Drohiczyn Walerian – Feralny wtorek 120/2009

  • Autor: Drohiczyn Walerian
  • Tytuł: Feralny wtorek
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Ewa wzywa 07
  • Zeszyt nr 34
  • Rok wydania: 1971
  • Nakład: 100260
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Recenzja Wiesława Kota

Pewien morderczo nudny wtorkowy wieczór

Zapewne większości z nas słowo Drohiczyn o wiele bardziej kojarzy się z urokliwym miasteczkiem na Podlasiu, niż z Walerianem Drohiczynem, autorem „Feralnego wtorku”, zeszytu nr 34 w serii „Ewa wzywa 07…”. W Drohiczynie byłem dwukrotnie na rowerze (polecam wszystkim). Książeczkę Drohiczyna przeczytałem w ostatni wtorek i choć nie był on feralny, to już polecam dużo mniej. W zasadzie tylko zagorzałym pasjonatom powieści milicyjnej. Na jakiś nudny wtorkowy wieczór u progu jesieni.

Pewien kapitan wraca do umorzonej przez prokuraturę sprawy śmierci niejakiego Bartłomieja Misia, handlarza obrazów, a po trosze także książek. Ciało rzeczonego znaleziono na torowisku  pod Otwockiem. Jechał właśnie z Lublina do Warszawy pociąg nr 2116. Nie wiem skąd ta mania podawania numerów pociągów (to zadanie dla naszego klubowego pasjonata kolejowego, Marka Ciasia). Może Walerian Drohiczyn był z zawodu kolejarzem?
Wszystko wskazuje na to, że Misia ktoś unieszkodliwił przy użyciu standardowego tępego narzędzia, a następnie podrzucił na tory w rejonie Otwocka. Dalej następuje drobiazgowy opis  stroju denata, jego codziennych zwyczajów, relacji z rodziną i znajomymi etc. Wszystko to urokliwe niczym sprawozdanie księgowe z rocznej działalności spółdzielni ogrodniczej w Grójcu. Cała Ewa nr 34 ciągnie się zaś przez 55 stron, podczas gdy materiału jest najwyżej na 30. Kapitan i jego podwładni po wielekroć roztrząsają kilka hipotez na krzyż. Miś posiadał spore zasoby gotówki z handlu obrazami, a ponieważ nigdzie tej waluty nie widać, stąd prosty wniosek, że ktoś musiał się na nią połaszczyć. Tu i ówdzie przewija się informacja, że Miś miał oryginalne obrazy Rodakowskiego oraz że dysponował oryginałem… „Madonny z dzieciątkiem”. Trzeba przyznać, ze wyobraźnia autora na tym odcinku jest bogata. Milicyjni detektywi muszą udawać znawców sztuki i penetrować rynek pokątnych handlarzy. Z takim problemem boryka się m.in. podwładny naszego bezimiennego kapitana, porucznik Waldek Tchórzewski, nazywany tu „łebskim chłopakiem”: „Owszem, Madonna była narysowana zupełnie nieźle, ale już dzieciątko budziło zastrzeżenia porucznika. Widocznie ze mnie żłób, skoro nie znam się na sztuce — pomyślał” (str. 17). Ekipa śledcza w toku czynności służbowych snuje się po następujących lokalach: „Grand”, „Antyczna”, „Nowy Świat”, „Mazowia”. Dziś istnieje tylko „Grand”, ale już pod obca nazwa „Mercure”
Jedyna bardziej dynamiczna chwila w dziełku Drohiczyna Waleriana wiąże się z wizyta milicjantów w podejrzanej willi pod Bieczem. Stacjonuje tu jeden z podejrzanych i trafiamy na tzw. balet. Niestety słabo opisany: „Na puszystym dywanie leżała jakaś niekompletnie ubrana dziewczyna. Obok stały kieliszki. Druga, raczej kompletnie rozebrana, tańczyła z tęgim, niskim mężczyzną. W kącie stał adapter, obok prawdziwa bateria butelek” (str. 31). Ani szczegółów inkryminowanych nagości, ani zawartości butelek nie poznajemy. Potem zaś mamy króciutką strzelaninkę. To jakby kawałek innej, dynamicznej „Ewy”, wstawiony tu przez przypadek.
Tak,  Ewa nr 34 to taka przynudzająca pseudopogadanka o sztuce, ale raczej nie jest to ani sztuka prowadzenia śledztwa, ani historia sztuki. Tyle tylko, że z klubowego obowiązku kolejna sztukę „Ewy” przebrnąłem. Może to też jakaś sztuka.

Najcelniejsze frazy:

– Pierwszy wiek po Chrystusie, wykopaliska z Pompei — podejrzany do milicjanta o alabastrowej statuetce stojącej na odrapanej komodzie.

– Normalnie jak popracuje dwie godziny, to ma dość i idzie na piwo — o robotniku zmieniającym podsypkę przy torach kolejowych.