Sekuła Helena – Szlak Tamerlana 50/2009

  • Autor: Sekuła Helena
  • Tytuł: Szlak Tamerlana
  • Wydawnictwo: Zysk i S-ka
  • Seria: Klub Srebrnego Kluczyka
  • Rok wydania: 2009
  • Recenzent: Anna Lewandowska

LINK Recenzja Anny Niklewskiej
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
LINK Recenzja Adama Sykuły

„Merdolone” życie

„Szlak Tamerlana” Heleny Sekuły to wielowątkowa powieść obyczajowa, opowieść o ludziach, o ich przeszłości i drodze którą przebyli, żeby się spotkać. Nie, nie jest to romans, chociaż gdzieś tam, na dalszym planie, majaczy ledwie zarysowany wątek miłosny, ale zostaje porzucony przez autorkę na rzecz opowieści o dwóch mężczyznach, którzy urodzili się i wychowali w odmiennych warunkach, wybrali inne drogi życiowe, i przypadkiem te ich drogi splotły się. Krótko stali po jednej stronie bariery, aby później znaleźć się po przeciwnych stronach.


Śmiały dorastał w Osadzie, której mieszkańcy dostarczali rąk do pracy pobliskiej stolicy. Nie rwał się specjalnie do nauki, razem z kumplami popijał tanie wino i demolował wagony kolejki. Po skończeniu zawodówki, jak większość mieszkańców Osady dojeżdżał do roboty w Warszawie elektryczką. I stąd wyłowił go Stangret. Dał mu szansę. Ze zwykłego chłopaka, który w każdej chwili mógł zejść na złą drogę, zrobił fachowego ochroniarza. Fakt, że Śmiały miał predyspozycje: silny, zdrowy, uczciwy, inteligentny, szybko się uczył, a przede wszystkim nabył ogłady, dzięki której został dopuszczony do samego Szefa. Zarabiał coraz lepiej, nędzny dom w Osadzie wyremontował i urządził luksusowo, matce i siostrze zapewnił dobrobyt, jakiego nie znały.
Domyślał się, że działalność prowadzona przez szefa nie jest całkiem legalna, ale czasy były ciężkie i każdy kombinował jak mógł: „… kolega Śmiałego żył z taksówkowej licencji. Co miesiąc na pniu sprzedawał kartki benzynowe przypisane do jego taryfy, a sam z gablotą wynajmował się po ludziach za dniówkę i z paliwem klienta. Inny płacił ryczałt firmie za stempel akwizytora w dowodzie, a robił na dziko w stolarni, zaś ten ze stolarni kursował do Turcji, Indii, Tajlandii skąd dostawiał szmaty, skórę i elektronikę dla Rembertowa.” To były wczesne lata osiemdziesiąte, które jednym pozwalały rozwinąć skrzydła w biznesie, a innych spychały na dno.
Drugi bohater książki Daniel, wychował się w blokowisku na obrzeżach Warszawy, tuż pod lasem Kabackim. Był typowym dzieckiem z kluczem na szyi. Rodzice pracowali w biurze, należeli do inteligencji. Daniel skończył studia, podjął pracę. I jego też znalazł Stangret, też dał mu szansę. Ze swojej skromnej pensji inżyniera w Warszawie zdołałby się z trudem utrzymać. W Małańcach czekał na niego etat i mieszkanie. I dodatkowe dochody. Kiedy się dowiedział, z jakiego źródła, było za późno, żeby się wycofać.
Małańce to była nadgraniczna stacja przeładunkowa. Tędy szły transporty z Azji, ze Związku Radzieckiego do Polski i dalej, do Europy. Transporty wszelkich dóbr, również nielegalnego złota i… amfetaminy.
Książka napisana jest barwnie i z polotem. Pełno tu pięknych, pobudzających wyobraźnię opisów, jak np. charakterystyka Osady: „Na rozległych siedliskach parterowe domy, dwuspadowe dachy z facjatą, domy z modrzewiowej dłużycy, posiwiałe od deszczów, zamożniejsze pod szalunkiem z dębu, je­sionu, orzecha, na zapleczu warzywniki, gospodarskie budynki dla krowy, paru owiec, samochodu, rzadziej konia, jakich przeważnie nie wyzbyli się, jak i resztek swojej ziemi niepochłoniętej przez żelazną drogę, ni wiejscy ni miejscy, «przy kolei» od paru pokoleń.
W perspektywie sznury zastygłych wagonów, przęsła semaforów nad wysre­brzonymi światłem księżyca bystrzami szyn, dzielącymi Osadę na Górną i Pod Lasem.” Prawda, że czytając taki opis widzimy wszystko jak na dłoni?
Wspaniale scharakteryzowane są postaci – autorka nie ocenia ich wyborów, nie rozważa, czy byli winni czy nie. Po prostu opowiada o nich, o tym, co ich ukształtowało, co miało wpływ na to, jacy byli, jak się zachowywali, jaki wybrali sposób na życie. Oprócz Śmiałego i Daniela jest w książce sporo innych interesujących osób – na przykład „Lalunia”, luksusowa dziwka tylko dla cudzoziemców, która bez wahania pomaga Danielowi, po poleciła jej go przyjaciółka. I chociaż drogi obu dziewczyn dawno się rozeszły, to jednak pamiętają o sobie i śpieszą z pomocą w potrzebie.
Jest też stary człowiek, żyjący gdzieś w mazurskiej głuszy w straszliwej nędzy. Córka ogołociła dom ze wszystkiego, co mogło się jej przydać, zostawiając staremu ojcu nędzny dach nad głową i brudne wyrko. Opiekowała się nim, a jakże – co parę dni przywoziła odrobinę pożywienia, którego stary, schorowany człowiek i tak nie mógł jeść. Ale złego słowa nie dał powiedzieć na dzieci – przecież są dobre, opiekują się nim… Ta wstrząsająca historia to autentyk – rzeczywiście, na takiego człowieka autorka natknęła się podczas mazurskich wędrówek z kajakiem.
Interesująco są też opisani polscy gastarbeiterzy okupujący najgorzej płatne miejsca pracy w Berlinie Zachodnim. To właśnie wtedy zaczynała się emigracja zarobkowa, kurs dolara zwalał z nóg, „na zmywaku” w Berlinie zarabiało się dewizy, które po przeliczeniu na złotówki dawały perspektywę dostatniej przyszłości.
Książkę możemy uznać za dokument pewnej epoki – tym, którzy pamiętają, przypomina stan wojenny i próby radzenia sobie z „kartkową” rzeczywistością, młodych informuje, że hipermarkety i pełne półki mamy dopiero od niedawna, wcześniej było bardziej siermiężnie i znacznie skromniej.
No i jak zawsze podziw może budzić język, jakim autorka opowiada nam tę historię. Oprócz wyrazów, które przywraca do życia po dość długiej nieobecności (np. sztrajfa, „letka” wątroba), przytacza słowa, które były w obiegu tylko w określonym czasie i miejscu (np. rycyniarz), fikcyjne nazwy miejscowości (Małańce, Raciszki Uwalskie), tworzy również nowe słowa na bazie starych, dobrze znanych. Stąd tytuł niniejszej recenzji…