Roy Jacek – Czarny koń zabija nocą 67/2009

  • Autor: Roy Jacek
  • Tytuł: Czarny koń zabija nocą
  • Wydawnictwo: KAW
  • Seria: seria Czerwona Okładka
  • Rok wydania: 1975
  • Nakład: 100000
  • Recenzent: Wiesław Kot

LINK recenzja Ewy Helleńskiej
LINK recenzja Piotra Głogowskiego
LINK recenzja Moniki Przyguckiej

Mistyfikacja w raju

Interesujący pomysł miał Jacek Roy, żeby w utworze „Czarny koń zabija nocą” wprowadzić konkurencję dla ludowej milicji w postaci detektywa-amatora o niepokojącym imieniu Arystoteles Bax.

Ten młody naukowiec w wolnych chwilach poświęca się hobby, jakim jest kryminalistyka. I to z takimi sukcesami, że zapraszają go do resortu, aby odbywał pogadanki dla zawodowych śledczych. Jeden z nich, major Paweł Szymański wkręca go w nierozwiązaną od roku sprawę zabójstwa pensjonariuszki pewnej eleganckiej świnoujskiej willi. Detektyw niby się wykręca, ale – jak pies gończy – wietrzy przygodę i jedzie do Świnoujścia zapisać się na aktualny turnus. Tu zastaje komplet podejrzanych sprzed roku. Okazuje się, że morderstwo wcale ich nie wypłoszyło, a wręcz przeciwnie – stawili się jak jeden mąż. Odrobinę to podejrzane, ale wstępny wgląd w biografie wczasowiczów nie potwierdza podejrzeń. Ot, trzech obcokrajowców, malarz-pijaczyna, warszawski dziennikarz, lekarz z Poznania, studentka. I wszyscy, jak przed rokiem, angażują się w turniej szachowy. „Angażują” to za mało powiedziane. Ten niewinny sposób na przeczekanie niepogody zmienia się w rozgrywkę prowadzoną z jakąś niewytłumaczalną pasją i zawziętością. Detektyw szybko orientuje się, że w całej aferze właśnie szachy są kluczem do rozwiązania zagadki. Teraz trzeba tylko wykluczyć mylne tropy. A tu tymczasem wypływa sprawa szkatułki pełnej kosztowności, która zniknęła pensjonariuszce zamordowanej przed rokiem. W polu widzenia pojawiają się stylowe szaliki – narzędzie zbrodni, które służy tez sporadycznie kuracjuszom do ochrony gardła. Przystojna studenta czyni detektywowi niezrozumiałe awanse. Wreszcie atmosfera zagęszcza się do granic, gdy zamordowana zostaje pomoc domowa, niegroźna, wydawałoby się, dla nikogo staruszka. W dodatku do detektywa ktoś strzela, na szczęście niecelnie, a dziennikarza podtruwa środkami nasennymi. Detektyw dojrzewa do przekonania, że wszystko, co dzieje się w pensjonacie to jedna wielka gra pozorów. Nie chodzi więc o wytropienie zwyczajowego pojedynczego zabójcy, ale o rozszyfrowanie wielkiej zbiorowej mistyfikacji. Dodajmy, że detektyw ma absolutna rację. Co zbliża konstrukcję powieści do „Morderstwa w Orient Expresie” Agathy Christie. I tu i tam przyczyna mistyfikacji wiedzie w głęboką przeszłość.
Tu udowadnia swą niezbędność machina milicyjna. Bo detektyw ze swoją dedukcją owszem, owszem, ale nic nie zastąpi mrówczej pracy aparatu. Toteż detektyw, gdy prokuruje błyskotliwe teorię, ale brakuje mu faktów na jej podbudowę, śmiało zwraca się do milicji. O której ma nienajlepsze zdanie. I ta biedna milicja łata luki w jego śmiałych wizjach. Bo milicja ma kartoteki, stójkowych na zawołanie i sprawne telefony. Tak więc w powieści z wiodącą rolą prywatnego detektywa honor służb śledczych zostaje ocalony, a nawet mocno podbudowany.
Owszem, ludzie się mordują, ale dookoła trwa belle epoque socjalizmu. Co dobitnie widać w Świnoujściu, czyli na polskiej Rivierze. Sporo komplementów pada pod adresem tych okolic.„Tak… Szczecin jest pięknym miastem… – wywodzi major Szymański – Ma wspaniałe osiedla, ogromne parki, zieleń. Zrobiliśmy tutaj wiele, odbudowaliśmy to miasto, a właściwie wznieśliśmy je na nowo, nie potrafiliśmy jednak dotąd rozprawić się z marginesem społecznym.” Swoje zachwyty dokładają i Skandynawowie: „Wypytywali o ważniejsze aktualne wydarzenia kulturalne, kręcili z podziwu głowami nad rozwojem polskiego przemysłu, nad wysokim standardem życia, nad gościnnością Polaków. Zżymali się, zresztą z kurtuazyjną łagodnością, na niegrzeczna obsługę w sklepach”. Zdarzają się jeszcze przejściowe trudności, ale o nich tylko jednym zdaniem, bo zapewne zanikną na następnych etapie. Oto gdy zaświeciło słońce na świnoujskimi plażami, okazało się raptem, że wszystkiego jest tu za mało: „znów o siódmej rano zajmowano najlepsze kosze i miejsca, znów walczono w tasiemcowych kolejkach o kajak, łódkę, ponton i rower wodny”. A wszystko dlatego, że socjalizm chciał zapewnić wygodę jak największej ilości swoich podopiecznych. A tymczasem w powieści ślad wiedzie w przeszłość także po to, żeby powiedzieć, że przed wojna, za Niemca, te wszystkie trudności, z którym realny socjalizm tak zaciekle walczył, po prostu nie istniały. Niemcy rosły w siłę, a ludziom żyło się dostatnio.