdzi: „(…) ja nie lubię zbyt długo chodzić koło tych spraw. Z wiekiem zrobiłem się leniwy. Po prostu nie chce mi się tracić zbyt dużo energii.” Wbrew temu, co powiedział, traci jednak trochę tej energii i wytrwale podrywa podejrzaną, bezskutecznie zresztą. Dziewczyna jest wyjątkowo odporna, i nawet wyrafinowany komplement, wygłoszony pod jej adresem przez Sarneckiego: „Wystarczy raz panią zobaczyć, żeby mieć bardzo dużo do opowiadania” nie robi na niej wrażenia.
Śledztwo biegnie swoją drogą, przybywa podejrzanych i poszlak. Przybywa też trupów – w jednym z gdańskich hoteli zostają znalezione zwłoki następnej młodej kobiety. Nasi dzielni milicjanci mają dylemat: czy powiązać te dwie sprawy, czy też rozpatrywać je oddzielnie. Denatki znały się dobrze, miały wspólnego męża – to znaczy mąż jednej był kochankiem drugiej. Miały też sporo wspólnych znajomych, głównie ze sfer artystycznych, a nawet, zdaje się, prowadziły jakieś wspólne interesy.
Przy jednej z denatek znaleziono fragment zapisu nutowego jakiejś melodii i tego tropu chwycił się Downar. Łatwiej było jednak znaleźć autora niż odkryć jaki związek miała skomponowana przezeń melodia z podwójnym morderstwem.
W końcu jednak major Downar doznaje olśnienia – w smażalni ryb, przy śledziach. Morderca zostaje ujęty, okazuje się, że to osoba najmniej podejrzana (czyli znów mamy typowość), niemająca nic wspólnego z aferą, na której trop doprowadziło śledztwo, a Sarnecki podsumowuje całość okrzykiem „Niech żyje Centrala Rybna!”.
Tak więc nieudany urlop majora Downara możemy uznać za udany.