Czerniawski Czesław – Mały biały domek 163/2009

  • Autor: Czerniawski Czesław
  • Tytuł: Mały biały domek
  • Wydawnictwo: Wydawnictwo Morskie
  • Seria: Konik Morski
  • Rok wydania: 1971
  • Nakład: 30250
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Recenzja Igora Wojciechowskiego

Tęsknota za kapitanem Dolińskim

Moc prozy Czesława Czerniawskiego słabnie przy ogołoceniu fabuły z udziału kapitana Dolińskiego. W „Małym białym domku” mamy tandem śledczych – reportera radiowego i porucznika milicji o wdzięcznym imieniu Andrzej. Od reki bym ich jednak zamienił na jednego kapitana Dolińskiego. Autor zdawał sobie  z tego sprawę i w późniejszych dziełach Doliński już jest.

Poświęciłem tyle miejsca głównej postaci bohatera pozytywnego, bo często na niej trzyma się cała powieść milicyjna. Tytułowy biały domek, w którym wydarzyła się tragedia, należał do Arnolda Krolla (nazwisko to zrobiło po latach karierę jako tytuł filmu „Władysława Pasikowskiego). Ten akurat Kroll to zamieszkały w Gdańsku autochton. Nie bardzo zresztą wiadomo jak spoglądać na przeszłość Krolla. Czy bardziej jest spolszczonym Niemcem, czy Polakiem niemieckiego pochodzenia? W każdym razie może być podejrzany. Kiedy zatem zostaje znaleziony z kulą w głowie, wystrzeloną z parabellum 9 mm, można podejrzewać wszystko naraz. Nie tylko motyw rabunkowy ale i szpiegostwo i przeszłość rzucająca się cieniem i samobójstwo nawet. W kręgu podejrzanych jest garstka osób – córka i zięć, gospodarz, sąsiad. Wokół tych osób toczy się niespieszna, wręcz usypiająca narracja. Przez ponad pół książeczki kręcimy się wokół własnej dupy (jak mógłby rzec oficer dochodzeniowy) i nic z tego nie wynika. I tu autor dokonuje nagłej wolty. Oto w nocy ktoś plądruje domek i przy tej okazji okazuje się, że ekipa dochodzeniowa spartoliła robotę, bo przeoczyła schowek w ścianie za obrazem, gdzie miały zbyć zdeponowana grubsza ilość waluty. Potem wychodzą kolejne niedoróbki milicji. Ile to powieści kończyło się szybkim rozwiązaniem, kiedy tylko okazało się że przypadkiem lub nie przypadkiem ktoś stwierdza, że na jakimś etapie popełniona błąd. Żeby daleko nie szukać wspomną „O włos od prawdy” Wilhelminy Skulskiej. Duży udział w posunięciu śledztwa do przodu ma kolega porucznika reportażysta-radiowiec. Jego hipoteza okazuje się oczywiście kolejnym mylnym tropem. Po czym dostajemy kilka kolejnych autorskich wrzutek i jesteśmy zupełnie skołowani. Dlatego też rozwiązanie zagadki, które ma być zaskoczeniem wypada oszukańczo. Nie bardzo wynika z danych, które otrzymaliśmy przez 120 stron lektury. Wychodzi na to, że „Mały biały domek” to milicyjny kryminał absurdalny i właśnie dlatego…wart lektury. Dawno nie czytałem kryminału szytego tak grubymi nićmi, mimo że znam sporo tytułów słabszych od tej powieści Czerniawskiego. Tłem wydarzań jest Gdańsk, wyżęty jednak ze szczegółów. Gdzie w oddali widać port, czasem słychać gwizd parowozu, przejeżdża tramwaj linii „8”, wstępujemy na chwilę na Zaspę. I na tym odcinku pozostaje ogromny niedosyt.  Widać, że Czerniawski dysponuje potencjałem, z którego nie korzysta. To bardzo boli. W takim kontekście na plan pierwszy wysuwa się odwieczny w Polsce problem mieszkaniowy oraz mglista próba zdefiniowania relacji polsko-niemieckich. Chyba nie tak pisarz planował akcenty rozłożyć. Całe szczęście  można zawsze sięgnąć po Czerniawskiego w lepszej formie. Polecam „Tę cholerną mgłę” wydaną siedem lat później w Kluczyku.