Piwowarczyk Andrzej – Otwarte okno 121/2009

  • Autor: Piwowarczyk Andrzej
  • Tytuł: Otwarte okno
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria:
  • Rok wydania: 1961
  • Nakład:
  • Recenzent: Grażyna Głogowska

LINK Recenzja Anny Raczyckiej
LINK Recenzja Anny Lewandowskiej

Zwierzchnik

„Każdy ma takiego szefa, na jakiego sobie zasługuje” – czy to interesujące powiedzenie ma racje bytu w czasach, kiedy o wymarzoną i dobrze płatną pracę bardzo trudno? Ale porzućmy współczesne dylematy i przenieśmy się w czasie – mamy dopiero rok 1959, najpiękniejszy z miesięcy – maj, praca jest obowiązkowa i w ofertach można przebierać jak w ulęgałkach. Chociaż praca w KG MO należała do prestiżowych i byle kto tam nie dostawał posady.

Czytając kryminały zwracamy automatycznie uwagę na głównego bohatera  – jego metody pracy, fizjonomię, zachowanie…a przecież jego postępowanie moderuje przełożony, szef, który może w każdej chwili odebrać śledztwo i zlecić je komuś innemu (nota bene to ograny motyw filmowy – detektyw odsunięty od śledztwa na własną rękę rozwiązuje zagadkę). W „Otwartym oknie” jest szczególnego rodzaju szef. Szef, jakiego sama chciałabym mieć i wart jest wyróżnienia.

Niestety nie dane mam jest poznać imienia i nazwiska przełożonego majora Gleba.Sam major mówił o nim z nie ukrywaną sympatią -„nieoceniony zwierzchnik” .Pułkownik nie należał do najprzystojniejszych mężczyzn na kartach polskich milicyjniaków – „Niska,okrągła postać z wypuczonym,niesfornym brzuszkiem,jego małe, często na wskroś przenikające podwładnych oczy – wtedy lepiej było zapaść się pod ziemię -i rumiane, pulchne policzki z dołkami, które jego powadze gromowładcy raz po raz przeczyły.”
Przyznaję, nie pasuje mi ten opis do wysokiego oficera KG MO zajmującego się skomplikowanymi sprawami kryminalnymi.Ale może uległam wszechobecnym stereotypom i oczekiwałam wysportowanego, wysokiego mężczyzny w sile wieku?

Częściej niż w zaciszu swojego szczelnie zamkniętego ,strzeżonego przez dwie osobiste sekretarki (pannę Jadzię i pannę Krzysię) gabinetu,obywatel pułkownik przesiadywał nad Wisłą i łowił swoje wymarzone okazy ryb. Podwładni byli doskonale zorientowani w pasji szefa i jeżeli tylko chcieli z nim załatwić trudniejszą sprawę, bardzo chętnie udawali  się z nim na zaciszne brzegi rzeki.Miejsce szef miał stałe,toteż dzieci komendanta już automatycznie odpowiadały: proszę go szukać nad Wisłą..I potem taki podwładny, usłyszawszy dezaprobatę, wypluwał muł, mełł pod nosem przekleństwa i wyplątując wodorosty z włosów wyrzucał sobie:”…po tym jak nurkowałem za jego rybą która okazała się starym trepem.”

Na te ryby jeździł samochodem służbowym.Ale przecież był pułkownikiem i mógł pracować gdzie uznał to za stosowne – nawet nad rzeką…Dlatego o wiele częściej można go było zobaczyć ubranego w sportowe pumpy i z wędką w dłoni niż w mundurze i z aktówką. Entuzjasta łowienia ryb nie wykazywał zrozumienia dla innych pasji i tak na przykład  bardzo krytycznie wyrażał się o filatelistyce:”ten rodzaj zbieractwa, jak mówią, jest szczególnie skomplikowany i niebezpieczny.”

O swoich podwładnych dbał jak ojciec.Nie pozwalał na ich krytykę nawet wyżej postawionym w hierarchii funkcjonariuszom:”Proszę opinię o moich oficerach zostawić łaskawie mojej osobie-zastrzegł służbowym tonem pułkownik”.A po pomyślnie zakończonym śledztwie dzielni funkcjonariusze promienieli radością -nie dość,że zło zostało ukarane,sprawiedliwości stało zadość to i oni zostali pochwaleni i nagrodzeni w odpowiedni sposób.Czasami były to słowa podziękowania.Ale jakie były to podziękowania! Niezwyczajne -bo to był nowoczesny szef i języki obce mu nieobce,umiał się nimi posługiwać -i to kilkoma nawet jednocześnie: „bolsze thank you w ramach koegzystencji”.

Jak tylko major Gleb znalazł się w szpitalu,już na drugi dzień jego szef stał w drzwiach izolatki z bukietem goździków (czyli wnioskuje, że te piękne kwiaty nie tylko na uroczystościach oficjalnych grały pierwsze skrzypce).W przypływie radości,że zobaczył swojego pracownika całego, przyznał mu urlop okolicznościowy na nabranie sił ,a o którym to urlopie bardzo szybko zapomina i nieomal natychmiast dopytuje się, czy Gleb może zająć się przerwanym śledztwem?Już dzisiaj?Zaraz? I wie,że Gleb mu nie odmówi.Powszechnie przecież wiadomo,że pułkownik nie znosi sprzeciwu.

Dał mu wolną rękę w prowadzeniu śledztwa ale jednocześnie wyraźnie zaznaczył : „jeżeli będzie potrzebna forsa,co może się również zdarzyć,na pomoc z mej strony nie licz.Żadnych kwitów podpisywał nie będę.Kombinuj sam…”

„Odpowiedzialny oficer powinien zdawać sobie sprawę ze swego postępowania-mówił oschle pułkownik-Powinien z góry przewidzieć konsekwencje.” Mając to na uwadze podwładni starali się , chociaż doskonale wiedzieli, że jak popełnią błędy szef nie będzie się awanturował i wymyślał im od nieudaczników -tylko polecał wyciągnąć wnioski na przyszłość.Na błędach człowiek uczy się najszybciej.Czyli to nie strach przed konsekwencjami mobilizował do sumiennej pracy a zaufanie przełożonego w możliwości podwładnych.

Zachęcał :”Powiedz w krótkich żołnierskich słowach,czego się dowiedziałeś” chociaż doskonale orientował się w przebiegu śledztwa i był zawsze na bieżąco, to i tak chciał usłyszeć relacje od bezpośrednio zaangażowanych.A może wyłoni się jakiś szczegół, detal, który dotychczas pominięty stanie się tym naprowadzającym na trop przestępcy? Z lektury książki wynika,że podpowiedzi pułkownika zawsze były trafne.

Jednym słowem „Otwarte okno” to nie tylko świetna powieść milicyjna i źródło informacji dla początkującego filatelisty ale również krypto poradnik dla przełożonych.Pułkownik na emeryturze mógłby dorabiać jako szkoleniowiec i prowadzić wykłady :”Jak traktować podwładnego żeby ten lubił swoją pracę i ….szefa.”