Kostecki Tadeusz – Zaułek mroków 64/2009

  • Autor: Kostecki Tadeusz
  • Tytuł: Zaułek mroków
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1956
  • Nakład: 30000
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Recenzja Wojciecha Dymarka

Najmroczniejszy mrok

Gdy Tadeusz Kostecki pojawił się na firmamencie powieści milicyjnej, by wkrótce zająć miejsce jej prekursora, kolosa i mistrza w jednym, miał już ugruntowany dorobek jako twórca kultowych i legendarnych  westernów  – „Kanionu słonej rzeki” „Żółtodzioba”, „Drogi powrotnej płowego Jima”, czy wznowionego ostatnio „Czerwonego diabła”.


Jednocześnie w drugim dukcie tworzył Kostecki pod pseudonimem W.T. Christine kryminały z akcją osadzoną na Zachodzie, a więc pseudoanglosaskie. Tu możemy wymienić „Kaliber 6,35” czy „Dom cichej śmierci”.
Powołując do życia postać Dr Kostrzewy jako bohatera ubecko-milicyjnego (który w pewnym momencie porzuci służbę by działać jako niezależny detektyw), którego umieścił w swoich siedmiu dziełach, był już pisarzem w pełni ukształtowanym.  Obok dwóch dotychczasowych nurtów w twórczości autora pojawił się trzeci, w którym Kostecki zdyskontował najlepsze cechy nurtu pierwszego i drugiego. Połączył zatem barwną i dynamiczna akcję z kryminalną fabułą.
Przepraszam za ten przydługi wstęp, ale bez niego nie da się w pełni zrozumieć budowy i przebiegu  „Zaułka mroków”, pozycji potężnej, liczącej 425 stron, która po lekturze bez należytego przygotowania może się wydać dziwna , chaotyczna, ba wręcz niechlujna, pozostawiająca wrażenie większego mroku na końcu lektury niż przy jej początku. Na cechy te zresztą zwrócił już uwagę w swym znakomitym tekście Klubowicz Wojciech Dymarek.
Bo oto wchodzimy nie w jeden zaułek, ale w dziesiątki zaułków,  a w każdym z nich, jakiś zwrot akcji, kolejna postać, nowe poszlaki, zanegowanie tychże poszlak, kolejny trup itd. A wszystko to niedookreślone, niepełne, brakujące i mimo pochłonięcia ponad 400 stron mamy niedosyt i czujemy się bliżej początku niż końca. A wszystko dlatego, że zaułek to przecież nie rozświetlony słońcem pusty plac tylko miejsce ciemne, gdzie widzimy zaledwie jakiś szczegół, ewentualnie zarysy konturów. Na pewno natomiast nie widzimy i nie wiemy wszystkiego. I się nie dowiemy. Na tym między innymi polega wielkość „Zaułka mroków”. Mroki nie zostaną rozświetlone, nie liczcie na to. Za to  w mrokach można się rozsmakować, trochę poprzebywać. Bo lektura wciąga jak cholera. „Zaułek mroków” to bowiem taki „Ulisees” polskiej powieści milicyjnej.
Przepastna intryga zaczyna się od zastrzelenia redaktora Józefa Lebiody. Przychodzi do niego dwóch ludzi w kapeluszach i wykonuje wyrok. A jak wyrok to i organizacja. Jaka organizacja? Kto nią kieruje? Tego, jak nie wiedzieliśmy na początku, nie dowiemy się nigdy. Koniec śledztwa to tylko połowiczny sukces. Służba Bezpieczeństwa aresztuje pionki, a Centrala działa dalej. Utwierdza nas do w przekonaniu, że praca UB to niezbędny, wytężony i nigdy nie kończący się trud.  Za to ile się dzieje. „Zaułek mroków”zapełnia kilkudziesięciu bohaterów z obu stron barykady. Kostecki coraz to dorzuca nowe postaci, często w ogóle ich nie charakteryzując, więc czasem można się pogubić.
Nie jest to jednak ważne. Całość intrygi można bowiem sprowadzić do walki dobra czyli UB ze złem czyli potężną Centralą reprezentującą wredny kapitalistyczny Zachód. Centrala posługuje się dziesiątkami wyrobników najętych na miejscu w kraju. O ideologii nie wspomina się. W całej książce można znaleźć zaledwie kilka przypadkowych zdań, które mają być uzasadnieniem motywacji działań bohaterów.  Choć tak naprawdę wiadomo, że chodzi o terror polityczny, gdyż Lebioda zginął dlatego, że pisał coś, co się komuś (w domyśle, Zachodnim mocodawcom) nie podobało. Zapewne wątek mordu politycznego jest nawiązaniem do sprawy Stefana Martyki (patrz hasło osobowe w wikipedii), który prowadził  nienawistny ideologiczny program w radiu.
Na froncie ideologicznym trwa śmiertelna walka. Formalnie śledztwem dowodzi pułkownik Kociuba. Niezależnie od podległego mu aparatu śledztwo prowadzi równolegle oficer śledczy Sierakowski. Gdy ten ginie, przejechany przez samochód gdzieś w ruinach Powiśla szefostwo UB uznaje, że jest tylko jedna szansa, by pchnąć sprawę do przodu. Trzeba ściągnąć z gdyńskiego urzędu samego doktora Kostrzewę. To nasz as atutowy, który wsławił się już w poprzedniej książce Kosteckiego, legendarnym „Cieniu na pokładzie”. Kostrzewa dostaje do pomocy Wiącka i już w dwóch prowadzą zasadniczą część arcytrudnego śledztwa. Niebawem będzie kolejny trup, tym razem w szeregach UB.Dziś intryga „Zaułka mroków” wydaje się naiwna, ale ostał się charakterystyczny dla Kosteckiego styl. Zdania pełne zrywu, szwungu i rozmachu nadal czyta się znakomicie. Dla przykładu: „Pistolet potoczył się po podłodze. W ślad za nim runęło twarzą naprzód ciało Kostrzewy” (str. 303), „Kostrzewa poderwał się gwałtownie. Jeden sus i znalazł się za jego plecami” (str. 349), „Znowu zaczęło się ściemniać. Zagrzechotał dudniąc długm echem grzmot”. Akcja rozgrywa się zarówno w ruinach warszawskiego Powiśla (tu wzmianka o istniejącym po dziś dzień lokalu „Pod Retmanem, ul. Bednarska 9,  trzydaniowy lunch za 20 zł, polecam), jak i leśnych ostępach gdzieś na prowincji. Okładka zaprojektowana przez Macieja Hibnera, a przedstawiająca wypalone tajemnicze ruiny czyli zaułek mroków w rzeczy samej jest znakomita. Niektórzy znawcy twórczości Kosteckiego uważają „Zaułek mroków” za jego najlepszą książkę, a przynajmniej mająca największy epicki rozmach. Podzielam tę opinię.