Ścibor-Rylska Danuta – Twarze 52/2008

  • Autor: Ścibor-Rylska Danuta
  • Tytuł: Twarze
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1960
  • Nakład: 20250
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

Kapitan, denat, jego  żona i kochanka

„Twarze” to kryminał nietypowy, może dlatego że jedyny w dorobku literackim Danuty-Ścibor-Rylskiej. Jest to bardziej kameralna opowieść psychologiczno-egzystencjalna. Książka nie przestaje być przez to jednotrupowym milicyjniakiem. Pierszoosobowy narrator – bezimienny kapitan MO  okazuje się bohaterem nader wrażliwym i skłonnym do egzaltowanych  monologów wewnętrznych.

Z całą pewnością ciężka robota operacyjna jest ponad siły kapitana. To wyróżnik dość specyficzny. Zwykle bowiem poznajemy oficerów milicji, którzy z radością znoszą wszelkie niedogodności służby, gdyż praca w milicji to zajęcie zaszczytne i godne wszelkich poświęceń.
Konstrukcja „Twarzy” jest prosta. Na warszawskiej ulicy zostaje zastrzelony (niestety nie wiemy z jakiej broni, ale na pewno krótkiej) wzięty reżyser filmowy Jabłoński. Pierwszy trop wiedzie do jego obecnej kochanki, którą Jabłoński próbował wylansować w swoim dziele „Czterolistna koniczyna” i dla której zostawił żonę w domku poza Warszawą. Tak więc w kręgu podejrzenia znajdują się przede wszystkim dwie kobiety. Potem zaś zaglądamy do przeszłości denata, ale ślad prowadzi w przeszłość jedynie umiarkowanie.
Kapitan przeżywana poważne dylematy podczas śledztwa. Wszelkie poszlaki są bardzo wątłe. Właściwie nie wiadomo czego się uchwycić. Można tylko odbywać kolejne rozmowy z zamkniętym kręgu podejrzanych, licząc na to, że ktoś w końcu coś powie, do czegoś się przyzna, coś sobie przypomni itd. Na dobrą sprawę kapitan pozostaje tu kimś w rodzaju spowiednika. Słucha, słucha słucha i nic.
Czytałem i czekałem na jakiś zbawienny przypadek, gdyż tylko to mogło pchnąć śledztwo na właściwe tory, a potem na następny przypadek, który da wynik sprawy. Bo tak naprawdę kapitan wcale nie szukał mordercy, jak się może zdawać. Szukał swojego miejsca w życiu. Może u boku uwolnionej wdowy – dojrzałej, ale pełnej delikatności, serdeczności i ciepła. A może u boku kochanki-szantosnistki denata? Kapitan nie dawał rady odnaleźć się w tym świecie gęstym od kobiecych emocji. Nic dziwnego, że zapragnął natychmiastowego przeniesienia na prowincję. Może miał dość pracy milicyjnej w ogóle? Oto co myśli o milicjantach jeden z podejrzanych: „Wy nie jecie, ani nie siusiacie, kiedy macie ochotę”.
Są jednak także przyjemniejsze chwile: „Jak już jeść w knajpie to przynajmniej z pożytkiem. Jedziemy do „Kameralnej”(…) Oczywiście kotlet schabowy i kapusta. Jak nie wziąć do tego wódki?  Pytanie rzecz jasna retoryczne.
Jako kryminał książka słaba, ale psychologicznie ładnie skrojona, ujmuje kameralnością. Stad zapewne tytuł „Twarze”, chodzi bowiem o osobowości bohaterów, przyjrzenie się detalowi zachowania, spojrzenie maksymalnie z bliska, intymnie wręcz.   Tytuł dość klasyczny. Potem pojawiły się „Ukradzione twarze” Władysława Huzika, „Zwracam panu twarz” Zygmunta Sztaby czy „Twarz pokerzysty” Józefa Hena.
Kochanka Jabłońskigo wspomina ich pierwsze romantyczne spotkania: „Zjedliśmy kolacje w moim pokoju. Do dziś ją pamiętam: stare bułki z kiełbasą i jasne piwo”.
Umieszczanie akcji w środowisku reżysersko-aktorskim znamionuje cały nurt w powieści milicyjnej. Że wspomnę choćby „Inny czas” Andrzeja Dziurawca, „Igranie z ogniem”Antoniego Marianowicza, którą to pozycję recenzowałem wcześniej czy choćby „Zemstę wampira” Andrzeja Bogusławskiego, recenzowaną przez Klubowicza Pawła Duńskiego.
Zapewne dzieła tego typu są w jakiejś mierze utworami z kluczem. Tu musi być podobnie. Danuta Ścibor-Rylska to bowiem pierwsza żona pisarza i reżysera Aleksandra Ścibora-Rylskiego (nie mylić z drugą żoną, którą podpisała jako Jadwiga Wojdyłło – z domu Jadwiga Siwek, Wojtyłło zaś to nazwisko z pierwszego małżeństwa – powieść „SOS”, utwór napisany przez samego Ścibora-Rylskiego, jak wynika ze słownika biobibliograficznego „Współcześni polscy pisarze i badacze literatury). Danuta Ścibor-Rylska napisała  później wspólnie z mężem scenariusz słynnego polskiego westernu milicyjnego „Wilcze echa”, gdzie charyzmą przykrywał miałkość fabuły sam Bruno Oya – gwiazdor rodem z Estonii.