Kłodzińska Anna – Świetlista igła 35/2009

  • Autor: Kłodzińska Anna
  • Tytuł: Świetlista igła
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Seria: Z Jamnikiem
  • Rok wydania: 1969
  • Nakład: 60280
  • Recenzent: Robert Leśniewski

LINK Recenzja Jarosława Kiereńskiego

Laser, czyli Polak potrafi.

Laser to (za Wikipedią): „generator promieniowania, wykorzystujący zjawisko energii wymuszonej. Nazwa jest akronimem od Light Amplification by Stimulated Emission of Radiation – wzmocnienie światła poprzez wymuszoną emisję promieniowania (…) Jest spójne w czasie i przestrzeni, zazwyczaj spolaryzowane i ma postać wiązki o bardzo małej rozbieżności…” Obok rozlicznych zastosowań lasera wymienia się też: broń energetyczna. Nie dziwi to specjalnie miłośników problematyki wojskowej, a także literatury z pogranicza sensacji i science-fiction. Co więcej, znawcy tematu (czytaj: literatury kryminalnej w Polsce) mogą odczuwać satysfakcję że laser jako narzędzie zbrodni był wykorzystany w rodzimej powieści już wiele lat temu. W tym roku mija dokładnie 40 rocznica ukazania się powieści Anny Kłodzińskiej pt.: Świetlista igła, której lektura po raz kolejny przekonuje niezbicie, że na inwencję autorki w dziedzinie wykorzystania mniej lub bardziej prawdopodobnych nowinek technicznych można liczyć bez pudła.

Akcja powieści rozpoczyna się od zagadkowego włamania do pomieszczeń Instytutu Chemii i kradzieży dokumentacji niezwykle cennego wynalazku. Sprawca sforsował drzwi żelaznej szafy chroniącej dostęp do dokumentów, wypalając dziurę w zamku… „- Jakby igłą – mruknął technik – rozgrzaną do paru tysięcy stopni. Nieprawdopodobne!”

Później w zagadkowych okolicznościach umiera młody naukowiec, który właśnie finalizował swoją pracę na temat modulacji światła laserowego. Ale to nie koniec ofiar… Rychło też w ramach równolegle prowadzonego wątku dowiadujemy się, kim jest przestępca oraz że swojej zbrodniczej działalności dokonuje za pomocą skonstruowanego przez siebie przenośnego lasera na bateriach rtęciowych, a także poznajemy jego motywy. Pod koniec powieści zostaje nam to objawione najpełniej: „- …Zapoznany geniusz. To by mógł być jeden z największych polskich uczonych w dziedzinie elektroniki kwantowej. W dodatku, jeżeli naprawdę skonstruował przenośny laser. (…) Zawsze mu było za mało, zawsze posądzał ludzi o to, że go nie doceniają, nie poważają tak, jak on tego chciał i domagał się. Sądzę, że po prostu zżera go potworna ambicja. To jest już chyba chorobliwe. On niszczy cudze osiągnięcia, niszczy ludzi, którzy mogliby przypadkiem zrobić coś lepiej od niego.” I tyle. Motyw stary jak świat.

Nam pozostaje dodatkowo śledzić, czy kapitan Szczęsny, który w odpowiednim momencie wkracza do akcji, rozwiąże kolejną zagadkę. Oczywiście udało się, bo też inaczej być nie mogło. Sprawca został rozpoznany, zlokalizowany i osaczony wraz ze swym śmiercionośnym wynalazkiem. Nie można wszakże oprzeć się wrażeniu, że zbyt wieloma sytuacjami sterował przypadek. Przypadkiem Szczęsny spotkał przestępcę wraz ze swym charakterystycznym samochodem (błąd chcącego zachować maksymalną anonimowość sprawcy) na giełdzie samochodowej, potem przypadkowe spotkanie w kawiarni, jeszcze jeden przypadek… Stanowczo ich za dużo.

Z drugiej wszakże strony przypadkom należy umieć dopomóc błyskawicznym kojarzeniem faktów, to zaś Szczęsny potrafi doskonale, o czym wiemy nie od dziś…
„- To fizyk? – powtórzył trochę nieprzytomnie.
– Fizyk. A jeżeli jeszcze raz któryś mnie spyta… – przerwał, zastanowił się przez chwilę.-Słyszałeś coś o nim?
– Nie-odparł Szczęsny. – Tak jakoś.
– Instytut Chemii?
– Właśnie.
– Co ma jedno do drugiego?
– Pewnie nic. Ale ty też o tym pomyślałeś, Stefan.”

Jest częsta u Kłodzińskiej improwizacja/prowokacja – jeden z oficerów śledczych udaje naukowca, aby zmusić przestępcę do działania. Jak zwykle też autorka przedstawia nam trochę realiów z życia nie tylko ówczesnej Warszawy. Obok obrazków ze wspomnianej już giełdy samochodowej jest koncert chopinowski w Łazienkach, przypominamy sobie też, jak szlifowano języki obce… „Pół Warszawy mówi dziś po angielsku. Zobacz, jakie kolejki stoją jesienią do Metodystów na Placu Zbawiciela. Dłuższe niż po bilety na zagranicznych bitelsów.”

Nieco mieszane uczucia budzi zakończenie powieści. Zbrodniarz wysadzający się w powietrze wraz ze swym wynalazkiem to epilog poniekąd oczekiwany, ale który z rodaków w obliczu mającej nastąpić za chwilę gwałtownej śmierci powtarzałby kilkakrotnie przydługą sentencję, i to po angielsku?…

Niezależnie od pytania o prawdopodobieństwa wystąpienia całej historii nasuwają się też i inne. Kryminał? Niewątpliwie tak. Science-fiction? Nie do końca – laser nie był wtedy w Polsce pojęciem zupełnie nieznanym, ponadto Kłodzińska, w przeciwieństwie do tajemniczego proszku Arit z poprzedniej powieści, tym razem postarała się, co widać, o podstawową podbudowę teoretyczną swojego pomysłu.  Dla miłośników twórczości pisarki (w tym mnie) ma to jednak znaczenie drugorzędne. Grunt, że mogliśmy ponownie spotkać się z facetem z wąskimi, czarnymi oczami…